Taniej nie znaczy wcale oszczędniej, a więcej nie oznacza lepiej. -Wiedzą to wszyscy, którzy w chwili słabości zakupili tanią podróbkę, która miała emitować nowoczesne wzornictwo, ale jakość produktu nie spełniała oczekiwań, w rezultacie czego należało daną rzecz nabyć ponownie. Ile rzeczy jest nam naprawdę potrzebne? Czy kilka uniwersalnych i porządnych nie wystarczy? Dlaczego szafa musi pękać w szwach, a jej zawartość musi być wymieniana co sezon? Ile przedmiotów kupujemy pod wpływem reklamy i mody? Jak często zagracamy swoje mieszkanie? Ile śmieci produkujemy? Ile marnujemy jedzenia, wody, prądu, gazu i paliwa? Ile produktów kupujemy , a ich nie potrzebujemy? Wreszcie, czemu ludzie budują swoje poczucie bezpieczeństwa na posiadaniu?
Ostatnio zaobserwowałam całkiem odwrotny trend, który straszliwie mi się spodobał, a mianowicie - mniej znaczy więcej, tyle, ile nam faktycznie potrzeba.
Minimaliści żyją szczęśliwiej i pełniej, bo nie trwonią czasu na gromadzeniu dóbr i ich konsumpcji, a mają go dla siebie i swoich bliskich. Kluczem do szczęścia jest rozsądne wydatkowanie pieniędzy i pomysłowe gospodarowanie swoimi zasobami, w tym ze swoich zdolności manualnych w tworzeniu przedmiotów niepowtarzalnych, robieniu coś z niczego.
Wiecie, że co 20-sty Amerykanin cierpi na oniomanię, czyli uzależnienie od zakupów? Bardzo wielu ludzi żyjących w kulturze konsumpcji odczuwa niepokój i przemęczenie, to tzw.: affluenza - grypa dobrobytu. Kiedy zaczynają się wyprzedaże, np. " black friday" tuż po Thanksgiving, ludzie koczują pod drzwiami sklepów, a kiedy się otworzą, to w wielkich centrach handlowych zaczyna się zakupowe szaleństwo. Tyle, że właściciele sieci handlowych nie są głupi i na wyprzedażach starają się pozbyć w pierwszej kolejności towarów, który nie zszedł, który z jakichś powodów się wcześniej nie sprzedał. Dlatego coraz częściej omijam tego typu okazje.
Podobają mi się za to małe przydomowe ogródki, przetwory własnej roboty, regionalne specjały i rękodzieło. Podoba mi się recykling, szukanie tanich połączeń i korzystanie z miejskich środków transportu, albo gdy ludzie w miarę swych możliwości zamiast samochodu wybierają rower. Podoba mi się, kiedy chcą naprawić zepsuty komputer, czy żelazko, bo świadczy to o tym, że daną rzecz szanują i chcą, aby służyła im jak najdłużej - to z kolei godzi w interesy producentów, ale mniej znaczy więcej, tak jak wspomniałam wcześniej.
Niektórzy oddają nieużywane rzeczy swoim znajomym, do instytucji charytatywnych lub próbują je sprzedać przez internet lub na "garage sale" - czyli na wyprzedaży niepotrzebnych sprzętów, zabawek, ubrań, płyt, książek itp., które zazwyczaj odbywają się przed domem. Zdziwilibyście się jak wiele osób ma garaż zapchany gratami tak bardzo, że samochód stoi na podjeździe, zamiast w nim.
Wiele osób pracuje niestety tylko po to, aby zwiększyć stan posiadania, a pracuje tak dużo, że w zasadzie nie ma czasu, aby się z tych posiadanych rzeczy cieszyć.
Co to za życie?Jak bardzo ta gonitwa odbija się na naszym zdrowiu i relacjach z innymi ludźmi? Wydaje mi się, że ograniczając swą konsumpcję do minimum, zyskujemy bardzo wiele i pozbywamy się wielu problemów. To się po prostu opłaca wszystkim, nawet naszej Ziemi.