Obserwatorzy

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Króliczki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Króliczki. Pokaż wszystkie posty

sobota, 8 czerwca 2019

Tylko nie rękodzieło!

W 2014 roku moje malutkie Cottoni stało się firmą. Od tamtego czasu pracowałam intensywnie jak mróweczka z roku na rok budując bardzo silną grupę odbiorców-klientów-przyjaciół. Ręce pełne pracy, bo co trafiało do Was rozczarowaniem nie było. Spokojnie więc polecaliście dalej, wracaliście po więcej i moja wiara w sens tego przedsięwzięcia rosła z dnia na dzień, miesiąca na miesiąc. Dziękować za to będę Wam tu i w duchu  głęboko po dzień mój ostatni, bo spełnić tak wielkie marzenie, jakim jest życie z pasji, to naprawdę niesamowite szczęście. Co dalej? Hmm... 
Przez te wszystkie lata zastanawiałam się mocno czy rozbudowywać Cottoni w coś większego. Odpowiedź zawsze była jedna- nie chcę zajmować się masówką. Nie chcę nadzorować taśm produkcyjnych ani na mniejszą, ani na większą skalę. Nie chcę brać odpowiedzialności za pracowników, tym bardziej, że koszta ich utrzymania w pewnym momencie mogą pochłonąć cały przychód. Nie stać mnie przecież na takie ryzyko, no i do nadzorowania czyjejś pracy, to ja się nadaję jak wół do karety. Za miękki charakter sprawił by, że wszyscy by sobie bimbali w najlepsze, albo wyprowadzali co się da poza pracownię. Wiem, bo przetrenowałam to kiedyś na dwóch paniach szyjących pod moim nadzorem. Totalna porażka. W moim wieku człowiek samoświadomość własnych mocnych i słabych stron ma na tyle dużą, że wie za co się brać, a co odpuścić. Czy odpuszczam szycie? NIE, o NIE i jeszcze raz NIE!!! Tym, co po ostatnim wpisie na FB zacierali ręce z radości, że Cottoni się poddaje, mówię sorry robaczki. Ja się nie poddaje never ever. Czasem jednak trzeba usiąść na spokojnie, przyjrzeć się sytuacji z boku i wyciągnąć wnioski. 
Wiele z Was pisało do mnie z pytaniem jak to jest rzucić wszystko i zająć się pełnoetatowo swoim hobby. Czy taka praca ma sens, czy z tego żyć się da itd. Żyć się z tego dało, sens miało, ale trzeba pamiętać, że każdy ma inne oczekiwania. Wszystko zależy też od charakteru pracy, a że ja o szyciowym rękodziele wiem z doświadczenia własnego, więc tylko w tym zakresie wypowiedzieć się mogę.  Znam parę osób, które właśnie w większe firmy rozbudowały swoje szmaciane hobby. Żeby puścić jak najwięcej towaru w obrót trzepią standardowe wzory, których pełno później na instagramach. Każda instamamuśka pokoik swojego bąbelka ma więc ustrojony nie według własnego pomysłu, a według tego, co u innej instamamuśki, tudzież ulubionej celebrytki wypatrzyła. Zatem na tle przeważnie białych mebelków Ikea lądują podusie chmurki, baldachimki, tippi itd. Tego towaru w sieci jest więc jak piasku na plaży. W którymś momencie jednak ten rynek się nasyci i zakorkuje. Naturalne jego prawo. Niestety z przedsięwzięciami rękodzielniczymi na mniejszą skalę jest już bardzo podobnie. 
Pamiętam, jak u mojej pani fryzjerki jakieś dwa lata temu rzuciłam mimochodem czym się zajmuję zawodowo i usłyszałam złowieszcze " O nie, tylko nie rękodzieło..." Co druga klientka przecież już tam jakąś radosną twórczość w chałupie odstawia. Jedna pierniczki, inna coś dzierga, kolejna mebelki na biało maluje. Co chcesz, to masz. Skąd to zjawisko? Poszła fama, że na rękodzieło zbyt, więc każdy dorobić choć parę złociszy chce, normalka. Normalka w kraju, w którym ludzie mają braki finansowe, bo tam, gdzie godnie się zarabia i na dobrym poziomie żyje za rękodzieło artystyczne biorą się ci, co faktycznie artystyczną potrzebę wyrazu w bebechach czują. Całej reszcie nie chciało by się tego śmietnika w domu gromadzić i czasu tracić. Lepiej z rodziną do kina, kawiarni, czy walnąć się przed TV do góry brzuchem. Ci co tam artystycznie działają za swoją pracę bez problemu wołają godziwe pieniądze, z których całkiem nieźle mogą sobie funkcjonować. No i tu właśnie wszystko teraz o te nieszczęsne pieniądze się rozbija i na moje aktualne decyzje wpływ będzie miało brutalny.
Bardzo lubiłam pytanie " Czy z tego da się wyżyć?" Oczywiście, że się dawało. Jak się coś robi dobrze, to klienci są. Szkoda, że nikt nie pytał mnie o to samo, jak z pracy w szkolnym sekretariacie wyciągałam całe 1400zł na rękę. Za takie siano można robić, jeżeli na te przysłowiowe waciki się zarabia mając kasiastego małżonka, na ramieniu którego swobodnie niczym bluszcz zechcesz sobie zawisnąć. Ja małżonka ani majętnego, ani żadnego innego w swoim życiu się nie dorobiłam, bluszczem ani żadnym innym powojem nie jestem, więc co zarobione własnymi rencyma, to do dyspozycji było i jest. Partnera mam i na zasadach partnerskich funkcjonujemy, bo każde swoje zobowiązania regulować musi, zatem ku mojej babskiej dumie i niezależności informuję niektórych zainteresowanych, NIE DOJĘ! Dziecko moje sztuk jeden, więc i z programów pomocowych wiadomo jak korzystałyśmy, poza tym charakter to ja chyba mam po dziadku moim, który to mówił, że "Można dziadem być, ale przynajmniej honorowym!". Po sądach za ojcem mojej Talki też więc nie latałam i bzdurnych argumentów do wyszarpywania alimentów nie wymyślałam po nocach. Jak żyłyśmy? Skromnie, nawet powiedziałabym, że turbo skromnie, ale ideologie życiowe mam poukładane w głowie na tyle sprawnie, że bez problemu w lumpku znajdę co mi trzeba, samochodem mogę jeździć nie najnowszym i bez klimy, a jak na telefonie, czy komputerze kiedykolwiek ogryzek mi się pojawi, to zdecydowanie też nie po to, żeby szpan instagramowy odpierdzielać. Ludziom majątków nie zazdroszczę, cieszyć się umiem tym, co jest, ale dziecko właśnie w dorosłe życie mi wchodzi i jej ułatwić parę spraw bardzo bym chciała, więc dutki trzeba zacząć racjonalnie liczyć i zarabiać. Zamówienia mniej, bardziej liczne obciążone kosztami (z roku na rok większymi) są niepewną przyszłością. Odłożyć nie ma z czego, na urlopy i przestoje pozwolić sobie nie można, a więcej niż kilkanaście godzin dziennie pracować się nie da. Jeden człowiek więcej nie przerobi. 
Stąd też decyzja o powrocie na rynek pracy, znaczy etacik poszukiwany, może nie pilnie, ale do jesieni temat spróbuję ogarnąć. Z kompleksów małolata zdążyłam się już wyleczyć, strachu przed mówieniem o tym w czym jestem dobra, co mogę zaoferować swojemu przyszłemu pracodawcy, też się wyzbyłam, więc byle g.... roboty brać już nie muszę. Będzie dobrze :) 
Jak zmienił się rynek rękodzielniczy przez ostatnich parę lat? A no mocno zarósł całą masą badziewia niestety. Ktoś dwa obrazki namaże na płótnie, pierwsze swoje wypociny jakieś i już handel internetowy rozpoczyna. Co druga Jadźka maszynę do szycia kupiła, kocyków minky natrzepała, czy tulipanków wątpliwej urody i już, już biznes kręci. Przekrzykują się później w tej sieci lecąc z cenami niżej i niżej i już chyba nawet Chiny boki zrywają widząc tę polską twórczość, która artystycznie i jakościowo leży i kwiczy, ale coraz taniej puszczana jest w obieg.  Butelki oklejone pinezkami, gipsowe aniołki z formy, mydełka kupne z naklejonym kwiatkiem, kwiatki z pończoch... taka sztuka trochę z przedszkolnej grupy jeżyków, czy muchomorków na tym właśnie poziomie wykonana i podpis " Moje ostatnie DZIEŁO". Nosz kurza twarzy, DZIEŁO... Ręce opadają. Brakuje już tylko zdjęcia kulki z nosa utoczonej z równie dumnym podpisem. Wątpię czy Matejko tak się nadymał przy swoich płótnach, serio... O ile jeszcze prace na tym poziomie jako hobby wykonywane dla potrzeb domowych, czy przy pracy z dziećmi rozumiem i szanuję, tak zdania jestem, że śmietnik się zrobił straszny i sprawił, że hasło "RĘKODZIEŁO ARTYSTYCZNE" kojarzone jest już bardzo negatywnie. Jakby jaka Jadźka chciała mi tu zaraz do gardła skoczyć za powyższe słowa twierdząc, że boję się konkurencji, to niech przyhamuje na starcie. Nie boję się. Konkurencją może być ktoś, kto na podobnym poziomie coś robi. Paru świetnych artystów rękodzielników w sieci i na żywo poznałam. Paru obserwuję z radością, bo ciągle zaskakują i zachwycają. Nie myślę jednak i o nich jako o konkurencji, a raczej o inspiracji do dalszego działania i rozwoju. Żeby na ten rozwój mieć czas i przede wszystkim spokojnie móc wykonywać nowe projekty, muszę zapewnić sobie i mojej rodzinie stabilizację, wypłatę w konkretnym terminie bez tych dramatycznie wysokich i stale rosnących kosztów DG, a później po pracy realizować to, co po głowie się kręci niespokojnie, zamiast obszywać zamówienia (których nie brakuje, słowo ;)  będące koniecznością dla płynności finansowej. Będzie więc etat, a na spokojnie prace twórcze, bez stresu i presji może być tylko lepiej, tylko piękniej i to Wam obiecuję :) No i coś, na co już totalnie czasu mi brakowało, pisanina moja, więcej kadrów złapanych dla przyjemności, zamiast zdjęć produktowych. Chętnie powłóczę się gdzieś z aparatem, pouczę też trochę nowych technik i wiecie co? No marzy mi się ukulele :D Od dawna marudzę przy okazji świąt i urodzin, że ukulele chcę i słyszę, a po co ci to, a kiedy będziesz grać? No to teraz sobie kupię sama, a co i grać będę choćby wieczorami dla siebie samej, a co, kto mi zabroni :D 
No to tyle spowiedzi. 
Kto rzucać wszystko dla rękodzieła chce robi to na własną odpowiedzialność. Zawsze trzeba dobrze przeanalizować rynek. Kiedyś był moment na sklepy "Wszystko za 5zł". Po jakimś czasie było ich już tak dużo, że nikt nie handlował wystarczająco, żeby się utrzymać. Kolejno zwijali więc żagle. Teraz mamy bum np. na lody naturalne. Można więc stawiać kolejną lodziarnię obok tej, która już istnieje i walczyć cenami z sąsiadem, albo zrobić coś na mniejszą skalę, ale wyjątkowego i utrzymać się na rynku bez dramatycznych kosztów. 



No to idę pracować nad czymś wyjątkowym, ale najpierw wstawię wyjątkowy obiad, bo moje równie wyjątkowe dziecko ze swoim wyjątkowym M. na obiedzie się pojawią ;)
Buziaki Dzieciaki! 
Wasza A.
 

sobota, 26 sierpnia 2017

Nie pozwól, żeby Cię zeżarła...

Dzień dobry!
Zaś przerwa długa w mojej pisaninie, ale myślę, że wybaczycie... a przynajmniej nadzieję taką mam niezmiennie;)
Z pewnością zrozumienie znajdę u tych, co własne ręce ciężką pracą skalali i wiedzą ile energii i czasu takowa pochłania.
Pracuję bardzo intensywnie przekraczając swoje własne czasowe normy, słabości. Poprzeczka ciągle w górę, bo planów na nasze lepsze jutro trochę zostało, a nic samo nie przychodzi.
Niedawno uświadomiłam sobie też odpowiedzialność jaką ponoszę za te moje słowotoki. Rychło w czas, co nie? ;) Tak na poważnie, to wiem, że za moim przykładem poszło parę z Was, moich czytelniczek. Kiedy ja swoją dziubaninę skromną zamieniałam na pełnoetatowe zajęcie i w nich obudziła się chęć założenia firm własnych i życia z pracy twórczej. Chciała bym wiedzieć, że wiedzie im się dobrze i nie żałują swoich decyzji, bo zapewne wiedzą dzisiaj świetnie, że chleb to niełatwy.
Tak tak Moi Mili. To co ładnie wygląda na końcu tej rękodzielniczej drogi często okupione jest całą masą wyrzeczeń , bólu i fizycznego, i duchowego, bo problemiki czyhają za niejednym zakrętem. To wiele dni, miesięcy bezustannej pracy bez przerw i urlopu, żeby przetrwać, żeby pchnąć ten wózek do przodu.
Spokojnie, nie piszę, żeby się użalać jak to mi strasznie ciężko ;) Nie płaczę, że koczuję w czterech ścianach wiecznie z igłą i nożyczkami w dłoni, bo naprawdę szczerze i niezmiennie kocham to, co robię. Chcę jednak, żeby ci, którzy zastanawiają się nad podjęciem takiego wyzwania i przede wszystkim ci, których w dołku skręca i gul im skacze pomyśleli zanim zrobią nura do tej rzeki, bo nurt w niej bywa bardzo rwący.


Jeżeli coś się robi z miłości ma to większą szansę na powodzenie, niż budowanie czegokolwiek na złych emocjach. Krok po kroczku, z niemalejącą radością doszywałam kolejne łapki, haftowałam mordki, robiłam swoje. Nigdy przenigdy nie żałowałam, że kolejny dzień muszę spędzić na tym dziubanku, kto chce niech spyta mojego Irka :) Dzięki Bogu on też nigdy nawet nie pisnął, że w mieszkaniu wiecznie szmatki, nitki, zagubione igły i ja ciężka do wyciągnięcia gdziekolwiek, bo wiecznie coś mam do zrobienia. Na naszych 49 metrach ten  roboczotwórczy bałagan jest stałym lokatorem, nie da się go ukryć w czeluściach żadnej szafy.
Z czasem tej pracy było i jest coraz więcej, bo i koszta działalności drożeją z roku na rok ( w roku 2017 same składki ZUS to kwota 14070,72zł), no i potrzeby domowe rosną, bo i dziecko rośnie, i oklepać coś z tych 49m trzeba, samo życie. Każdą tę złotóweczkę muszę zorganizować dziubiąc swoje, a na działalności gospodarczej za urlop nikt nie zapłaci, pod gruszą nikt nie zafunduje, w razie choroby i przestoju też trzeba sobie radzić samemu. Praca zatem musi lecieć bez przerw, non stop, bo rękodzieło czasu wymaga i tego się nie przeskoczy.Dochodzi czas na korespondencję, pakowanie, sprzątanie, wycieczki do sklepu po dodatki, na pocztę, do kuriera, fotografie, obrabianie zdjęć, jakiś marketing, żeby dotrzeć do potencjalnych klientów i gdzieś pomiędzy  tym wszystkim życie :) Nie żyjemy na bogato, ale wierzcie mi, że bardzo szczęśliwie :)))))
Mimo całego tego bałaganu i wszelkich obciążeń nawet na chwilę nie straciłam chęci i radości, którą daje mi moja praca. Tego też życzę innym rękodzielniczkom i rękodzielnikom.
Radość  mam tym większą, że nie zżera mnie zazdrość :)
Nie mam na nią ani czasu, ani chęci.
Nie pozwólcie więc, żeby żarła i Was...
Niektórzy krążą po stronach internetowych, blogach, podglądają, starają się kopiować innych udając często kogoś, kim nie są. Karmią się złą energią, zawiścią, bo komuś tam coś tam się udało, więc będę od niego lepszy, skubnę to i tamto, strącę go z piedestału, zajmę jego miejsce itd...
Moja rada dla nich? Weźcie się do roboty! Z siedzenia na czterech literach naprawdę nie ma nic, albo jest niewiele, może hemoroidy tylko i odciski na pupie :p Z podglądania i małpowania innych również. Nie starajcie się być lepsi od innych, ale codziennie lepsi od samych siebie.Szukajcie w sobie tego, co dobre, rozwijajcie swoje umiejętności i przekraczajcie swoje własne bariery. Pracujcie nad cierpliwością i bądźcie wytrwali, bo nic nie przychodzi samo. Zawsze znajdując w sobie talent trzeba pamiętać, że to tylko namiastka sukcesu.Cała reszta to  ciężka i mozolna praca. Nawet wielu sportowców bijących światowe rekordy wychodzi ze swojej norki po ten wymarzony sukces po latach treningów i fortuny na nim nie zbijają, a niejednokrotnie biedę klepią inwestując w swój rozwój każdy posiadany grosz. Nie liczcie więc cudzych pieniędzy i nie zazdrośćcie wyników, bo to ile pracy zostało włożone w osiągnięcie efektu końcowego wie najlepiej tylko jego autor.
Kiedyś o zazdrości rozmawiałam z Joanną, która swoją pasją i również ciężką, wieloletnią pracą zbudowała swoje imperium. Wpadają tam różni ludzie, z różną energią. Są tacy, którzy podziwiają szczerze, inspirują się i dzięki Asi starają się żyć piękniej. Są jednak i tacy, co najchętniej z marszu wskoczyli by w jej buty i swoje własne nazwisko wkleili na afisz nie mając ani tyle zapału, ani potencjału jakim Aśka ewidentnie dysponuje. Jeżeli jednak kocha się swoją pracę i żyje pasją czasu brak na podglądanie, węszenie i knucie. Jeśli zamiast tego energii więcej włoży się we własny rozwój droga do sukcesu staje się jasna i prosta :)
Ile gorzkich słów oberwało się Asi, ile mi, szkoda wspominać. Kiedyś bardzo mnie bolało  każde z nich. Dzisiaj ich autorom zwyczajnie współczuję. Kiedyś też potworną niepewność miałam w sobie, a nawet strach, czy to co robię jest coś warte, czy podołam. Czy może długów sobie narobię i przepadnę marnie. Czy  ktoś zechce sięgnąć po te moje twory. Dzisiaj wiem, że włożone serce i wysiłek się opłaciły. Może jeszcze nie mam milionów i nigdy mieć ich nie będę, ale mam coś lepszego ;) Mam pewność, że to co robię jest dobre i nie ma to nic wspólnego z pychą. To świadomość swojej wartości i umiejętności, nad którymi nadal zamierzam pracować idąc po swoje. Dzisiaj nie muszę z nikim walczyć ani się bronić. Moje prace bronią się same i wierzę, że Wam dają nie mniej radości  niż mnie samej :) Tą radością dzielę się z Wami i życzę powodzenia wszystkim stawiającym swoje pierwsze kroki na drodze sukcesu.
Aśką się cieszę i bardzo ją podziwiam, bo pracowity i wytrwały z niej żuczek. Informacją o ludziach zdolnych chętnie też się dzielę i chociaż Aśki przedstawiać Wam zapewne nie trzeba, to przynajmniej wici rozrzucę, że właśnie papierowy i namacalny efekt jej pracy stał się osiągalny, więc po dawkę inspiracji jak ktoś  ma chęć, to sięgnąć może już dziś w Empiku :)


Ogromnie miło jest patrzeć jak ktoś  autentyczny jest  w tym co robi, jak rozwija się pięknie i rośnie w siłę. Kogo zazdrość męczy niech na spacer do lasu pójdzie i gdzieś tam głęboko do drzewa cholerę przywiąże. W drodze do domu natomiast niech poszuka w sobie głęboko dobrych i twórczych zalążków, bo szczerze wierzę, że w każdym coś pięknego i wartego rozwoju tkwi, zbyt często jednak nieodkryte lub obarczone grzechem zaniechania. Szukajcie nieustannie i rozkwitajcie :) Ludźmi, którym coś się udało inspirujcie się śmiało. Zawsze pamiętając, że inspiracja to coś zupełnie innego niż naśladowanie i kopiowanie,  a zawiść to uczucie, które uderza w Was samych. 
Dobrej energii i myśli twórczych życzę na nadchodzącą jesień :) Tak tak, nawet jeśli głośno tego nie wypowiemy, to panna jesienna nadchodzi już wielkimi krokami :) Patrzcie jednak i na nią jak na coś pozytywnego. Szukajcie siebie we mgle i kolorach liści. Tam też czyha inspiracji wiele ;)
Ja wrzucam jeszcze ciut moich stworków i uciekam pracować. Nic nie zrobi się samo ;)














Dziękuję za Waszą obecność !
Uściski
A.

środa, 28 czerwca 2017

WSPÓŁPRACA...

Temat współpracy z kimkolwiek i na jakiejkolwiek płaszczyźnie bywa cholernie trudny. Wielu z Was zaczynając swoją przygodę z jakąś twórczością i co często jest docelowym efektem: sprzedażą, liczy na współpracę z innymi internetowymi twórcami, blogerami, celebrytami. Wielu ma nadzieję na znalezienie kontaktów, które ułatwią sprzedażową drogę, przetrą szlaki, wypromują.
Jak to jednak stare przysłowie głosi " Mówiły jaskółki, że najgorsze są spółki...".
Bardzo trudne jest znalezienie osób, z którymi współtworzenie czegokolwiek będzie odbywało się na zasadach fair play. Zwłaszcza kiedy traficie na osoby, które na celebrytyzm chorują.  Prawie zawsze w takich przypadkach  kopanie w zadek jest zagwarantowane. Wasza część pracy nagle okaże się ułamkiem całego sukcesu, a ważne tylko to co ważne, czyli sama postać celebryty.
Spółki niezbyt często udają się w gronie rodzinnym, bo tam, gdzie pieniądze o konflikt najłatwiej. Kolejny argument w moim twierdzeniu, że forsa to największe zło tego świata...
Z paroma celebrytami na mojej drodze było dane się zetknąć. Masa obietnic, słodkopierdzenie i ręce z grabiami wyciągnięte w kierunku mojego skromnego jeszcze dorobku. My tu słówko szepniemy, światu pokażemy, a ty tam siedź i rób. Podziękowałam.
Przy podejmowaniu współpracy, jeżeli na takową się zdecydujecie, bardzo jasno trzeba stawiać swoje warunki, dopieścić umowę do podszewki, każdy jej paragraf uważnie przedyskutować i znaleźć wspólny środek. To trochę jak przeciąganie liny i trzeba do tego i wiedzy, i zdecydowanego charakteru. Również świadomość własnych atutów jest bardzo istotna. Wszystko też spisane powinno być rzeczowo, nic na gębę, bo ani się obejrzycie, a Wasza praca będzie warta tyle, co sprzątanie hali po całym biznesie kiedy celebryta śmietanę z Waszej krwawicy będzie spijał w najlepsze.
Przy najdrobniejszych nawet usługach/pomocy trzeba wiedzieć kto jest kim i za jakie zasługi brawa mu się należą. Przykład? Moje logo. Parę literek i trzy serduszka. Nie mój projekt, nie moje wykonanie. Udzielone z mojej strony wskazówki, że czcionka dobrze by było jak by  przypominała odręczną, niezbyt dużo elementów, proste, czyste w formie. Takie też zostało stworzone przez kogoś, kto tę umiejętność posiadał, do konkretnych narzędzi zasiadł i według podanych wskazań zrobił projekt. Proste jaj zamawianie domu u architekta ;) Tu proszę trzy sypialnie, łazienkę przy sypialni głównej, kuchnię z wyjściem na taras... Architekt siada, rysuje i za gotowy do budowy projekt otrzymuje gratyfikację.To jego projekt, nie klienta. Jego nazwiskiem jest podpisany nawet po sprzedaży Pani Kowalskiej, która na jego podstawie budowę domu zamówi.
Niestety kiedy oferta współtworzenia czegoś ze mną ze wspólnego dobierania godzinami tkanin, wykonania przeze mnie form zmodyfikowanych lekko, lecz dalej na bazie wcześniej przygotowanych, autorskich prac,następnie uszycia całości sprowadziła mnie do krótkiego " Pani Ania to uszyła" a to ja zaprojektowałam i reklamować będę swoją markę, musiałam powiedzieć stop. Skłonności do noszenia wieńca laurowego nie mam, ale za szwaczkę komuś służyć też nie potrzebuję. Albo robimy coś razem z podziałem na role wspólnie dwoma nazwiskami podpisując efekt końcowy, albo wcale. Szkoda tylko, że po takiej akcji człowiekowi jeszcze zadek obrabiają, że bezczelny... Nic to jednak, swoje robić trzeba, a nauczka jest na przyszłość. Jak ktoś zbyt wysoko na budowlę bez fundamentów się pcha, to zleci prędzej,czy później i to z hukiem niemałym.

Matkom testerkom lawinowo zasypującym pocztę propozycjami: przetestujemy i innym mamusiom polecimy, też dziękuję. Dalej z uporem maniaka twierdzić będę, że najlepiej reklamuje się sama jakość. Bez fajerwerków, bez chwalebnych pieśni z ust znanych twarzy. Może wolniej, ale z lepiej ugruntowanym fundamentem  dobrą opinię można stworzyć, czego i Wam życzę,

Idę szyć, jak każdego już prawie dnia. Jestem projektantem, szwaczką, sprzątaczką, logistykiem, pakowaczem, marketingowcem, handlowcem i dostawcą w jednym. Jeżeli ktoś z mojej pracy jest zadowolony i słowo szepnie światu na jej temat, mimo że zapłacić za moją twórczość musiał, bardzo dziękuję. To jest najbardziej rzetelna ocena, bo kto darowanemu koniowi w zęby by zaglądał? ;)
Za ławeczkę na zdjęciu też zapłaciłam. Kupiona online, na zamówienie wykonana i też na podstawie wskazówek z mojej strony, co dalej nie czyni mnie autorem projektu ;) Jakby ktoś namiar na wykonawcę chciał, to z ręką na sercu polecić mogę.




Poduszkowce uszyłam i jak świeże bułki się rozeszły mimo, że tanie nie są, bo  i aksamit do najtańszych nie należy. Milutkie i mięciutkie. Chyba mogę z mojej pracy być dumna ciut :).

Ostatnio jednak sami dobrzy i uczciwi ludzie nas otaczają, karma więc wraca, to prawda... Tym bardziej żal tych, co cwaniactwem skórę mają podszytą. Wobec nich więksi cwaniacy też litości pewnie mieć nie będą.

Cześć Pracy Rodacy
Ściskam w pochmurną środę
Wasza A.


poniedziałek, 22 maja 2017

... Że co, że jak??!!

No pięknie...
Ostatni wpis na blogu datowany na 25 lutego, a tu maj już finiszuje prawie...
No nie popisałam się i tyle.
Taki jednak był czas, który obawiam się trwać będzie jeszcze trochę, że na gadanie chwil wolnych brakuje. Wszak z gadania jest niewiele, a nam praca konkretna i wymierna, boleśnie przeliczalna na grosze i złotówki potrzebna. Zatem ile bym sobie samej  i Wam nie obiecywała systematyczności w blogosferze, to i tak na ziemię ściągać mnie będzie sporządzana każdego dnia lista zadań do realizacji, które to pozwolą nam odmienić znacząco nasz mieszczański żywot.
Dziubię więc swoje dzień po dniu, a że nadziubać to tu się trzeba konkretnie, żeby na codzienny chlebek starczyło po odliczeniu wszelkich składek, datków i haraczy, więc siedzę zagrzebana po czubek kokardki w moich szmatkach zszywając kolejne łapy, uszy i mordki uśmiechnięte.








To taki maleńki wycinek tego, co w międzyczasie spod mojej igły wyskoczyło w świat, Kiedyś muszę usiąść i przeliczyć matką ilu myszy, koników i misiów zostałam już od czasu, kiedy na rzecz tej dziubaniny porzuciłam dziadkowe skrzypeczki. Dziennik urodzin ciągle się zapełnia grosik za grosikiem przybliżając nas do marzenia największego. Jesteśmy na ostatniej prostej i już cel w zasięgu wzroku mamy. Dobre duchy pomagają, dobrzy ludzie słowem wspierają, a uczciwa i sumienna nasza praca buduje w nas nadzieję. Niedowiarkom i malkontentom powiem więc króciutko: warto jest marzyć  i szukać nieustannie dróg do wcielenia marzeń w życie. Trzeba jednak cierpliwym być i każdego dnia to marzenie w sobie pielęgnować.

Nie gadam już dzisiaj dłużej, bo noc już późna... Zrobię jeszcze tylko listę poniedziałkowych zadań i wtulić się w poduchę uciekam.

Tym, co jeszcze gałgankowy świat COTTONI  odwiedzają, życzę dobrego tygodnia. Nowych na pokładzie ( właśnie odkryłam, że mimo mojej nieobecności sporo się tu działo i czytelników nawet przybyło :))) ) witam serdecznie i dziękuję za Waszą obecność.
Więcej zdjęć  do wglądu znajdziecie na moim instagramie. Jakoś tak łatwiej ostatnio było mi dokumentować moją pracę właśnie na jego łamach. Chętnych zapraszam serdecznie:  https://www.instagram.com/cottoni_annaporeda/

Do następnego... mam nadzieję już bez przerw tak długaśnych ;)
Wasza A.

poniedziałek, 6 lutego 2017

Depresyjna aura...

Nic nie mam przeciwko zimie. Niech sobie będzie. Plusów ma dużo, bo do przytulania okazji więcej, pretekstów do zwijania się w kłębek w domowym ciepełku też nie brakuje.Ta tegoroczna jednak wlecze mi się już jak flaki z olejem. Za wiosną już bym chciała się rozglądać, zielony dywanik jakiś zaliczyć  z kocykiem, drożdżówką i kompotem z rabarbaru. Miziania buzi słonecznymi promykami brakuje mi okropnie. Szare niebo, mgły i ślizgawica. Mam już do nich spory wstręcioch. Kupuję kwiatki-moje antydepresanty- i próbuję przetrwać. Dobrze, że charakter pracy różnorodny i kolorowy, bo chyba nie dała bym rady na trzeźwo...
Wiosnę czarować idę przy maszynie. Dzisiaj chyba zasłonię okna i zapalę stado świec, bo widok straszy za oknem. Trzymajcie kciuki, żebym nie poszła z dymem ;)




Robi się mocno króliczo w domu i w pracowni. Dzisiaj kroję kolejne. Ciekawe ile dam radę w tym roku do Wielkiej Nocy uklecić. Jeżeli żadna zaraza grypopodobna już nas nie do padnie, to może będzie dobrze. Jakby ktoś miał chęć na te maluchy z koszyka, to czekają na swój nowy dom.

Dostępne są też te dwie tildowe zajęcze dziewuszki:








Królicze mordki znacząco poprawiają mi humor. Dużo ich jednak trzeba w tym roku dla zachowania właściwego stanu ducha ;) Idę więc działać i wyrabiać te moje 300% normy :)

Buziaki zasyłam
Wasza A.

sobota, 23 kwietnia 2016

Zawód: RĘKODZIELNIK... czy to się opłaca?

Jakiś czas temu miałam ogromne szczęście zamiany hobby na pełnoetatowe zajęcie. Zawsze przerażała mnie myśl o prowadzeniu działalności gospodarczej, te wszystkie przepisy, papierki, zobowiązania... Temat wydawał mi się nie do ogarnięcia. Dzięki życzliwym osobom, wsparciu słownemu i duchowemu bliskich mi ludków, no i beznadziejnej sytuacji ekonomicznej i zawodowej zostałam jednak pchnięta w stronę własnego biznesu. Czy wyszło mi to na zdrowie? Wiele z Was,dziubiących, dziergających, wycinających i klejących nieśmiało swój własny świat według jakiejś artystycznej wizji zastanawia się nad podjęciem podobnego wyzwania. Od wielu z Was dostałam takie właśnie zapytanie: czy to się opłaca?  
Nie będę tu nikogo ani zachęcać, ani zniechęcać do zakładania firm. Postaram się jednak przedstawić temat z mojej własnej strony, a wyciąganie wniosków i podejmowanie decyzji to już Wasza broszka ;)

Zaczynając od minusów biznesowej strony:

1. Prowadzenie działalności generuje koszta. Przede wszystkim obowiązek opłacania składek ZUS. Owszem przy pierwszej działalności gospodarczej przez pierwsze dwa lata istnieje możliwość opłacania składki preferencyjnej, która aktualnie wynosi 465,28zł , ale należy pamiętać, że ten czas  jest czasem bezskładkowym dla nas samych. Co to oznacza? Przysługuje Wam prawo do świadczeń zdrowotnych, czyli wizyt u lekarza, z którymi zapewne sami wiecie jak jest (zwłaszcza wizyty u specjalistów... ). Często jak sami sobie nie opłacicie, to czekaj tatka latka... Zakładamy jednak, że jesteście w pełni sił i żadna cholera Was nie toczy.  Przy nagłej konieczności interwencji lekarza jesteście jednak ubezpieczeni. Minus? Te dwa lata nie liczą się do emerytury. Tu jednak "luz" totalny jak dla mnie, bo ja na świadczenia emerytalne w naszym pięknym kraju nie liczę wcale tym bardziej, że przy opłacaniu nawet pełnej składki ZUS po drugim roku działalności ( nieco ponad 1100zł miesięcznie) zakładając zdolność pracy do 67 roku życia,  emeryturka wyniesie jakieś 630zł miesięcznie, czyli żyć nie umierać ;) Należało by zatem odkładać coś na przyszłość, sęk tylko w tym, że nie bardzo jest z czego.
Jest jeszcze koszt prowadzenia księgowości ( jakieś 100-150zł miesięcznie). Do tego doliczamy jeszcze koszt materiałów, podatki, media, paliwko, ewentualna reklama... Jeżeli po tych dwóch latach z preferencyjną opłatą zamkniecie lub zawiesicie działalność (zawiesić można na 24 miesiące) i postanowicie zarejestrować się w PUP niech nie zaskoczy Was fakt, że zasiłek dla bezrobotnych wcale Wam nie przysługuje. Dla prawa do zasiłku należy  opłacać ZUS w pełnej kwocie.

2. Czas to pieniądz... niestety twierdzenie mocno prawdziwe i mimo, że zakochania w pieniądziu nie odczuwam, to nie da się uniknąć przeliczania godzin na monety. Praca rękodzielnika polega na dziubaniu wielogodzinnym i pytanie ile kosztuje Wasza godzina pracy, a ile jesteśmy w stanie otrzymać za wytworzoną przez nas rzecz. Na moim przykładzie, jedna zabawka tworzona przez jakieś 8h kosztuje w granicach 100zł, co wielu osobom wydaje się być próbą zdarcia z nich skórki. Czy to uczciwa i godna zapłata za rzecz niepowtarzalną, dopieszczoną, wychuchaną i naładowaną masą pozytywnych uczuć? Raczej nie.Sam fakt, że praca jest indywidualna i unikatowa w każdym innym kraju opłacany jest sowicie, nie tutaj. Tu wszystko ma kosztować najlepiej 5zł. Czy da się brzydko mówiąc wyciągnąć od klientów  więcej? Uderzając w inny przedział klienteli pewnie tak, co jednak generuje kolejne koszta: elegansie opakowania produkowane na zamówienie, droższa reklama, żeby dotrzeć do takiej grupy osób, no i minimalizujemy odbiór pod względem ilości. Dla kogoś, kto ma milion pomysłów na minutę rozwiązanie jednak słabe. Ja osobiście wolę, żeby moje "dzieci" leciały w świat zwalniając miejce kolejnym i nie siedziały miesiącami na półkach w oczekiwaniu na mocno majętnego odbiorcę.

3. Praca rękodzielnicza pochłania wiele godzin, ale dodatkowo trzeba pracować nad zbytem, czyli odpowiadać na wiele wiadomości (niezliczoną ilość takich, która nie przynosi zupełnie nic, a czas zabiera... ). Masa osób zamawiających nawet drobną rzecz potrafi zachowywać się tak, jakby podejmowała decyzję o kupnie wymarzonego domu. Wiadomości ciągną się kilometrami, a może to, a może tamto, a może jednak siamto... "No i niech mi Pani wyśle zdjęcia wszystkich swoich tkanin, to ja wtedy może coś wybiorę... " Tego typu prośby należą chyba do moich ulubionych ;) Nie bądźcie też zdwieni besztaniem przez klientki, które po wysłaniu wiadomości oczekują natychmiastowej odpowiedzi.No bo przecież firmę Pani ma to i ludzi do roboty, no i ktoś powinien siedzieć przy tym zasr... komputerze i korespondować na bierząco. Klient nasz pan, no nie?!  Niektórym wydaje się też, że to co robicie jest jak bułeczka w piekarni, czyli gotowe na już. Jeżeli więc zdecydujecie się na prowadzenie działalności radzę zacząć hodować skorupkę duchową już dzisiaj, żeby niektóre szczerze i niewybredne opinie na Wasz temat bolały choć trochę mniej. Niektórzy nie rozumieją zupełnie, że jesteś człowiekiem w jednej osobie i z jedną parą rąk. Jak dziubiesz właśnie z pochyloną główką swoją skromną twórczość, żeby jakoś opękać kolejny miesiąc, to nie jesteś w stanie być w tym samym czasie przy kompie...

Podsumowując te trzy główne punkty mamy stosunek czasu do pieniądza, czyli naukę prostej matematyki. Mój osobisty przypadek: 8 godzin na zabawkę= przychód 110zł - koszta wszelakie. Pracując 5 dni w tygodniu po te 8h mamy przychód w kwocie 2200zł. Od tego zaczynamy odejmowanie opłat  i zostaje nam iść i żebrać pod kościół. Są też dni kiedy nie pracuje się wcale, bo np. sprawy rodzinne pochłonęły czas cały, bo choroba rozłożyła Was na łopatki itp. Przy własnej działalności nie ma płatnej opieki na dziecko, nie ma chorobowego ( nie wierzcie w świadczenie chorobowe od ZUS- to bajka dla niegrzecznych dzieci...) nie ma też płatnego urlopu. Tutaj ile wypracujecie z dnia na dzień, tyle Wasze. Przy własnej działalności tego typu nie ma co więc skakać z euforii przy miesiącu kiedy zaliczacie finansowy złoty strzał, ale myśleć perspektywicznie i rozkładać finanse najlepiej w kontekście całorocznym. Rozwiązanie? Nie pracujemy 8h, ale dwa razy tyle. Dziubanie na okrągło, brak czasu na życie towarzyskie, opcje wakacyjnego obijania się marne. Zasypiam z myślą o moich zabawkach i budzę się często z nitkami we włosach, albo wypchanymi łapkami pod poduszką. Praca jest ze mną wszędzie i praktycznie o każdej porze. To jednak nie jest problem, bo kochamy się z wzajemnością, a typem do psiapsiółkowania też nie jestem, więc za kawkami i ploteczkami nie tęsknię. Mogę tak spędzić życia resztę, bo najcenniejsze jest dla mnie poczucie spełnienia.

Tu właśnie przechodzimy w stronę plusów :)
Dlaczego robię to co robię mimo małej opłacalności finansowej? Bo szczerze to kocham! Nie wyobrażam już sobie życia bez moich myszy i miśków. Każdy kolejny uszyty przywołuje następnego.  Nie ma nudy, o nie. Na etat więc wrócić nie mogę i bardzo bardzo nie chcę. Nawet jeśli praca na etacie może być jakimś rozwiązaniem dla opłat ZUS. Wracamy wtedy jednak do punktu CZAS. Nie da się wrócić po 8h tyrki u kogoś i zająć pracą twórczą w wymiarze wystarczającym potrzebom duchowym. Albo jedno, albo drugie. Tym bardziej, że jest jeszcze dom, rodzina i nic samo się nie zrobi... Ja pozostaję przy swoim. Nie jestem i nie będę milionerką. Nie będę stosować półśrodków i obniżać jakości dla zminimaliowania kosztów i oszczędzenia czasu.Nic wbrew sobie.  Jest na rynku obecnie masa również polskiej chińszczyzny i mam ambicje wyrózniania się jakością na jej tle. Czas zweryfikuje wszystko. Mam ogromną przyjemność z mojej pracy i przetrenowaną latami zdolność wybijania sobie z głowy zbędnych potrzeb i wydatków. Unikam osób zaznaczających swoją przynależność do wyższej kasty, chociaż poznałam też parę cudownych istot, które mimo wypracowania wysokiego statusu nie kłują w oczy metkami drogich sklepów i zachowując ogromną klasę nie zadzierają d... wyżej niż głowy. Takim jeszcze z przyjemnością poświęcam resztki mojego wolnego czasu, lub przynajmniej tzw. międzyczas. Im natomiast nie przeszkadza mój stosunek do forsy. Ja sama też już pogodzona jestem z faktem, że na tym dziubaniu to się raczej nie dorobię, no może garba jedynie ;) Czy Wy powinniście zakładać firmę? Nie wiem i nikomu nie jestem w stanie powiedzieć, co powinien zrobić. Wszystko zależy od tego jak macie poustawiane priorytety, na czym Wam najbardziej zależy. Ja odkąd realizuję swoją pasję jestem spokojniejsza, szczęśliwsza. Nie mam wrednego szefa nad głową, nikogo za pracę w pierścień całować nie muszę. Zależę od siebie i swojego zaangażowania. Jeśli coś spieprzę, niedopilnuję, to sama siebie z tego rozliczę najskuteczniej. Można szukać sposobów na rozwinięcie biznesu, jeżeli ktoś przede wszystkim jako biznes to traktuje. Można sprzedawać produkty gotowe, można jakiejś babci rzucić worek czegoś do dziubnięcia za parę groszy, a później puszczać to w obrót jako Wasze. Tylko czy o to tu chodzi? Moje Cottoni to mój sposób na życie, sposób może bardziej na przetrwanie, ale w zgodzie pełnej z moim wewnętrznym ja. Moje zabawki powstają w moich rękach, moimi łapami są pakowane i dostarczane na pocztę. Nie jestem wielką bussinesswoman, jestem Anka- autorka-mama misiów, lalek, myszy i zajęcy, które wierzę, że wywołały usmiech na wielu małych buziach. Kiedy zniknę ja, zostanie po mnie coś  cenniejszego, niż okragła sumka na koncie... Warto było ;)  







Pozdrawiam gorąco wszystkich twórców zapaleńców ;)
Wszystkim niezmiennie dziękuję za obecność i życzliwość.
Ściskam mocno!
Wasza A.

niedziela, 18 października 2015

Zegarki i kalendarze

Bestie, co litości nie znają. Moje bestie. Tych pod łóżkiem i w szafie nie boję się od dawna, jednak z tymi tykającymi i szeleszczącymi  kartkami nie oswoję się nigdy. Zegarki i kalendarze... nie potrafię z nimi współdziałać. Nie zgadzamy się w żadnej kwestii, a już w szczególności w tempie uciekającego czasu. Każdego roku kupuję nowy terminarz, taki wypasiony, z dużą ilością miejsca na notatki i planowanie wszelkich działań. Targam go  każdego dnia ze sobą. Tkwi w czeluściach mojej torby zaplątany w  motki włóczki bawełnianej, z guzikami między stronicami i fiszkami z adresami do wysyłki przyklejonymi do okładki. Jest zawsze obecny w tej przepełnionej rękodzielniczym chaosem torebce. Jest  tak w razie czego, dla pewności,że o niczym nie zapomnę, ale i tak zapominam... Artystko ze mnie cało gębo chyba, bo wpasować się w kalendarzowo-zegarkowe ramki nie potrafię już wcale. Noc często nocą nie jest, a porą najlepszą do pracy. Dzień toczy się poza normami typowej gospodyni domowej i ciągle na coś brakuje przynajmniej godzin kilku. Moje bestie, zegarek i kalendarz, zupełnie nieoswojone....

Odpoczynek był. Cudowny tydzień z Paryżem przeleciał jak z bicza trzasnąć. Czas przyjemny na tyle, że nawet chwil na łapanie aparatu w ręce zabrakło. Reset był potrzebny. Szybko jednak wpadliśmy w nasze tryby codziennej tyrady ;) Aktualnie koczuję przy maszynie goniąc jak zwykle własny ogon. Może tym razem uda się zdążyć ze wszystkim. Chociaż właściwie kogo ja próbuję oszukać :P

Wysypuję hurtem zdjęcia tego, co się dziubnęło czas jakiś temu:










Może tyle na dzisiaj wystarczy, bo już oczy same mi się zamykają, a jutrzejszy dzień łatwy  nie będzie.
Może jeszcze tylko to jedno z naszymi skromnymi osobami i paryskim pozdrowieniem ;)




Buziole dla Was Kochani

Ściskam mocno i dziękuję za wizyty nawet pod moją nieobecność ;)

Wasza A.