Strony

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą smutek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą smutek. Pokaż wszystkie posty

piątek, 28 maja 2010

Dzis mam ochote zawyc

i to wcale nie ze szczescia.
Mam dol.

Nie wierze kompletnie w siebie, w poprawe naszego zycia, zla jestem, ze tu przyjechalismy. Mysle sobie, ze to dopiero 1,5 miesiaca naszego pobytu w Alzacji, i moze trzeba dac sobie jeszcze troche czasu, jednak brak gotowki, i wrecz beznadzieja na koncie sprawia, ze ciezko znalezc pozytywy.

Bywalo juz w naszym zyciu ciezko, czasem nawet rownie beznadziejnie, ale zawsze znajdowalam w sobie sile do walki, do szukania rozwiazan, dzialania. Teraz natomiast jestem juz tak zmeczona ta beznadziejna sytuacja finansowa, zawodowa, ze nie daje rady sobie ze soba. Nachodza mnie mysli, ze moze trzeba bylo siedziec na tylku na polnocy, tam mielismy znajomych, jakies znajomosci, a i przeciez z moja praca mogloby sie cos ruszyc, przeciez do mnie dzwonili z oferta pracy (tylko, ze ja juz bylam tutaj), no i nie bylismy calkiem sami...

Ludzie zasypuja mnie poradami w stylu za bardzo sie spinasz, wyluzuj, nie mysl tyle... ale jak nie myslec kiedy po prostu brakuje na wszystko!!!
Ktos powie, ze materializm mna rzadzi i za duzo o kasie mysle... ja mu odpowiem, guzik prawda! Po prostu jak nie myslec o pieniadzach kiedy czlowiek sie zastanawia z czego zaplacic za rachunki, uzupelnic debet i jeszcze uczynic ten cud zeby wystarczylo na przezycie kolejnego miesiaca. Przestalam juz nawet myslec o urzadzeniu mieszkania czyli kupnie mebli... pralki... juz nawet przestalam wierzyc w wyjazd do Polski na wakacje... o ciuchach i innych babskich gadzetach nie wspominam.

Wszystko jest tak pokrecone, trudne, i smutne, ze nie potrafie sie niczym cieszyc. Potrzebuje cudu, czegos co mnie, nas upewni w mysli, ze dobrze zrobilismy... jesli nie, to wowczas moze warto pomyslec nad powrotem?
Nie wiem, juz nic nie wiem.... wiem tylko jedno... czuje sie troche zawiedziona zyciem w miescie na M. .... w miescie, gdzie mialam miec tyle mozliwosci na nowe zycie.

Na razie wylaczam sie ze zycia blogowego i spolecznosciowego, wylaczam myslenie... bo ono mnie dzis szczegolnie bardzo boli.

Jedynym i najwazniejszym moim szczesciem jest moj R. i moze ktos bedzie sie smial, ale i Kota... On i ten zwierz sa moim plastrem na zbolala dusze, w koncu milosc jest najwazniejsza.... brakuje jednak spokoju w tej duszy, tylko z jednego powodu...
... no to ide, na razie przytulic sie do Koty, pozniej do meza!

środa, 10 lutego 2010

Aj jakos tak dziwnie jest

wczoraj mnie wieczorem naszla potrzeba pisania, ale zorientowalam sie, ze chce mi sie tutaj pisac wlasciwie tylko wowczas kiedy jest mi zle.
No to troche do dupy z takim blogiem, ze ja sobie pisze o moich bolesciach do 7 potegi, a o radosciach normalnie nic, ani slowa.
Nie wiem skad to sie bierze, moze dlatego, ze jednak czesciej czuje sie do bani, i malo radosci odnajduje w dniu codziennym, a moze dlatego, ze akurat cale to pisanie "najplodniej" mi wychodzi pod koniec cyklu i w jego poczatku... tego cyklu babskiego, to tak zeby czytajacy faceci zalapali o co biega... w sumie fajnie, ze choc 2 rodzyny tutaj czasem zagladaja :))

Teraz tez jest sporo tego co mnie gniecie, ale juz nie bede sie wysmecac, bo i bym tak gledzila i gledzila... w koncu by mi musieli laptoka zlozyc w trojkat zebym tych smetow nie smecila.
Powiem Wam tylko tyle, ze 30 stycznia moj R. mial wypadek samochodowy.
Droga kreta, lekka zamarzajaca mzawka ... no nie wazne, szybko nie jechal, jak na panujace warunki, ale mnie tam z nim nie bylo wiec swojego punktu widzenia Wam nie przedstawie. W kazdym razie, znalazl sie przydroznym rowie, dachujac...

On zdrow i caly, z jednym guzem na glowie, ktorego sobie nabil odpinajac sie z pasow, lezac na glowie ... na cale szczescie!! Samochod... do kasacji...
No i tak sobie zyjemy bez samochodu, szukamy nowego tzn przechodzonego, ale niestety latwo nie jest.
Ja sie ciesze, ze R. nie odczuwa zadnych skutkow tego wypadku, oprocz bolu po stracie samochodu, ktory nie byl jeszcze splacony... tak, jakby nie patrzec ow bol jest dotkliwy, bo i mnie dotyka...
Mimo wszystko pieniadze rzecz nabyta, i ciagle wierze w to, ze wyjdziemy na prosta. Teraz pieniadze na samochod mamy, pozyczone oczywiscie... ale najwazniejsze, ze w ogole sa.
Tylko, ze coz... wszystkie najfajniejsze auta chyba poszly w tamten weekend, kiedy akurat nie bylo mozliwosci jak zadzwonic, albo jechac ogladac... a jak juz mielismy mozliwosc zadzwonic to okazalo sie, ze ogloszenie jest juz nieaktualne, bo samochod juz zostal sprzedany.
No i teraz w ciagu calego dnia, mam otworzona strone internetowa z ogloszeniami i czekam.... a noz widelec znajde cos, za max 1200 euro, fajnie wygladajace, z malym przebiegiem i najlepiej diesel....
Mnie sie marzy... Renault megane... ale jak tak dalej pojdzie to bede musiala sie zadowolic Renault 19... no i mowilam, ze nie mam o czym pisac wesolym :P

Oooo chociaz jedna rzecz optymistyczna znalazlam... przed chwila w koncu przestal padac snieg, uspokil sie wiatr i co najwazneijsze, radosnie swieci slonce... oby do wiosny!!

No i w ogole to zla jestem na siebie, bo z dietka cos mi nie wychodzi... ale obiecuje, ze w koncu sie zmotywowuje.. ciezko tylko mi z tym bardzo szczegolnie, ze wszyscy dookola mnie wpieprzaja w najlepsze to, co im sie zywnie podoba, bez zadnych uszczerbkow na swej wadze... ech zazdroszcze tym zjadacza chleba, oj bardzo!

no i znowu zaczal padac snieg... dobra, juz nic nie mowie!

:)) No to do nastepnego... oby bardziej optymistycznego bazgrania :)))

... kurcze a w niedziele Walentynki, czas leci kurza stopa, do Wielkanocy co raz blizej :P

poniedziałek, 1 lutego 2010

Ostatnio

Ania pisala o przyjazni, i tak jakos w glowie mi to zakrecilo.
Nie mam przyjaciol. Tzn mam Kure Domowa, ale ona daleko... gadki przez neta to nie to samo, co usiasc ze soba i pogledzic, chocby o tym, ze zima nie odpuszcza.

Jestem tutaj sama, cale dnie sama... mam Bratnia Dusze, ale ona lada chwila wyjezdza na pol roku do Libanu. Druga kolezanka, troche taka wscibska jest, niby chce dobrze, ale jakos ciezko mi jej zaufac. Jakby to powiedziec, zawsze chce wszystko wiedziec, gada przez telefon co najmniej godzine, kiedy ja nie wiem o czym mam mowic, bo i ochoty nie mam, i jakos srednio mi sie chce z nia owymi wiadomosciami dzielic. Mam chyba jakas blokade na ta znajomosc i musze sie bardziej zastanowic dlaczego wlasnie tak jest!

Niby samotnosc powinna byc tworcza, a ja sie czuje co raz bardziej zmeczona, jakos brak mi ochoty do dzialania. Moze to ta zima tak wplywa na mnie, moze i nie... sama nie wiem... wiem tylko jedno, juz kiedys tak sie czulam, ale nie bylam wtedy szczesliwa.
Pracy mi trzeba jakiegos sensu w zyciu... jak tak dalej pojdzie to chyba zgodze sie na robote zupelnie nie oplacalna, ale za to sprawiajaca, ze jeden dzien bede poza domem. Praca nieskomplikowana za to dojazd do niej az za bardzo... zajal by mi jakies 1,5 godziny, sama praca 2 godziny w tygodniu, powrot kolejne 1,5 godziny, jesli tylko okazaloby sie, ze godziny komunikacji podmiejskiej mi pasuja, bo autobusy jezdza tutaj bardzo rzadko ... wychodzi wiec okolo 6-8 godzin poza domem. Przez te 2 godziny zarobilabym okolo 17 euro na dojazdy w obydwie strony musialabym przeznaczyc 9,4 e, prosty rachunek, zarabiam 7,6 e.....
Niby skorka nie warta wyprawki... ale moze dobrze mi to zrobi...

Nie lubie nie miec pracy... nie lubie byc samotna... ale umiem byc sama, sama ze soba, prawde mowiac nie nudze sie w swoim towarzystwie, ale czy o to w zyciu chodzi?
Mnie chyba nie...

wtorek, 29 grudnia 2009

nowy rok sie zbliza

w sumie to tylko zmiana daty, nic wiecej.

Zmiany jakiekolwiek zaleza od nas samych, wiec nie licze na zadne cuda. Jedynie co mnie przygnebia to to, ze skoncze 34 lata. Chyba dopada mnie jakas chandra zwiazana z uplywajacym czasem. Wszystko to laczy sie w sumie z jednym, niemoznoscia posiadania swojego dziecka. Nigdy nie przypuszczalam, ze tak mnie to bedzie "ruszac", wczesniej dawalam sobie jakos z tym rade. Chyba jednak dosc nieudolnie skoro tak bardzo mi teraz moja bezplodnosc daje popalic. Jestem taka na siebie zla, na te cholerne niedrozne jajowody, niby to nie moja wina, ale zlosc, zal, agresja sa we mnie i za cholere nie moge tego z siebie wyrzucic. Przyklepuje tylko w sobie ta kupe gnoju i zyje dalej... a na takim nawozie dalej rosna te odczucia...

Kiedys R. powiedzial, ze sprobujemy in vitro, teraz zmienil zdanie...
Ostatnio mi powiedzial, ze moze powinnam zmienic partnera... zajebiscie mnie to zabolalo, ale dla niego takie zdanie swiadczylo o tym, ze skoro on nie moze mnie uszczesliwic w tej kwestii, to moze znajdzie sie ktos kto tego bedzie chcial... tylko, ze ja chce miec dziecko z nim, z nikim innym!! To chyba nie jest trudne do zrozumienia!!!
R. dobrze jest jak jest, nie chce juz przechodzic przez pieluchy, przez zabkowanie i ta cala reszte... majac 10 letniego syna cieszy sie, ze to ma juz za soba, teraz sa gry komputerowe, playstation, wrestling i cala ta chlopieca reszta... przezywa kazde rozstanie ze swoim dzieckim. Mowi mi, ze niby ma dziecko, ale w sumie go nie ma, bo jest z nim kilka razy w roku, i ze jego tez powinnam zrozumiec. Pewnie, ze rozumiem, ale co ze mna?
Kazde z nas chyba jest egoista.

Ostatnio zagladam na rozne strony, jak np "nasz bocian", kiedys juz tam bylam nawet zalogowana, przed HSG, kiedy jeszcze nie wiedzialam, co mi "dolega".
Teraz zagladam na forum i szukam pomocy psychologa, czytam to co pisza inne dziewczyny, kazda z nich przezywa to samo co ja, to daje mi pocieszenie, choc kiedy wiem ile jest osob, ktore cierpia tak samo jak ja, to dobija mnie to tez okrutnie.
Zla jestem, bo we Francji in vitro jest refundowane, moglabym sprobowac, ale coz z tego... moj maz nie chce, w Polsce musialabym za to placic krocie, ale... ech ... w ogole to tak strasznie nienawidze bylej zony R. i to nie dlatego, ze byli razem, to nie ta zazdrosc tylko... dlatego, ze ona urodzila dziecko!!! Dziecko R. .... tak zajebiscie czuje sie wybrakowana!!!
Siostra R. ... teraz caly swiat kreci sie wokol jej Malego, staram sie go nie brac na rece jak nie musze, nie potrafie jej powiedziec, jak mnie boli to, ze ona ma juz trzecie dziecko, a ja ... po prostu jest mi zle!
Mam nadzieje, ze wszystko minie... nie chce czuc tego wszystkiego, chce zyc spokojnie, chcialabym miec drozne jajowody, chcialabym.... chciec to nie zawsze moc!

... Boze, po co ja to wszystko pisze!!! Pojde do sklepu, kupie Kocie puszke zarcia.

niedziela, 27 grudnia 2009

w sumie to nie wiem po co to pisze

ale w sumie to takie moje poletko, taka wirtualna kartka papieru, ktora zawsze mozna wyrwac, jak ze zwyklego zeszytu.

Jest pozna noc, chlopaki spia w naszym lozku, a ja siedze z mruczaca Kota, wtulona w rekaw mojego turkusowego szlafroka, i grzejacym laptopem na kolanach.
Czuje, ze jestem zmeczona, ale nie moge zasnac...

Za duzo mysli klebi mi sie w glowie.
Miniona Wigilia byla zupelnie nie taka jak w Polsce i choc tak bardzo probowalam sobie wmawiac "magie tych Swiat" to ni cholery nie poczulam tego nawet przez moment. Swieta byly dla mnie ot dniem wolnym, niczym jakas sobota z sympatyczna kolacja, plus taki, ze dzieci byly szczesliwe, dorosli chyba tez, choc w Wigilie to wlasnie Ci najmlodsi maja byc najszczesliwsi.

Po sniegu jest juz tylko wspomnienie, i dobrze, bo takiego kolejnego ataku zimy to ja nie chce tu przezyc. Czulam sie odcieta od swiata, cale szczescie internet i telefony funkcjonowaly, jednak ten kraj kompletnie nie jest przystosowany na "Polska zime stulecia" ;)

W ogole to mialam pisac o czyms innym.

Zauwazylam jednak u siebie pewien syndrom, za kazdym razem kiedy chce pisac o tym co mnie najbardziej boli, nurtuje, to wpycham to tak mocno w glab samej siebie, ze po chwili udaje, ze tego juz nie ma, ze wszystko jest ok, zmieniam temat myslenia i zakopuje smutek w sobie.
Usmiecham sie, i zyje normalnie. Jednak co raz ciezej mi zyc z ta maska na twarzy, i choc dorosla jestem i potrafie sobie jakos radzic z emocjami tak to co czuje w tej jednej, jedynej sprawie doskwiera mi okropnie.

W sumie to nie chce dzis spac w naszym lozku... wyszlo jak wyszlo, ze T. spi z nami, a raczej ze swoim Tata... R. stwarza sobie iluzje rodziny, on wie, ze to jest tylko iluzja, ale chce sie troche oklamac, potrzebuje tego. A ja takiej iluzji nie chce, ta iluzja mnie boli, do kosci, do szpiku. Nie zdazylam jednak zaprostestowac -bo zasneli obydwoje - rano z R. porozmawiam.

Boli mnie caly czas to, ze nie bede Mama, zawsze tylko ciocia, dla kazdego dziecka tylko ciocia!!!
I nie piszcie mi prosze, ze czasem ciocia lepsza niz Matka, ze widac nie dla kazdego Pan Bog pisze to samo, ze nie kazdy musi sie spelniac w roli rodzica... mam to wszystko gdzies, wiec lepiej nie piszcie mi nic!!
Nikt nigdy nie zrozumie tego co czuje, no moze tylko ten, kto jest w podobej sytuacji do mojej, to tak jak w tym powiedzeniu, ze "glodny nie zrozumie sytego"... ktos moze sie wczuc w moje emocje, ale nigdy nie poczuje tego piekacego bolu pustki, rozrywajacego bolu w sercu, duszy, glowie, w calym ciele... kiedy widze gdy R. przytula T., kiedy ktokolwiek inny tuli swoje dziecko!!!

Za kilka lat, bede stara kobieta, potem umre i nie zostanie po mnie nic, czasem ktos o mnie wspomnie, moze popatrzy na zdjecie, mam nadzieje, ze sie usmiechnie... ale nikt nie powie "o zobacz, a tak wygladala moja Mama"... powie "a to byla moja ciocia" ....
czuje sie jak pusty worek ...

R. powie, "przeciez wiesz, ze Cie kocham, ale nie chce miec juz dziecka" .... a ja?
Chowam swoj smutek, zal, bol w siebie, placze suchymi lzami i co raz mniej sie usmiecham, co raz czesciej lapie sie na tym, ze wole zeby dzieci mnie nie lubily, nie chce ich przytulac, calowac... kazda taka chwila jest jak kolec, zostaje w ciele i rani do zywego...
... czasem po prostu chcialabym nic nie czuc...
.. jestem taka beznadziejna, nie wolno mi przeciez zazdroscic!!! Po prostu nie wolno....

Moze juz jutro wyrwe ta wirtualna kartke... mowilam, ze nic po mnie nie zostanie.

niedziela, 14 czerwca 2009

szkoda slow

Dzis sobie mysle o tym, ze moja starosc bedzie wygladala smutno...

pewnie jest to wynik moich smutnych mysli. Czuje jednak, ze samotnosc nie bedzie mi obca.
Ciezko mi sie pogodzic z pewnymi rzeczami choc wiem, ze musze.

Czuje sie beznadziejnie...nie mam z kim o tym porozmawiac, nie mam komu wyplakac sie w rekaw, wiec robie to tutaj. Nie bede pisac o szczegolach, bo nie czuje sie na silach. Nie lubie siebie w takich chwilach, nie lubie byc slaba!

A juz mi tak dobrze szlo ukladanie mojego swiata, zylam nadzieja, a teraz czuje smak rozczarowania. Nadzieja nie jest dla mnie, dla mnie jest tylko to co mozna dotknac, to co jest realne.
Dzis nienawidze tej sytuacji, z ktora przyszlo mi sie zmierzyc, chyba mnie przerosla, bo nie daje rady uniesc jej ciezaru.

Lzy sie koncza, to i dobrze. Musze sie ogarnac, kiepsko wygladam, po co ma ktos widziec, ze jest mi zle... niech bedzie tak jak bylo... przynajmniej na czas jakis.