Nasze sobotnie wyprawy na targowisko stały się już małą tradycją. Kiedy wszyscy weekendowo pod kołdrą chrapią ja i pan I. wymykamy się z domu i jedziemy na polowanie zakupowe. Ogromnie lubię te nasze wyprawy. Nic, że wstać trzeba o 5 rano, zimą opatulić się jak Eskimos i po ciemku jeszcze szukać czego nam trzeba. Lubię i już. Targowisko spore i pełne wszystkiego. Tu mebelek, tu kubełek, malowidło artysty nieznanego między rzodkiewką i kwiatkiem na rabatki. Co komu trzeba na 99% tutaj znajdzie. My znaleźliśmy nasz chlebek idealny właśnie i regularnie po niego turlamy się kilometrów parę za miasto co sobotę. Bochen konkretny, piękny kwadraciak, pachnący tak, że całe auto wypełnia swoim aromatem. Zero spulchniaczy, polepszaczy i całego tego badziewia, które wciska się nam w produktach pieczywopodobnych. Zakwas, 2kg mąki i efekt taki, że ja odpadam. Zjadamy do ostatniej kromki. Przez cały tydzień jest niezmiennie pyszny.Skórka może trochę twardnieje, ale wnętrze miękkie jak trzeba. Chleb... jedyny pokarm, który przez całe życie się nie nudzi. Ten konkretnie naprawdę wart jest naszych wycieczek :)
Ktoś może powie, że to zachwyt banałem. Dla mnie jednak chleb prawdziwy to wartość ogromna. Zwłaszcza, że większość produktów aktualnie dostępnych w sprzedaży powoduje problemy żołądkowe większe i mniejsze, alergie pokarmowe, nietolerancje tego i owego. Jajka kurze cuchnące mączką rybną, ziemniaki, które zamiast z czasem wysychać i kurczyć się jak rodzynek rozpuszczają się i capią padliną. Wyliczać można długo. Kiedyś krzywa marchewka i śliwka z robalem były normą. Teraz są produktem eko, za który często krocie płacić trzeba. Wszystko za sprawą pogoni za pieniądzem, która ma wrażenie zapędziła nas już w kozi róg. Zwiększanie produkcji, wydajności z hektara i mamy to, co mamy. Brzuchy puchną, grypy jelitowe szaleją, dzieci i dorośli cierpią, bo jesteśmy tym, co jemy. Chemia we wszystkim- karma dla ludzi niczym dla psów i kotów. Wiary w czystość produktów bio, które aktualnie pojawiają się w najbardziej popularnych sklepach sieciowych , szczerze mówiąc nie mam. Jeśli ktoś tak odważnie handluje czymś, co zdrowe nie jest, do końca szczery nigdy nie będzie. Ot, chwyt marketingowy na zatrute już dość solidnie społeczeństwo. Cena trzy razy większa, sprzedaż bardziej się opłaca, a te bio bananki to i tak pryskane były, żeby do nas w oględnym stanie dojechać. Tofu, humusom, bulgurom, bezglutenowym ciasteczkom, bezlaktozowym serkom, ksylitolom i innym tworom dzisiejszej foodkultury dziękuję. Stawiam na chleb, co ma smak, jajko od kury, co lata po podwórku, kapustę kiszoną nie zakwaszaną, miód zamiast słodzików chemicznych i tę marchewkę, co może pokracznie urosła, ale nadal marchewką smakuje. Po te produkty gnać będę ze śpiewem na ustach w najgorszą nawet pogodę. Przyjemność mam też ogromną z krótkich pogawędek z panią od chlebka, z rolnikiem, co jajka sprzedaje i wita z uśmiechem "Ach, to Pani!". Sprzedawca ziemniaków, też wie, że zawsze proszę o te pizdryczki ( małe ziemniaczki młode, co do skrobania wkurzające nieco, ale za to jakie smaczne :) Z takimi zakupami wracam do domu w przednim humorze, w przeciwieństwie do poczucia traconego czasu na kolejki i bieganie po supermarkecie...
Po tym pachnącym śniadaniu energii do pracy mam więcej, lecę zatem dziubać, co tam zamówione ;) Nóżki wypychać, falbanki prasować i pakować dla Was pudełeczka :)
Girlandę z dzwoneczkami jeszcze jedną mam dostępną, jeżeli więc ktoś chętny, to zapraszam do kontaktu drogą mailową: annaporeda1@gmail.com
Można mnie też złapać instagramowo, a i do obserwowania profilu zapraszam serdecznie :):
Wszystkim, co wakacje właśnie zaczynają życzę udanego i bezpiecznego wypoczynku. Ja w tym roku urlop mam na balkonie, jeszcze tylko krzesełka odmalować sobie muszę i nowe siedziska im poszyć :) Póki co praca w toku :D
Miłego weekendu Kochani
Ściskam
Wasza A.