Obserwatorzy

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Misie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Misie. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 2 stycznia 2023

Sylwester

 Dzień dobry!

Melduję, że przejście w Nowy Rok jakoś przetrwałam. Pies też i o nim dzisiaj tu będzie, ale nie tylko. Jeżeli więc jakiś zapalczywy bojownik o prawa do napier...lanki petardkami się tu trafił, to uprzedzam, że temat dla Ciebie niewygodny. Można zawinąć dupkę w troki póki się nie rozgadałam. Jeżeli jednak jakimś cudem skłonność do refleksji jeszcze się w Tobie żarzy, proszę zostań. Najspokojniej jak się da postaram się wytłumaczyć o co nam, lubiczom ciszy, w tych wszystkich prośbach o nią chodzi.

Dostępność materiałów pirotechnicznych w okresie noworocznym znacznie wyprzedza samego Sylwestra. W mieście, w którym mieszkam, już od grudnia handel w rozkwicie i ewidentnie obywatele cieszą się życiem w dobrobycie, bo strzały słychać od pierwszych dni po otwarciu budek o każdej właściwie porze dnia i nocy. Raz po raz ktoś tam sobie musi strzelić. No super. Tyle, że nawet te pojedyncze wystrzały zmieniają już znacząco zachowania zwierząt wprowadzając je w ciągły niepokój. Nasz pies, duży i radosny, dosłownie przygasa, traci chęć na spacery, boi się odejść od domu dalej niż kilkaset metrów. Duża to rasa, golden retriever, potrzebuje się wychodzić i wybiegać choć trochę, ale zwyczajnie traci na wszystko chęci. Nie jest zbyt skłonna do zabawy, najczęściej zwinięta w kłębuszek chowa się to w jeden, to w drugi kącik mieszkania szukając cichych miejsc. Przy każdym wystrzale podnosi tylko łepek nasłuchując jak długo będzie to trwało. Brzmi banalnie? Co niektórzy drwiąco doradzają wizytę u psychologa, albo kpiąco kwitują "Tak sobie wychowałaś, to tak masz!"

Nasz pies nie bał się petard, do czasu. Dwa lata temu wracając ze Stellą ze spaceru do domu blisko nas ktoś rzucił petardę hukową, za chwilę drugą. Między domami przecież efekt jest jeszcze fajniejszy kiedy huk odbija się od ścian budynków... Nie zdążyłam na czas otworzyć drzwi wejściowych, Stellka mało głową ich nie przebiła, taki załapała poziom strachu. Od tamtej pory jest tylko gorzej. Podawać leki? To kolejna "dobra" rada. Nie da się trzymać psa na uspokajaczach przez dwa miesiące. To są środki, które można zastosować w Sylwestra na te kilka godzin, ale nie otępiać nimi zwierzaka przez tak długi okres. Dlatego moim i nie tylko moim zdaniem sprzedaż i przede wszystkim korzystanie z tej formy "zabawy" powinny zostać kategorycznie ograniczone do tej jednej nocy, na którą wszyscy moglibyśmy się przygotować. Dla mnie ta noc najpiękniejszą jest gdy spędzam ją w ciszy. W ciszy myśli są jaśniejsze i wyraźniejsze, lepiej słychać własne sumienie, zastanawiać się nad sobą i swoim życiem i odrabiać lekcje z człowieczeństwa. 

Próśb, postów i apeli o litość i zrozumienie przeczytałam wiele w tym roku. Pod każdym ta sama wojna. MAMY PRAWO, BO TO RAZ W ROKU! MAMY PRAWO, BO PSY SRAJĄ! MAMY PRAWO, BO PSY SZCZEKAJĄ!  Pod każdym tekstem główny argument to te psie kupy. Tak, dla mnie te kupy to też przejaw buractwa. Po moim psie sprzątam. Wszyscy moi spacerkowi znajomi również. Reszty nie wychowam, chociaż zawsze mam woreczek w zapasie dla kogoś, kto wzrok od swojego pupila kucającego w wiadomej pozycji niby przypadkiem odwraca. Ten huk  to nie problem  psów jedynie. Naprawdę tak trudno to zrozumieć? To problem małych dzieci, starszych ludzi, ptaków, osób autystycznych, z chorobami serca, ze stanami lękowymi... Jeżeli jednak gówno się wie i jeszcze mniej chce się zrozumieć, to to psie gówno głównym argumentem się staje. 

Żeby zrozumieć jak taki wystrzał petardy hukowej brzmi dla zwierząt słyszących na zupełnie innym poziomie niż ludzki proponuję wrzucić petardę do garnka i przystawić ucho. To taki drastyczny żart i absolutnie tego nie róbcie. Dla wielu istot ten dźwięk oznacza jednak ból. Dzisiaj widziałam grafikę Matyldy Damięckiej przedstawiającą ziemię usłaną martwymi ciałkami ptaków, a po nich idący miłośnik huku zawiedziony, że w sumie "Fajnie było, ale dupy nie urwało..." . W komentarzach drastyczny atak na nią personalnie no i te psie kupy, gdzie na obrazku nawet psi ogon obecny nie był...

Cywilizowani ludzie niby... powinniśmy się rozwijać, a mam wrażenie, że proces zwijania odbywa się w tempie zatrważającym. Człowiek zamiast bardziej ludzkim się stawać skłonność do barbarzyństwa w sobie rozwija z lubością... ech...

Marzy mi się rozsądek w ludziach, włączenie myślenia nakierowanego na uczucia bliźnich, braci mniejszych. Pobożne życzenie, wiem. Warto jednak próbować.  Tymczasem jednak wracam do pracy, bo jako drogę ucieczki od głupoty ludzkiej obrałam sobie plan wyprowadzki na wieś. Mieszkanie wystawione na sprzedaż. Jeżeli ktoś szuka lokum w pięknej Legnicy, to zapraszam. Na 2023 rok postanowienie mam jedno: wdrożyć w życie plan, nad którym myślałam przez ostatnich kilkanaście lat. Koniec gadania czas na działanie. Mam nadzieję przyszłe święta spędzać już przy jakimś starym piecu i zamiast huku petard słuchać mojej ukochanej ciszy. Muszę to zrobić dla siebie, rodziców staruszków, którzy zamiast szurać się z trzeciego piętra w bloku mogliby dreptać sobie po kawałku trawy, dla córki i jej dzieci, które może za jakiś czas przyjeżdżać będą mogły i dla tego mojego kudłacza, któremu jakieś psie i kocie towarzystwo jeszcze zafundować spróbuję. Dla mnie to trochę ostatni gwizdek. W tym roku 45tą wiosnę odfajkuję, więc mierząc siły na zamiary... rękawki w górę i do roboty. Mam parę tematów do zamknięcia w słowach i okładkach, mam trochę tkanin, które nadal z miłością wielką zamieniać będę w szyjątka najróżniejsze i farb całe pudło, które zanim wyschną uda mi się może na płótnach ciekawie rozplanować. Nadzieję na to, że kiedyś marzenia się spełnią zamieniłam właśnie na wiarę, że się uda. Nie bez powodu mówi się, że nadzieja matką jest głupców. Wiara zdecydowanie więcej siły do działania daje. 

Znajoma podesłała mi wczoraj link do pewnej strony polecając założenie na niej swojego profilu. Od kilku lat bezskutecznie umawiałyśmy się na kawulca i ciągle coś na drodze stawało. Dlatego trafiając na Buycoffee pomyślała o mnie. To strona dla twórców, których działania można wspierać stawiając im kawę :) Trochę jak rzucanie orzeszków wiewiórkom w parku, żeby chciało im się dalej skakać po drzewach uroczo :D. Jeżeli więc macie chęć na wirtualną kawę z Poredową to jest link do mojego profilu: buycoffee.to/cottoni  .Zgodnie z planem tam, gdzie wyląduje na stałe po grób, miejsce twórczej zarazy ma powstać :D Zarażać Was tam będę pomysłami, wiedzą, którą w zakresie rękodzielnictwa zbierałam i rozwijałam latami, gotować dla Was będę, a wieczorami wspólne muzykowanie uskuteczniać. No i  kawę prawadziwą wtedy razem wychylimy z kubala ;) Możliwość wpłaty prosta jak baranie rogi, od drobniaków po dowolny przejaw hojności Waszej, za którą z całego serca dziękuję. Choćby i złotych pięć będzie dla mnie sygnałem, że myślicie, wspieracie i chcecie mieć tu do czego wracać, pókim zdatna do działania. No i tę kawę pić będę, bo jako nocny marek głownie po nocach dziubolę te swoje szmaciaki, a rano za wiadrem kawy się rozglądam. Czasem zastanawiam się, czy w żyłach aby na pewno krew mi krąży, a nie arabica pachnąca :D

Żeby samego gadania tutaj nie zostawiać wrzucam zdjęcia ostatnio dziubniętego misia:



Ściskam Was Noworocznie i życzę, żeby każdy dzień 2023r. był dokładnie taki, jak Wam do szczęścia trzeba <3 Bądźcie zdrowi!
Wasza A. 



sobota, 9 grudnia 2017

Tak zwyczajnie tęsknię...

Szczerze tęsknię za krajobrazem bez supermarketów.
Pewnie niektórzy koszmarnie się oburzą, bo to przecież takie ułatwienie, tyle okazji na super deal zakupowy ;)
Może to dlatego, że ja dość mocno antyzakupowa jestem. Włóczenie się po galeriach handlowych bardziej mnie męczy, niż kręci, a marketowe zakupy wkurzają często swoimi technikami marketingowej manipulacji. Mój Irek wie najlepiej jak się czuję, kiedy po wejściu do Lidla okazuje się, że wszystko poprzestawiano z prawej na lewo i znowu trzeba szukać gdzie cukier, pasta do zębów, czy cokolwiek innego. Wszystko po to, żeby człowiek dotarł do półek, których normalnie nie odwiedza i kupił coś jeszcze, bo a nuż się przyda. Nie lubię na nowo przyzwyczajać się do rozkładu sklepowego , bo i tak jak tam idę, to wiem po co, a szukanie wszystkiego zabiera mój czas. Śmieszą mnie też wszystkie ściemy sklepowe jak te bananki bio, że niby super zdrowe, albo mini marchewki tak naprawdę strugane z tych w normalnym rozmiarze, za to droższe dużo, bo klient ma myśleć, że to takie młodziutkie i wyższej jakości. Bananki bio tak samo wypastowane są chemią konserwującą jak te nie bio, bo inaczej dojechałyby do nas w formie brunatnej papki, a nie takie ślicznie żółciutkie.
Nie lubię ściemy i już. Wolę małe sklepiki gdzie ktoś walczy o byt prawdą i jakością. Takie osiedlowe sklepiki, wędliny u Pani Iwonki, która zawsze prawdę mówiła, co smaczne, a w co lepiej nie inwestować, warzywniak na ryneczku, gdzie miło było chociaż w paru zdaniach o życiu pogadać między ważeniem naprawdę pysznych ziemniaków i pomidorów malinowych, co prawdziwymi pomidorami były. Po jogurty latałam do pana, co  szerokim uśmiechem pozdrawiał i słowami "Witaj dobra wróżko!" Było miło. W małych sklepikach człowiek miał też mniej potrzeb. Supermarkety prowokują do wrzucania w koszyk rzeczy, które potrzebne wcale nie są i często gęsto i tak w kontenerze na odpady lądują.
Lada moment trzeba będzie jednak ruszyć po świąteczne sprawunki i przebrnąć przez tłumy ludzi w mało świątecznym, za to bojowym nastroju. Muszę to jakoś sprytnie rozłożyć w czasie i przede wszystkim zapas meliski sobie przygotować ;)
U mnie tradycyjnie produkcja i sprzedaż detaliczna, manufakturowa . Wolna od korporacyjnych zwyczajów robię ile mogę i tak, żeby mieć z tego przyjemność. Do świąt jeszcze ciut zamówień zostało, ostatnie dni rezerwuję dla siebie na sprzątanie, uszek lepienie i budowanie nastroju.
A jak tam u Was przygotowania w toku?
Buziaki zasyłam i zdjęć w klimacie świątecznym wrzucam parę. Na bieżąco chyba więcej mnie na instagramie, więc kto chętny do odwiedzin, to zapraszam serdecznie :  COTTONI instagram

Pozdrawiam i ściskam
Wasza A.









wtorek, 7 listopada 2017

Co ma wisieć nie utonie :)

Cierpliwość...
Najczęściej słyszanym pytaniem, kiedy ktoś dowiaduje się czym zajmuję się na co dzień, jest właśnie to dotyczące cierpliwości. "No , że Tobie się chce..., ja to nerwów nie mam, żeby chociaż guzik przyszyć!!!"
Jest jeszcze druga kwestia, która nurtuje wielu : "To z tego da się wyżyć?!" :P
Jak widać żyję. Widocznie to, co robię, jest robione na tyle dobrze, że szanse przeżycia wzrastają :D
No i z tą cierpliwością jest tak, że uczyłam się jej od wielu lat. Zdecydowana większość rzeczy, które budowały moje życie i mnie samą ,wymagały cierpliwości, pracy krok po kroczku. Opłaciło się.
Cierpliwości w relacjach międzyludzkich uczyłam się chyba najdłużej. Te damsko-męskie były zdecydowanie najtrudniejsze, ale ostatecznie i ta nauka zakończona sukcesem :) Dzisiaj lepiej umiem wybierać ludzi , z którymi przecinać lubię ścieżki, którym powierzać mogę swoje radości i troski bez strachu, że zostaną wykorzystane przeciwko mnie, czy użyte do innych chorych celów. Coraz cierpliwiej znoszę też durne teksty osób, którym wydaje się, że mają prawo poddawać krytyce moje decyzje, które myślą, że wiedzą lepiej jak żyć. Nie daję się już wciągać w dziwne dyskusje, nie walczę. Cierpliwe czekam, aż im się znudzi, lub w ich własnym życiu zadzieje się w końcu coś na tyle wartościowego, żeby zeszli sobie spokojnie z mojego tematu. Tego też życzę im szczerze i serdecznie.

Aktualnie czeka nas jeszcze parę konkretnych zmian organizacyjnych i w domu, i w pracy.
Cierpliwie czekam też na otwarcie sklepu online, który miał już być w okolicy sierpnia i niestety trzeba było plan rozłożyć w czasie. No, ale co ma wisieć, nie utonie :) Zamiast robić coś na chybcika, lepiej przygotować wszystko jak należy i pokazać światu jak już dopięte będzie na ten ostatni, solidnie przyszyty guzik.
Cierpliwie więc dziubię tu sobie   wysyłając w świat te moje dzieci/szmatki. Cottoni rośnie  powolutku, dojrzewa jak nalewka świąteczna i kiedy dzisiaj przypomnę sobie w jakim strachu zaczynałam.... ech... Początki łatwe nie były, ale warto było poczekać :)





Skrzydlate czuwają nad nami chyba już w każdym kątku, musi więc być tylko dobrze ;)


Polarnych misiów w tym roku nie zabraknie. Bedą w kilki rozmiarach, a jeden malutki zamieszka u mnie pod szklanym kloszem ;) Plan pracy nareszcie rozłożony tak, żeby i dla nas dało się zrobić co nieco.  W poprzednich latach wszystko się wyprzedawało i dobrze, bo ratowało to nasze finanse, ale temat dekoracji domowych zaniedbany był okrutnie. Nareszcie jednak przuszedł taki czas, że szewc i o własne buty zadbać może :)

Skandynawskie owce na diecie  zachwyciły mnie już dawno, a ta jest pierszą, moją uszytą z wykroju tildowego.  Śmieszna chudzina z niej, ale bardzo ją polubiłam.


Świąteczne klimaty na blogu to też nie brak cierpliwości, a konieczność :) Rękodzieło to czasopożeracz. Trzeba zacząć duuużo wcześniej, żeby zdążyć z realizacją.

Tych, co cierpliwie czekali na moją obecność blogową ściskam mocno mocno !
Z ogromną radością donoszę też, że do jednoosobowej drużyny COTTONI dołączyła Paula, której pomoc z pewnością pomoże usprawnić działania i pozwoli mi na częstsze wizyty w blogosferze. Jest dobrze :)

Do przeczytania zatem wkrótce ;)
Wasza A.

czwartek, 8 czerwca 2017

Mydło w oczach.

Mydło w oczach to mi się pojawia za każdym razem, kiedy mam przyswoić jakąś instrukcję użytkowania.
No oporny ze mnie egzemplarz strasznie i naukę obsługi wszystkiego muszę przyswajać empirycznie, nic w teorii. Opisy konstrukcji szycia z Burdy, czy innych magazynów modowych też jak dla mnie pisane są językiem niezrozumiałym. Jakby do Chińczyka po polsku gadali. Nowy telefon i mini książeczka do przewertowania? Dla mnie maxi zagwostka, żadna pomoc. Wszystkie guziczki muszę obmacać po swojemu, powciskać, pomieszać i nawet narozrabiać, żeby samodzielnie dojść w którym miejscu napsociłam, następnie naprawić. Tak się uczę, tak zapamiętuję najlepiej.  Nawet jeśli jakaś instrukcja obłsugi językiem prostym z pozoru jak krowie na rowie jest pisana, to i tak w kąt u mnie poleci i tyle. Mydło w oczach dostaję czytając kolejne linijki, jakby mi się mózg od reszty ciała odłączał. Wszystkie jednak te książeczki od każdego domowego sprzętu trzymam grzecznie w sporym pudełku tak na wszelki wypadek :P
Od jakiegoś czasu zbieram się z otwarciem autonomicznego sklepu internetowego i znów pojawił się problem, tym razem nauki obsługi oprogramowania. Sklep na obecnym etapie rozwoju mojej firemki, firemeczki powiedziała bym nawet, wydaję mi się naturalnym punktem do zrealizowania. Jeżeli coś się robi z założeniem, że to będzie na poważnie, nie można ciągle kręcić się wokół własnej osi. Niby współpraca z internetowymi galeryjkami ma jakieś swoje plusy, ale ostanio jakoś więcej minusów dostrzegam. Przede wszystkim duże prowizje doliczane do cen produktów, przez które uzyskanie ceny satysfakcjonującej dla mnie jako twórcy i jednoczesnnie atrakcyjnej dla klienta , staje się trudne, lub niemożliwe nawet. Jak to w każdej działalności zatem: im mniej pośredników, tym lepsze efekty. Zatem sklep będzie, to już postanowione. Ruszam z końcem sierpnia, bo i z tym mydłem w oczach będę musiała sie uporać, no i o zatowarowanie na wirtualne półeczki muszę zadbać. samo się nie zrobi cnie ;)






Do sklepiku trafiać będą oczywiście moje dzieciaki słodziaki, czyli myszy, króliki, misiaki, kocurki i co tam jeszcze zwierzyńcowego wykluje się pod igłą , no i najróżniejsze elementy wystroju wnętrz  głównie dla maluszków. Mam nadzieję, że tym razem plan uda się zrealizować w 100%.  Sklepik myślę ułatwi Wam dostęp do tego, co aktualnie będzie dostępne i komunikacja ulegnie poprawie też, bo do obsługi sklepu przed zatrudnieniem pomocy rąk dwóch już się raczej nie wymigam ;)

Jeżeli ktoś z Was ma doświadczenia z budową sklepu internetowego chętnie przyjmę wszelkie wskazówki. Dobre rady bardzo się przydadzą ;)  Zdecydowałam się na platformę shoper.pl i właśnie młócę wszelkie informacje w temacie, uff....

A jak tam u Was z nauką obsługi sprzętów? Jesteście w stanie przyswoić z nich wiedzę, czy raczej włącza Wam się samouczek jak u mnie? ;)

Buziaki dla Was i do przeczytania w najbliższym czasie
Wasza A.

wtorek, 6 czerwca 2017

Dziewczyny w portkach :)

O jak to dobrze, że Coco Chanel zafundowała nam rewolucje odzieżową i pozwoliła dziewczynom założyć portki :D  Możliwe, że jeśli nie ona, to ktoś inny później uczyniłby to samo, ale gdyby tak do dzisiaj obowiązek falban i krynolin nam pozostał, to ja bym miała przegwizdane...
Codzienne chodzę w spodniach, taki job... Kiedyś kolega z zespołu opowiadała żart o koleżance wiolonczelistce, która w sklepie poprosiła o marszczoną spódnicę, bo taką pracę ma, że ciągle musi nogi szeroko trzymać... Konsternacja na twarzy sprzedawczyni była ponoć mocno zauważalna. Ja mam taką pracę, że często na kolanach dzień spędzam, co też może brzmieć dwuznacznie. Nie potrafię jednak  wycinać projektów przy stole, nie lubię i tyle. Wolę rozłożyć się na panelach. Kolana w spodniach wiecznie poprzecierane, ale wygodnie bardzo. Świątecznie tylko wbijam się w kiecki ku wielkiemu zaskoczeniu i radości drugiej mej połowy ;)  Codzienny strój  standardowo: T-shirt i dżinsy, ot taka niemodna ja ;)
Myszki i miśki od dawna stroję w te falbanki, ale czas na rewolucję odzieżową również w moim pluszowym światku ;)


Miśka fajne portki ma i w dodatku w jednym z moich ulubionych kolorów: malinowym różu. Najbardziej lubię takie właśnie, niedosłowne odcienie, pudrowe róże, błękity z nutką szarości, przydymione zielenie...




Pierwsza zaportkowana była jednak myszka:


Myszowata powstała dla dziewczynki, co to z natury antybaletnicą  jest i w dodatku fajnych braci ma. Całe towarzystwo w ogrodzie mamusi dzielnie pomaga, więc i strój musiał być odpowiedni :


Cała ta ferajna pojedzie wkrótce do nowego domu. Myszka w portkach świetnie odnalazła się w męskim towarzystwie równie ogrodniczo odzianym. Chłopakom rewolucji odzieżowej nie zafunduję, bo wbrew nowym trendom lubię jak facet facetem jest i raczej w kiecki się nie przebiera.

Zaraz znów na kolanach ląduję, bo ciałka trzeba wycinać.
Z perspektywy panelowej pozdrawiam Was bardzo serdecznie!
Wasza A.

P.S. Miśka w malinowych portkach jeszcze dostępna do kupienia ;)




sobota, 25 lutego 2017

Taki czas...taki klimat...taki kraj...

Rok rękodzielniczej pracy dyktowany jest w dużym stopniu przez sezony przedświąteczne i świąteczne. Latem zaczyna się myśleć i działać w kierunku Bożego Narodzenia, zaraz po Gwiazdce krążą po głowie myśli o Wielkiej Nocy i jeszcze innych świętach drobniejszych, które po drodze, Zapas czasu na przygotowanie wszystkiego trzeba mieć i to spory. Ostatnimi czasy pojawia się jeszcze potrzeba walki o przetrwanie w rozrastającej się rękodzielniczej dżungli. Znikają z horyzontu wyrastające wcześniej jak grzyby po deszczu sklepy z chińszczyzną, za to pojawia się na każdym kroku efekty pracy polskich Azjatów, którzy liczą na szybki zysk, albo jakikolwiek zysk szyjąc, klejąc dziergając i zbyt często niestety kopiując kropka w kropkę pracę innych. Allegro, OLX, Facebook i sezonowe bazarki przelewają się od zrobionych na szybko tworów, które często straszą poziomem wykonania i nawet Chińczyk nie jeden złapał by się pewnie za głowę widząc te cuda. Zaraz pewnie ktoś mi tu do gardła zechce skoczyć, że niby ja taka perfekcyjna i muchy w nosie mi się zagnieździły. Nic bardziej mylnego. Świadomość jakości jaką wypuszcza się w świat to nie muchy, ani sodówa w głowie. Długo, bardzo długo moje prace lądowały w tzw. szufladzie, bo brakowało mi pewności, czy aby to, co spłodziłam jest na tyle dobre, żeby pokazywać światu. Chodzi raczej o uczciwość z jaką traktuje się swoją pracę i odbiorcę, w którego ręce trafiają efekty tego mozolnego dziubania. Często i co raz częściej znajomi podsyłają mi linki do stron uzdolnionych "zainspirowanych" z komentarzem : "Patrz, przecież to Twoje!". Czekają czy będę interweniować, czasem sami wszczynają wojnę. Ja na wojny jednak nie mam ani ochoty, ani tym bardziej czasu. Nawet kiedy widzę próby jak najwierniejszej kopii tego, co tam kiedyś się zrobiło, to niestety, a może stety już na zdjęciach widać jak bardzo to nie jest moje. Lenistwo i niedbalstwo widoczne w rozłażących się szwach, łapach z cellulitem czy koszmarnie krzywych stebnowaniach często białą nitką po granacie, czy czerwonym, bo nie chciało się komuś nawet nitki wymienić. Cóż, mnie się chce i chce mi się jeszcze więcej, Codziennie chce mi się stawać lepszą wersją samej siebie i tyczy się to również poziomu wykonywanej pracy. Idę więc robić swoje  dzisiaj jeszcze lepiej dla siebie i dla Was. Głęboko wierzę, że jakość obroni się sama, a chodzenie po wydeptanych ścieżkach nie prowadzi w żadne nowe miejsca,

 





Przy wykonaniu każdej pracy staram się pamiętać o tym, że diabeł tkwi w szczegółach. Spaprany detal psuje obraz całości jak ubłocone, czy fatalnie dobrane buty do najpiękniejszej nawet kiecki.
Z wielką przyjemnością i radością odkrywam jednak artystów, którzy swoją pracę traktują z najwyższą powagą i dbałością o najmniejsze nawet pierdółki. O nich w najbliższym czasie kolejno będę Wam opowiadać. Jest parę istot bosko tworzących w papierze, drewnie, masie solnej, modelinie, a także szyjących tak, że serce rośnie na sam widok. Tacy twórcy inspirują, ale inspiracja to dodawanie sobie skrzydeł, a nie włażenie im na garba i podglądanie każdego ruchu ręki. Inspiracja jest bodźcem do realizowania własnego pomysłu, czegoś nowego, przesiąkniętego duszą i sercem autora. Moje własne prace wyrastały na gruncie projektów tildowych i często też do nich wracam z ogromną przyjemnością i sentymentem. Staram się jednak, żeby miały charakter indywidualny, mój własny, żeby nie były tylko wierną kopią wzoru z książki, ale żeby mówiły coś o mnie samej.
Dla przypomnienia pewnym kopiącym mnie po kostkach miś tildowy wygląda tak:

Źródło Pinterest: tilda-mania.ru



Jeden wykrój, cała masa możliwości. Z tego misia tildowego wyrosły moje własne:



Wyrosły z niego też myszy i lalki. Wystarczy ruszyć głową i skupić się na pracy swojej, nie innych ;)


Wielkanoc nadchodzi wielkimi krokami. Wiatry wieją solidne i jest nadzieja, że wiosenkę przywieją już niedługo zmieniając krajobraz na soczysty, zielony, inspirujący kolor ;) Idę więc robić swoje upierdliwie czepiając się każdego skraweczka ucha i spódniczki.

Dobrego weekend'u życzę!
Wasza A.

niedziela, 8 stycznia 2017

Miniaturyzacja

Co zamówienie, to nowe wyzwanie.Z tak skrajnie zaawansowanym nie mierzyłam się jednak już dawno :D
Miś w miniaturze.Miał się zmieścić zaledwie w 10cm wzrostu i udało się.
Kiedyś szyłam już takiego krasnoludka 16cm i wierzcie mi, że te 6cm stanowi sporą różnicę.
Maleństwo takie szyje się wcale nie krócej od dużego, a może nawet i ciut dłużej. Nie wiadomo jak to chwycić, jak przytrzymać. Wypychać zapałką, czy wykałaczką. Wszystkie wypracowane do tej pory chwyty i sposoby okazały się być zawodne. Nagle moje chude palce okazały się być jak kluski. Jako, że uparte ze mnie zwierzę nie poddałam się jednak i miniaturek powstał, a prezentuje się następująco:





Cieszę się ogromnie, że podołałam zadaniu, ale maluch rodzeństwa raczej się nie doczeka, o nie. Tej przygody z miniaturyzacją wolę raczej nie powtarzać. No chyba, że ktoś przeniesie mnie do Szuflandii z malutką maszyną do szycia, hehe ...

Mróz cały weekend trzymał zawzięcie i nawet u nas śniegu napadało troszeczkę. Nie miałam jednak specjalnie motywacji do wycieczek po mrozie i nawet propozycja ulepienia bałwana, którą złożyłam dziecięciu memu, spotkała się z odmową. Zostaliśmy więc w chałupce, a ja na spokojnie wypychałam małe co nieco zakopana w poduchach, z kubalem kawki na podorędziu... Dobry weekend.


Koniec grzania zadka w chałupie. Jutro ruszamy z samego rana do pracy. Porozwożę familię gdzie trzeba i gnam do pracowni. Szczerze mówiąc doczekać się już nie mogę, bo nowe mebelki tam na mnie czekają i kosze nowe, więc pracy full. Będę segregować, układać, porządkować i urządzać.Rewolucja na całego!


Miłego tygodnia życzę wszystkim, a przy okazji zapraszam na mojego instagrama, który chyba ostatecznie przyswoiłam i podoba mi się bardziej z dnia na dzień :D : COTTONI Instagram

Zmykam przymknąć oko na parę godzin, chociaż obawiam się, że składanie mebli będę przerabiać w głowie nawet przez sen :P

Buziole!
Wasza A.

środa, 4 stycznia 2017

Cytryna 2017

Witajcie, witajcie w tym Nowym Roku!Hej!
Witam się z Wami dopiero dzisiaj, bo pracy od groma i ciut ciut, bez przerwy i bez oddechu.
Dokładnie tak.
W Sylwestra pracowałam, w Nowy Rok też i tak ma zostać. 300% normy to moje nowe minimum :D
Plany na ten rok mamy ambitne, więc nie ma co siedzieć na pupie, samo się nie zrobi i nikt nic darmo nie podaruje. Wszystko w naszych rękach, zatem do boju!
Cytrynowy tytuł posta nie jest zatem bezzasadny. Nie chodzi też w nim o sezon cytrusowy, który swoją drogą bardzo mi pasuje odkąd mamy wyciskarkę, mniaaaam... Uwielbiam te szklanki pełne witaminy C.
Tytuł ma symbolizować nasze nastawienie w czasie tych obiecujących 12 miesięcy. Będziemy je bowiem wyciskać jak cytrynę do ostatniej kropelki. Jak się uda to jeszcze i skórkę wycmoktamy, chociaż słowo "wycmoktamy" jakoś tak na myśl bezzębnego dziadka mi przywodzi... hmm... Może lepiej wyciumkamy, brzmi trochę lepiej, jak ciumkanie czekolady tej z okienkiem do momentu aż same orzeszki zostaną do pogryzienia...
Zwał jak zwał, najważniejsze, że zamierzamy tym rokiem się cieszyć, pracować mega intensywnie i realizować plan, z którego co niektórzy bardzo nierozważnie drwili sobie do tej pory. Co dla innych nie do zrealizowania, co jest głupim i nierealnym marzeniem, dla nas jest tym bardziej wyzwaniem wartym realizacji. Ktoś mi kiedyś powiedział, że taki uparty charakter mam, że jeśli trzeba będzie komuś coś udowodnić, to i chińskiego się nauczę.  Teraz udowadniam przede wszystkim sobie, że dźwignę coś, o czym marzyłam, a jednak pod skórą trochę się bałam.Będzie ciekawie ;)
Miniony rok dał nam w kość konkretnie. Z tego nowego mimo to radość mam ogromną i ochotę, żeby biec, pędzić, galopować w bardzo konkretnym kierunku. Trzymajcie kciuki pliiiisssss, bo bez Waszego duchowego wsparcia czasem mogę się jeszcze wykopyrtnąć. Im mniej jednak potykania i upadania będzie, tym szybciej zaproszę Was w pewne dobre miejsce ;)
Teraz wracam do mojego dziubanka, bo każdy szew, każde przyszyte ucho i łapa przybliżają mnie do upragnionego zakątka, ech....






Niech w tym Nowym Roku spełniają się marzenia, najlepiej hurtowo, tego Wam życzę! Niech będzie kolorowo i odlotowo! Niech starczy sił i zdrowia! Dbajcie o siebie i doceniajcie każdą chwilkę, kropelkę, cytrynkę ;)
Lecę na krótki sen, bo już po drugiej i noc ciemna. Z wyrka na nogi 7:30 i maratonu ciąg dalszy :)

Ściskam Was mocno!
Wasza A.

niedziela, 13 listopada 2016

Z górki na pazurki!

Śniegu to tu u nas każdego roku tyle, co kot napłakał. Mnie się marzą  kuligi, bałwany i kwiaty paproci malowane mrozem na szybach. Powrót do domu z czerwonym nochalem  i policzkami szczypiącymi od zimna dają tyle radości. Ja wlazła bym sobie później na zapiecek, ewementualnie zagrzało by się czegoś mniamuśnego z przyprawami korzennymi i plastrami pomarańczy, a potem siedząc przy starym, drewnianym stole wraz z garstką dobrych przyjaciół, bajało by się o tym, co nas czeka w najbliższej przyszłości, o tym co minęło i czego nas to nauczyło, o życiu po prostu.
Podobno zimę zapowiadają mroźną tego roku, zobaczy się... U Was już biały puszek widziałam na blogach, u mnie miśka zjeżdża sankami po blacie komody udając, że górkę śniegiem zasypało :P







Dużo na tych sankach nie poszalała dziewczyna, bo już czas dla niej szykować się do drogi. Jutro rusza do nowego domu. Poniedziałek, dzień pakowania paczek i i wycieczki na pocztę :)

Dobrego tygodnia Kochani!
Wykorzystajcie go dobrze!

Wasza A.