„Teraz nie czas myśleć o tym, czego nie masz. Myśl, co potrafisz zrobić z tym, co masz.” – Ernest Hemingway
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą święta cykliczne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą święta cykliczne. Pokaż wszystkie posty

30 października 2025

Pamiątka Reformacji

 

Róża luterańska- Róża luterańska to symbol luteranizmu, który został zaprojektowany przez Marcina Lutra w 1530 roku. Jej symbolika odnosi się do teologii reformacji i składa się z kilku elementów: czarny krzyż na czerwonym sercu symbolizujący ofiarę Chrystusa, na białej róży oznaczającej radość i pokój płynące z wiary, umieszczonej na błękitnym polu symbolizującym niebiańską radość, a wszystko otoczone złotym pierścieniem, który oznacza wieczność

 

 

Tej wiedzy nigdy za wiele.

"31 października jest obchodzony w Kościele Ewangelicko-Augsburskim jako Pamiątka Reformacji.

Święto to nawiązuje do ogłoszenia 95 tez przez augustiańskiego zakonnika ks. dr. Marcina Lutra.

Luter ogłosił tezy 31 października 1517 r. w Wittenberdze, zachęcając do dyskusji na temat pokuty i odpustów. Chciał również przypomnieć ówczesnemu Kościołowi o Bogu i jedynym źródle wiary jakim jest Pismo Święte. Wydarzenie to zapoczątkowało Reformację, czyli odnowę Kościoła chrześcijańskiego.

Przesłanie Reformacji streszcza się w krótkich zasadach: Tylko Jezus Chrystus jest Zbawicielem, Bożym Synem. Nie ma innych pośredników między Bogiem a człowiekiem. Tylko z Bożej łaski przez wiarę człowiek jest usprawiedliwiony.  Tylko Pismo Święte jest źródłem objawienia Boga i drogowskazem w życiu każdego chrześcijanina. Tylko poprzez Słowo Boże głoszone w kazaniu i sakramentach Duch Święty budzi wiarę.

Reformacja przypomniała znaczenie Bożego Słowa i podkreśliła, że Kościół powołany jest do głoszenia Ewangelii. Wskazała na indywidualną relację z Bogiem, odpowiedzialność za siebie, za innych ludzi i świat wokół nas.

Ks. dr Marcin Luter podkreślił, że Boża łaska jest darem, którego nie da się kupić lub pozyskać, a Chrystus jest jedynym pośrednikiem pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Krzyż i zmartwychwstanie wyrywają człowieka z bezsilności i niemocy, wyzwalają każdą osobę, aby mogła prawdziwie służyć Bogu i innym.

Reformacja uruchomiła procesy, które nie tylko zmieniły sytuację religijną Europy, ale zapoczątkowały również głębokie przemiany w przestrzeni kulturowej, społecznej, gospodarczej i politycznej. Ewangelicyzm wpłynął na rozwój kultury, języków narodowych, szkolnictwa, muzyki sakralnej, działalności społecznej oraz świadomości obywatelskiej w Europie.

Z Wittenbergi Reformacja wyruszyła w świat i stała się jego obywatelką. Dzisiaj Kościoły luterańskie na świecie liczą ok. 80 mln członków, a do dziedzictwa duchowego Reformacji przyznaje się kilkaset milionów chrześcijan.

W Pamiątkę Reformacji ewangelicy spotykają się na  okolicznościowych nabożeństwach, podczas których śpiewany jest hymn Kościoła, pieśń Warownym grodem jest nasz Bóg autorstwa ks. Lutra (powstała w 1546 r., a jej tekst oparty jest na słowach z Psalmu 46)."

 


 

 https://www.luteranie.pl/pamiatka-reformacji 2025

Biblia Lutra-pierwsze wydanie w 1534 roku 

Oba zdjęcia z Internetu.
 

 

27 lutego 2025

Tłuste obżarstwo.

 Nie przepadam za pączkami, dlatego zazwyczaj nie mają one miejsca w naszym domu. W tłusty czwartek smażę chrust i dzisiaj też miałam taki zamiar, ale Młoda przyniosła wczoraj pączki, które sama zrobiła. Nie są one full wypas, jak z cukierni, są mniejsze, bardziej zbite, ale w smaku o wiele lepsze od "przemysłowych", nadmuchanych", wiecznie żywych", na spulchniaczach, "przedłużaczach",  przez następny tydzień.

Nie mogliśmy im przepuścić, trzeba było ocenić i docenić, dzisiaj zostało ich niewiele.  Chrust usmażę na Śledzia", a śledzia jemy kiedy tylko mamy na niego ochotę. I tak to się uzupełnia i wypełnia😄😄😄


I rapujemy na "tłustą nutę"



30 grudnia 2024

Idzie nowy....


 

W nadchodzącym roku życzę Wam zdrowia, które pozwoli zdobywać szczyty, miłości, która otuli Wasze serca, oraz uśmiechu, który rozświetli każdy dzień.


Jak zawsze😀😀😀😀😀
 

26 grudnia 2024

Świętowanie pod znakiem luzu,

 

Bardzo dziękuję za wszystkie serdeczne życzenia. Miło mi było je czytać.

Spełniły się.

Nie było szykowania, skakania, dekorowania, wnerwiania, spóźniania się z czymś, bo… kombinowania co (?), gdzie (?), jak (?) i pod kogo (?).

Nie było strasznej napinki: ”Jezus Maryja, karp jeszcze niedosmażony, a tu trzeba do wieczerzy siadać”, nie było przepychania przy stole: „Tam siadaj…”, „Nie, ja tu chcę siedzieć”, „A ja chcę widzieć choinkę…”. Nie było łamania się opłatkiem i z krzywym uśmiechem składania oraz wysłuchiwania życzeń typu: „Żeby ci się w pracy poprawiło”. „Żeby cię w końcu dziecka słuchały”, „Życzę ci, żeby ci się udało samochód wymienić na lepszy” itp. No tak, to takie łagodne życzenia i niekoniecznie składane w naszym domu, ale przyznajcie, że w tym tonie i guście niektórzy życzenia składają.

We wtorek obiad, na stole trzy kawałki smażonego karpia (kolejne trzy kawałki zostaną pożarte w sylwestra), ziemniaki i sałatka „z modrej kapusty”, wczoraj rolady i sałatka jarzynowa. Dzisiaj na obiad „O święci pańscy, jaki nietakt”, na „świątecznym” stole krupniok z chlebem.Sałatka śledziowa znikła błyskawicznie.Więcej sałatek nie było.

Dwa rodzaje ciast na połowę z Młodymi, do tego ciastka cytrynowe i „dmuchane” serowe maleńkie pączki. Wszystko piekła Młoda. Z owoców mandarynki i to jest cała wyżerka świąteczna.

No i laba na całego- Jaskół ogląda filmy, ja niespiesznie sobie tkam kilimek, czytam komedię kryminalną Rogozińskiego- po biografii Witkiewicza, a ten mnie wkurzył na całej linii, musiałam łyknąć coś lekkiego. Plan był- ufilcować kolibra, ale jakoś nie chce mi się wyjmować całego „bałaganu” filcowego. Plan był- rozpocząć nowy haft z ptaszorem, lenistwo zwyciężyło. Daję sobie czas do 7 stycznia, potem zacznę działać-haftować i filcować. 

Dzisiaj miał być wyjazd w teren z Bezą. Do Czech nad Zalew Żermanicki. Mgła popsuła szyki. A i Bezka złapała chyba anginę- trzepie uchem i szczeka na pół gwizdka. Jutro wyprawa do weta, póki się to nie rozhula. A teraz cieszę się spokojem- Jaskół ogląda filmy przyrodnicze, historyczne, Beza śpi obok nas, jest cicho, spokojne, ujutno tak.

Dnia nam przybywa, idzie (wolno, bo wolno) ku wiośnie. A tymczasem prognozy na styczeń przewidują nocne mocne mrozy. Mam nadzieję, że te prognozy się nie sprawdzą. Jutro postawię karmnik, bo już czas dokarmiać ptaki. Zapasy ziarenek na ziemi i drzewach zostały zjedzone, grozi im  głód. 

Majowa Zagroda Żubrów w Pszczynie




Park pałacowy w Pszczynie, w maju.





 









21 grudnia 2024

Oooooo, ja cierpię dolę, czyli o tym jak ostatecznie uwolniłam się od społecznej presji pt. „Trzeba zrobić święta”.

 


Dziś najkrótszy dzień w roku. Jutro też i pojutrze i jeszcze parę takich bardzo krótkich dni, a potem zachodzące słońce zacznie się cofać w stronę północy. Dzień się będzie wydłużał. Nadal pogodnie, nadal w miarę ciepło. Grudzień mija pod znakiem łagodności. Chciałoby się takiego stycznie i lutego.

 Odwieźliśmy dzisiaj „Szerszenia” na zimowe leże. Garaż ogrzewany, będzie mu tam dobrze. U nas, pod garażem- namiotem, mogła go zeżreć rdza, choć on prawie cały jest z plastiku. Ech… gdzie ten nasz stary klasyk Royal Enfield. Pewnie już w kolejnych „rękach”, bo ten, który go od nas kupił, przeliczył się. Trudno mu było uruchamiać motocykl na kopkę i sprzedał naszego Shaiba dalej. Żal, nadal żal. 

 Przesilenie trzeba uczcić, dlatego wylądowaliśmy w klimatycznej knajpie na skraju Puszczy Pszczyńskiej, w Jankowicach. 

 Stylowa restauracja, obsługa szybka, fachowa, czekanie na dania około 15 minut, jedzenia na talerzach full wypas, ogólnie polecam. Jak ktoś będzie w tych stronach, warto zajechać i tam nakarmić się. Aha, to około 10 kilometrów od Pszczyny, a Pszczynę to ludziska zwiedzają z ochotą.

 Moje "policzki wołowe...."- uwielbiam mięsko i z mięska nie zrezygnuję nawet mając "lufę na plecach", nie widać miseczki z buraczkami😄 jedynym akcentem vege, no nie, były jeszcze kluski śląskie. 

Jedzonko Jaskóła- "zraziki na ostro..." czyli kurczak na ostro, czyli też mięsko. Wszystkim szantażom emocjonalnym typu: "Jak to, jesz mięso i nie zraża cię, że to zwierzaka trzeba zabić?Biedne zwierzę cierpi prze takich, jak ty", mówimy stanowcze NIE.
Obok restauracji stoją dwa żubry, wykute chyba w kamieniu lub odlane w gipsie, nie sprawdzałam. Brzydkie są, ale lepsze to niż żubry wypchane, co też już koło jednaj knajpy widziałam.

Za drzewkiem widać leśniczówkę. Jak byłam dzieckiem, jeździłam tam z tatą, by zobaczyć żywe żubry (mieszkaliśmy niedaleko, za puszczą, w innej leśniczówce), bo tam była taka zagroda, w której leśnicy żubry dokarmiali. Był wysoki pomost, stawałam na tym pomoście i widziałam z góry te potężne zwierzęta. Teraz żubry można zobaczyć w "Zagrodzie żubrów" w Pszczynie. Czy są nadal dokarmiane dzikie żubry w tej leśniczówce? Nie mam pojęcia. Może kiedyś to sprawdzimy.

Dom posprzątany i zero świątecznych dekoracji. Kupiłam  w markecie moje ulubione goździki, postawiłam na stole, zrobiło się miło. 

Wazon na tle wsiowych zasłon, obok kryształ, bo jak ma być wsiowo, to niech jest wsiowo.😄😄😄, że nie powiem- wieśniacko. Kryształ to pamiątka po mamie i bardzo go lubię. W poniedziałek wsypię do niego mandarynki i tyle będzie z akcentów świątecznych.

 Natomiast wszelkie dekoracje inne świąteczne zawsze kojarzą mi się z późniejszym ich sprzątaniem. I taka reguła- do dekorowania chętni byli wszyscy, no prawie wszyscy- w moim dzieciństwie, w każde święta, siostra robiła awanturę, że ona będzie stroiła choinkę i nikt więcej, a kiedy mama kazała jej wciągnąć do dekoracji nas maluchy, szarogęsiła się i ustawiała nas na każdym kroku: „Ta bańka tu, a tamta tam, a tego tu nie wieszaj, usuń się, odejdź, popraw to…”. Taką musztrę mieliśmy z jej strony (ona starsza ode mnie o 4 lata, od brata o 7 lat). A my: „Mamo ona mnie popchnęła, mamo ona mi zdjęła bańkę, mamo a ona mnie bije…”. Biedna mama, wpadała do pokoju, rozdzielała nas i dalej się to tak toczyło.

Potem za dekorowanie domu i strojenie choinki byłam ja  odpowiedzialna (siostra miała ważniejsze sprawy na głowie), ale do sprzątanie tego całego świątecznego chłamu nie było już nikogo. Jak sobie przypomnę te oblatujące z igieł wielgachne choinki (bo u nas zawsze takie od podłogi do sufitu były), jak przypomnę sobie te pudła bombek oraz innych ozdób, które trzeba było najpierw znieść ze strychu (ewentualnie odkurzyć, przemyć), a potem na strych wynieść, jak sobie przypomnę to walające się w kącie ogrodu uschnięte drzewko, które dopiero na wiosnę rąbało się i paliło na ognisku, to robi mi się dziwnie niedobrze i rośnie we mnie ogromny opór przed takimi działaniami. A przecież ja też pracowałam zawodowo i miałam sprawy swojego domu na głowie. Ale utarło się, że święta robimy u moich rodziców, a potem były u mnie, w moim nowym domu. Jedyną przyjemność ze strojenia choinki miałam tylko wtedy, kiedy to robiłam ze swoimi dzieciakami. To był pełny odlot, śmiech przekomarzania się, ugodowość, a choinka czasem obwieszona bez ładu i składu bańkami, zabawkami, cukierkami, lametą, lasetą i lampkami, była tą "najładniejszą  w całej wsi. Ale to trwało krótko, niestety. Potem one dorosły i już ich to nie bawiło.

Bo tak naprawdę ten blichtr to były tylko pozory świętowania. Nigdy przy naszych stołach wigilijnych nie było tego „namaszczenia religijnego”, a wieczerze i cały okres około świąteczny kojarzy mi się głównie z dąsami, big awanturami, pretensjami oraz wieloma innym nieprzyjemnymi wydarzenia np. podczas jednej z wieczerzy szwagier zrobił awanturę, że karp niedosmażony i on nie będzie czegoś takiego jadł. Nie pomogły tłumaczenia, że inne kawałki są dopieczone, może wymienić. Atmosfera siadła i było ponuro do końca. I to tak rok w rok coś komuś nie pasowało.

Teraz nawet nie będziemy udawać, że świętujemy, nakrywając specjalnie stół, siadając przy nim i co? Bez sensu. Po co mamy stwarzać pozory kładąc na stół biały obrus, dekorując go i stawiając tradycyjne potrawy, że mamy Wieczerzę i Święta, skoro nie mamy nic wspólnego z tą chrześcijańską tradycją. Moi rodzice stwarzali pozory, że ich/nas to dotyczy, a ja dopóki byłam mała wierzyłam, że tak trzeba. Potem „robiło się święta” dla własnych dzieci, potem dla starych rodziców. Kompletna paranoja. Wszyscy wiedzieliśmy, że to nie nasza bajka, wszyscy udawali, że świętują, wszyscy mieli tego po kokardy. 

Ja rozumiem, że inni to lubią, że dla nich to fajna sprawa, nie rozumiem tylko, dlaczego nie rozumieją mnie? Przedwczoraj spotkałam znajomą, rozwodziła się nad przygotowaniami do świąt, a ja unikałam opowiadania o naszych przygotowaniach, pozwalałam jej mówić, byle mnie nie zapytała. Udało się, bo gdybym powiedziała, że nie robię, byłoby: „Jak to, to takie super, choinka, wieczerza, rodzina, PREZENTY, a my nic? Tak zupełnie nic? Nic, nic, nic?” I to oburzone zdziwienie. Dlatego unikam opowiadania o naszych świętach, albo obłudnie, tak, obłudnie informuję, że coś tam, coś tam robię. To zdziwienie, prawie oburzenie (albo pełnie zdziwienia milczenie), jest dla mnie trudne do zniesienia i boję się żeby czegoś nie palnąć o tych ich świętach, pełnych zagonienia, zmęczenia, a często też pretensji, nietrafionych prezentów, awantur i przemilczania, że jednak się nie udały.

A my sobie normalny obiad z karpiem (bo lubię karpia w grudniu- ma wtedy najlepsze mięso), ale przy kuchennym stole, bez celebry, bez świec, bez serweteczek, stroiczków, salatereczek, kompotierek, srebrnych sztućców i kielonków kryształowych różnego rodzaju (białe wino, czerwone wino, wódka, likier etc. etc. (a podobno podczas wieczerzy nie pije się alkoholu), w garniturze i wieczorowej sukni z fryzurą na sztywny lakier i pazurami na karminowo, no i konieczne Old Spice oraz Chanel no 5- a my potem książki, ewentualnie sport w kompie, albo coś innego na luzie, może wycieczka z Bezką w teren. Jak zechcemy sobie zrobić uroczystą domową kolację (wolę w knajpie z obsługą- prawie uroczyście i bez wysiłku), to zrobimy w każdym innym terminie i nie będziemy udawali, że to z tego powodu, iż gdzieś ktoś nakłamał o narodzinach Jezuska.

A poza tym nigdy nas, mnie i Jaskóła, na szczęście, nie rajcowały te domowe „uroczyste kolacje, we dwoje, przy świecach” typu: „Jakie wino nalać ci kochanie?”, „A może ociupinkę tego białego misiaczku”, „Czy chcesz ostrygę, czy może podać ci te polędwiczki misiaczku?”, „Proszę podaj mi ogóreczek kochanie”. No jak- najpierw multum gotowania, przygotowań, nakrywania, dekorowania (psiakrew znowu zapałka się złamała, chyba te świece są do du…, podaj mi nowe pudełko), strojenia się, a potem szpanerstwo i ciumkanie niecodzienne? I to ma być szczere? Naprawdę? Takie wielkopańskie maniery raz, a może kilka razy do roku? I w jakim celu? Zjeść dobre jedzono można normalnie, w przyjacielskiej a nie w nadmuchanej atmosferze, w kuchni albo w pokoju przy stole nakrytym zwykłym obrusem, na codziennej zastawie, bez świec i kryształów. Chyba zapłakałbym się ze śmiechu, gdybyśmy sobie taki kolacyjkowy cyrk urządzili. Ale co kto lubi, jak ktoś widzi w tym sens, niech sobie to urządza.

I powiem bezczelnie- kocham ten luz blues bez napinki, tę wolność wyborów i to, że nareszcie nic nie muszę, już nic nie muszę i w kwestii świąt też. A najbardziej cieszy mnie to, że nie czuję żadnej straty, nie mam poczucia, że tracę coś cennego, niecodziennego i nie mam żadnych wyrzutów sumienia, że może jednak „należałoby”, bo jakże to tak (?)….

Jeszcze raz- wszystko, co napisałam to są moje wspomnienia, odczucia i przemyślenia, proszę mi nie wmawiać, że piszę w taki sposób, bo „chciałabym, a nie mogę” z różnych powodów (jak to w wielu komentarzach przy postach „świątecznych”, na tym blogu, czytałam) i proszę się (po raz kolejny) nie dziwić, jak to (no właśnie) przecież to takie super i coś tracę.

Mogę, mogę, ale nie chcę i już, i powtarzam- nic nie tracę, nie mam nostalgii, nikomu nie zazdroszczę itp. itd. Nikogo nie wyśmiewam, nie wmawiam mu, że robi głupio- niech każdy, według uznania, sobie tworzy własne „Święta”.

Czuję, że do końca uwolniłam się od wszelkiego społecznego „przymusu świątecznego” (a chciałoby się rzec- wręcz silnej presji), czego i tym, ciągle wahającym się „robić, czy nie robić”, życzę.


11 grudnia 2024

Czas prezentów, prezentów, prezentów to czas.

 


 

„Najgorszy prezent świąteczny. "Popłakałam się i wybiegłam z hukiem"

Święta coraz bliżej, wiele osób intensywnie poszukuje więc odpowiednich prezentów. Zawsze jest jednak grupa ludzi, którzy nie mają wyczucia, co przystoi podarować, a ich świąteczne upominki sprawiają więcej przykrości niż przyjemności. Czasami widać na pierwszy rzut oka, że komuś się nie chciało i postanowił dać cokolwiek albo pozbyć się niepotrzebnego przedmiotu. Oto kilka historii naszych Czytelników o najgorszych świątecznych prezentach.

 


·        "Podczas jednych świąt Bożego Narodzenia dostałam od ciotki kubek z imieniem. I to wcale nie byłby taki zły prezent, gdyby nie fakt, że było na nim jej imię, a nie moje".

·        "Nigdy nie zapomnę tamtej Wigilii, podczas której otrzymałam zestaw kosmetyków dla kobiet w ciąży. Ja w tamtym momencie nie spodziewałam się dziecka, co więcej, kilka tygodni wcześniej poroniłam. To był najgorszy, najokrutniejszy prezent, jaki kiedykolwiek, ktokolwiek mi dał. Nie byłam w stanie wytrzymać tam ani chwili dłużej. Łzy same pociekły mi po policzkach i wybiegłam z mieszkania z hukiem".

·        "Wujek postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i w ramach gwiazdkowego prezentu opłacił mi półroczny karnet na siłownię. Wcześniej wielokrotnie komentował moją figurę i ubolewał nad tym, że nic ze sobą nie robię. Fakt, mam kilka kilo nadwagi, ale nigdy nie narzekałam na swoją figurę i ani razu nie wspomniałam, że chciałabym pójść na siłownię".

·        "Będąc w gimnazjum, kupiłam sobie naszyjnik, który po jakimś czasie pożyczyłam swojej przyjaciółce. Generalnie zapomniałam, że jej go pożyczyłam, bo nie była to dla mnie jakaś ważna rzecz. Po czasie dostałam go w prezencie z komentarzem: jak zobaczyłam go w sklepie jubilerskim, od razu pomyślałam o tobie. Z kolei jak ja zobaczyłam go w pudełku, to miałam ochotę się roześmiać".

·        "W gimnazjum kolega wylosował mnie na mikołajki i jego koleżanka spytała mnie, co chciałabym dostać. Powiedziałam, że jakieś kosmetyki lub akcesoria do kąpieli, jak olejek czy sól. Dostałam mydło Palmolive w kostce".

·        "Mój faworyt, którego nikt nie przebił do dziś, to kawa przeterminowana o siedem lat. Była tak twarda, że jeśli chciałabym nią rzucić, mogłabym zrobić komuś krzywdę".

·        "Mój brat dostał raz pudełko — zwykłe, małe, drewniane pudełko. Liczył, że może zawartość jakoś zaskoczy, otóż nie, to było po prostu puste pudełko ze sklejki".

·        "Mój chłopak kiedyś wrócił do domu i śmiejąc się, dał mi pudełko jakichś perfum (ewidentna podróbka znanej marki), które dostał od jakiegoś mężczyzny na ulicy w ramach podziękowania za wskazanie drogi. Dwa tygodnie później podczas Wigilii dostałam identyczne perfumy od jego dziadka".

·        "Mój tata dostał na święta kalendarz z dwóch lat wstecz, bo cioci podobały się obrazki" .

·        "Na mikołajki w gimnazjum pewien chłopak dał mi dwie książki, obie były środkowymi częściami różnych serii. I dał mi to w plastikowej torebce".


 

·        "Na mikołajki w szkole dostałam raz zegar ścienny i do niego opakowanie baterii, w którym z sześciu sztuk ktoś zostawił dwie".

·        "Teściowa spytała raz mojego męża, co mi kupić na święta. Powiedział, że nie wie, ale żadnych kubków, bo nie mamy ich gdzie trzymać. Dostałam kubek i zakładkę do książki z łabędziem zrobionym z origami Zakładka od roku leży na biurku i zrobiła się czarna, a była srebrna. Teściowa wydała na mnie równo 50 zł, łącznie z przesyłkami".

·        "Mój mąż i teść dostali od wujka lornetę do oglądania ptaków. Żaden z nich nie jest ornitologiem, ani w żadnym stopniu nie interesuje się ptactwem. Wujek stwierdził, że musiał zwiększyć kwotę zamówienia o 40 zł, żeby dostawa była darmowa".

·        "Kiedyś na mikołajki klasowe dostałam książkę z dedykacją dla osoby, która mi ją podarowała".

·        "Dostałam kiedyś długopis, który był reklamą, torebko-kosmetyczkę, jedną z tych, które czasami dostaje się za darmo przy większych zakupach i zestaw próbek błyszczyków z naklejkami informującymi, że nie są na sprzedaż".

·        "W pewnej rodzinie były trzy siostry, mowa o staruszkach. Jedna z nich podarowała drugiej pościel. Była zapakowana, ale swoje lata już miała. Tej prezent się nie spodobał, więc podarowała drugiej siostrze. Ta siostra również nie była szczęśliwa z takiego prezentu, więc pościel przeszła przez ręce każdej z sióstr i w święta dwa lata później jako prezent trafiła z powrotem do właścicielki".

·        "Od mojej chrzestnej całe dzieciństwo w ramach różnego rodzaju prezentów na święta, urodziny itd. dostawałam darmowe gadżety, które były dołączane do gazet."

·        "Kiedyś powiedziałam rodzicom, że trzeba kupić do domu taki dzbanek z filtrem na wodę i później dostałam go jako prezent na święta."


 

·        "Kiedyś na święta dostałam od wujka bardzo stare kartonowe opakowanie i w środku zestaw trzech par nożyczek (też starych i różnej wielkości). Nożyczki spoko rzecz (już trudno, że stare), ale po co mi trzy pary to do dziś nie wiem."

·        "Na każdą okazję od osoby z bliskiego kręgu dostaję nietrafione i używane prezenty, np. za małą sukienkę bez metki z widocznymi śladami użytkowania, albo dodatki sprzed 10 lat do "Bravo Girl" czy przeterminowane kosmetyki. Za każdym razem jest mi przykro, bo ja zawsze się staram i kupuję porządne i spersonalizowane prezenty dla tej osoby."

·        "Raz na gwiazdkę dałam kuzynce prezent, który składał się z kilku fajnych rzeczy: skórzanej markowej torebki, serum do rzęs i masażera do skóry głowy. Rok później dostaliśmy z bratem zapakowane w papier prezenty. Okazało się, że moim był ten masażer do głowy. Mój dziesięcioletni brat dostał za to serum do rzęs, które ona dostała ode mnie rok wcześniej. Oprócz tego pod moim papierkiem było 200 zł, a pod jego 100 zł. Nie wiem, co moja kuzynka miała w głowie. Nie dość, że chłopak dostał prezent nieadekwatny do wieku, płci i zainteresowań, to jeszcze połowę tej kwoty, co ja. Podzieliłam się z nim pieniędzmi i oddałam ten masażer, bo było mu strasznie przykro. Nie mogę tego nawet nazwać do końca oddaniem prezentu, bo markowa torebka została u kuzyneczki...".

·        "Pewnego razu dostałam wyraźnie używaną książkę kucharską. Z kolei jak miałam dziewięć lat, to dziadek podarował mi jakąś książkę, którą mama od razu mi zabrała. Po latach okazało się, że był to jakiś thriller z mnóstwem scen erotycznych".

·        "W tej historii jestem po tej drugiej, mało dumnej stronie. Pewnego razu dałam ojcu na gwiazdkę skórzany portfel. Ucieszył się, ale był tak przywiązany do swojego starego, że nowy odłożył do komody z myślą, że zacznie go używać za jakiś czas. Szybko o nim zapomniał, dlatego... dostał go ode mnie jeszcze dwa razy pod rząd w kolejnych latach".

·        "Dostałam atlas koni, choć zupełnie się nim nie interesuję. Za to osoba, która mi go podarowała, wręcz za nimi szaleje...".


 

 


 

Nie pytajcie mnie, czy dostałam jakiś nietrafiony prezent, bo nie pamiętam. Pewnie tak się  zdarzało, ale ja jestem z tych co to „Darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda”. Jak znam siebie, to zrobiłam dobrą minę do złej gry, podziękowałam i tyle. A teraz, kiedy „ma się te lata’ i dom zaopatrzony, to naprawdę jest problem odpowiedzieć na pytanie „Co byś chciała jako prezent?” A takie pytania zadajemy sobie, aby uniknąć właśnie prezentów nietrafionych. I odpowiedź zawsze brzmi: "Nie wiem, wymyśl coś" 😂😂😂

 

https://www.onet.pl/styl-zycia/onetkobieta/najgorszy-prezent-swiateczny-poplakalam-sie-i-wybieglam-z-hukiem/m7epzp5,2b83378a

Memy z internetu.

14 sierpnia 2024

Sierpniowe święto płodów ziemi, czyli jak Matka Boska Zielna wyparła Mokosz.

Pogańska religia Słowian była mocno związana z kultem przyrody. Jej święta wyznaczane były przez naturalny cykl upraw i zjawiska atmosferyczne. Ten cykl trwał i był niezmienny od zarania dziejów. Najpierw wiosną narodziny, potem rozkwit w lecie, zbieranie plonów jesienią oraz zanikanie, obumieranie zimą. Słowiańskie podstawowe kulty wiązały się z naturą: kult Słońca, Ognia, Matki- Ziemi.

 

 Starożytni Grecy zwali Ziemię Gają, z kolei Rzymianie nadali jej nazwę Tellus, Terra- Matka, Ziemia- uosobienie płodności, macierzyństwa, opieki.

 


Słowianie czcili boginie Matkę, noszącą imię Mokosz, której kult wywodzi się również z pradawnego kultu Matki- Ziemi. Była to bogini urodzaju, deszczu, mokrej pogody i burzy. Przypuszcza się, że towarzyszyła Perkunowi. Słowianie odnosili się do Mokosz z ogromnym szacunkiem, a jej kult dał podstawy do wielu późniejszych świąt maryjnych. Dniem tygodnia poświęconym Mokosz był piątek. 

 


W folklorze wschodniosłowiańskim przetrwała jako duch domowy. Ma on postać kobiety z dużą głową, przędącej nocą wełnę lub strzygącej owce. Pojawienie się ducha poprzedza warkot kołowrotka. Zostawiano jej obok nożyc kłębek wełny, a podczas świąt trochę żywności.

Słowianie zawsze darzyli ziemię nabożnym szacunkiem. Zgodnie z ich tradycją nie wolno było spluwać na nią, bić jej kijem. Zanim rytualnie powitano wiosnę, nie wolno było kopać w ziemi ani wykonywać orki. Wyrazem głębokiej czci dla ziemi było kładzenie na niej noworodka.

 


Pierwotny, słowiański kult Mokoszy przekształcił się w chrześcijański kult maryjny.

Współczesne święto Matki Boskiej Zielnej jest przedłużeniem kultu Matki- Ziemi. W naszym kraju i w innych krajach europejskich, Matka Boska jest uważana za patronkę Ziemi.

 


 

Tradycja ta powstała w V wieku. Początkowo święto to nazywało się „Zaśnięcie Maryi”.  W VI wieku, w Konstantynopolu, ustalono, że święto to będzie obchodzone 15 sierpnia. Potem zaczęto je obchodzić w Europie.  W Polsce obchodzone jest  od kiedy zaistniało  w niej  chrześcijaństwo i jego nazwa brzmi Święto Matki Boskiej Zielnej, podczas gdy w innych państwach przyjęło inne nazwy.  Na przykład w Czechach święto to ma nazwę Matki Boskiej korzennej.

 Oparte jest  na starej chrześcijańskiej legendzie, która mówi, że po otwarciu grobu Matki Boskiej znaleziono zioła oraz kwiaty, zamiast ciała.

W Polsce,  15 sierpnia powstał zwyczaj przynoszenia do kościołów płodów ziemi. Były to: zioła owoce, warzywa, kwiaty. Poświęcone w tym dniu bukiety i wiązanki nabierają szczególnej mocy: leczenia i płodności. Ustawione w domu miały mu zapewnić szczęście i miłość, a ułożone na  polu urodzaj. Praktyki te mają wiele wspólnego z obrządkiem pogańskim, a stosowanie przyjętej powszechnie nazwy Matka Boska Zielna, jest potwierdzeniem głębokiego zakorzenienia polskich katolików w czasach słowiańskich.

 


Siłę kultu Matki- Ziemi przeniesiono na kult Matki Boskiej. W Polsce, w średniowieczu kult ten stał się na tyle mocny, że powstała pieśń sławiąca Matkę Boską- Bogurodzica, którą uważa się za pierwszy, polski hymn.

 


Współcześnie Matka Boska Zielna czczona jest jako patronka Ziemi będącej w najbujniejszym rozkwicie. 

 


15 sierpnia składa się jej w ofierze płody ziemi, zioła, kwiaty, owoce i warzywa. Bukiety tak, jak w słowiańskich czasach, układa się z bylicy, macierzanki, mięty, piołunu, chabrów, kopytnika i krwawnika – ziół o wypróbowanych właściwościach leczniczych. Uzupełnia się je kwiatami polnymi i ogrodowymi oraz kłosami zbóż i traw.

 


Do kościołów przynosi się ogromne kosze misternie ułożonych warzyw, owoców, udekorowane kwiatami, ziołami oraz kłosami. Znosi się do świątyni całe dobrodziejstwo uzyskane ze zbiorów, żeby nacieszyć nim Matkę Boska Zielną, patronkę Ziemi. I jak kiedyś wierzy się, że to dobro, poświęcone, nabiera niezwykłych mocy.

 


Źródła:

http://wolnemedia.net/historia/historia-kultu-maryjnego/

http://dommokoszy.blogspot.com/p/mokosz.html

http://horoskop.wp.pl/kat,1015979,page,2,title,Kult-matki,wid,13444542,wiadomosc.html?ticaid=1111ea

http://davidicke.pl/forum/poganskie-echa-w-polskim-katolicyzmie-t3683.html

http://zakazanawiedza.wordpress.com/chrzescijanstwo/

http://www.wykop.pl/ramka/1234661/dlaczego-nasza-planeta-nosi-nazwe-ziemia/

Obrazy:

http://dommokoszy.blogspot.com/p/mokosz.html

 http://opolczykpl.wordpress.com/2013/07/09/matka-ziemia-a-wojna-cywilizacji/

http://www.potrawyregionalne.pl/243,2354,MATKI_BOSKIEJ_ZIELNEJ_.htm

http://www.gok-podegrodzie.net/archiwum/strony/aktualnosci/2009/22_mbzielnej/MBZielnej.html

http://bialczynski.wordpress.com/

http://epika.org/house-of-mythology