„Teraz nie czas myśleć o tym, czego nie masz. Myśl, co potrafisz zrobić z tym, co masz.” – Ernest Hemingway
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muchołówki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muchołówki. Pokaż wszystkie posty

30 lipca 2023

Plecie się i przeplata

 

Rozkojarzony ten tydzień niesamowicie. Nie będę jednak zawracać głowy moimi sprawami, bo nie potrafię absorbować ludzi swoimi problemami, a poza tym, są wakacje, nie tego oczekuje się teraz. Tylko czasem zastanawiam się, jak długo jeszcze nerwy wytrzymają to, co się dzieje dokoła.

Muchołówki, jako ostatnie wypuściły w świat swoje podloty.


Majster od tarasu (3 z kolei). Zwodzi nas, nie odpowiada na smes-y. Podziękujemy i znów mamy rok do tyłu. Taras nie zając nie ucieknie, ale przykre to, że tak się „fachowcy’ zachowują. Najpierw przyjdzie, zobaczy, kiwa głową, objaśnia, mądrzy się. Potem ustalamy termin wyceny i zaczynają się schodki- odwlekanie, przesuwanie, zwalanie winy na nas, że mieliśmy się przypomnieć, a jak się przypominamy, to niby za późno (termin na czerwiec, dzwonię w grudniu, potem w styczniu, ale jest „za późno”). I ten ostatni też kombinował, że niby wysłał wycenę sms-em, potem przyznał, że zmienił telefon. Proszę o wycenę na sobotę- cisza… bery i bojki…Z takim majstrem to ja już nie chcę gadać. Przyjdzie rozbabrze robotę, a potem będzie zwlekał.

No i zmieniliśmy koncepcję- zamiast desek kompozytowych nowa cementowa gładź i malunek, zamiast nowych betonowych schodów- schody metalowe, ażurowe. Dla majstrów to miodzie, bo ich robota ograniczy się do renowacji powierzchni, położenia nowej warstwy betonu, zrobienia okucia wokół i skucia schodów. Tyle. Nie mam sił na jakieś bajery, a drożyzna jest taka, że jak 3 lata temu zmieścilibyśmy się z kompozytową nawierzchnią w 10 tysiącach, to teraz pewnie musielibyśmy wydać 20 tysięcy. Na sam taras. Nie bardzo mi się to uśmiecha. I jak to bywa- zaczynają się „kwaśne winogrona”- kompozyt blaknie, lubi pękać, nie wiadomo czy będzie ładnie ułożony, płytki w ogóle nie były brane pod uwagę, bo zazwyczaj odpadają po kilku latach, dlatego beton, farba i jakieś ładne dywaniki dla ozdoby. I tylko w dwóch miejscach balustrada- przy schodach z jednej strony i od strony, gdzie taras wychodzi na schody do piwnicy (żeby nikt tam nie spadł). A może od tamtej strony postawię duże donice, stwarzając przeszkodę? Nie wiem, jeszcze się zastanowię. Do przyszłego lata mnóstwo czasu.

Za to ogród szaleje. Jest ciepło i pada, pogodowy raj dla roślin. Liliowce już przekwitają. 

 To bonus dodany do innych roślin, które kupiłam wiosną. Pomyślałam sobie- na pewno już taki mam, a tu niespodzianka. Takiego nie miałam, a jest śliczny.


I znów wycinam, przecinam, sprzątam na bieżąco gałęzie, tnę na zrębki….

Świetne urządzenie, tnie gałęzie na drobne i to pocięte można wykorzystać jako ściółkę.

 

Od połowy lipca, codziennie śpiewają wilgi- śpiewa samiec, samica skrzeczy- sama radość. 

Pięknie pozowała. Rankiem usiadła na jednej z brzóz, gdzie poranne słońce ładnie ją oświetliło.

Zaczęły się też żniwa, na pierwszy ogień poszły oziminy i część rzepaków. No i poranki robią się chłodne- lato na półmetku

Jak to mawiał mistrz Gałczyński- "ogórki się w słojach kiszą, wąsy nad kuflami wiszą..."

Kiszenie szybkie na małosolne. Już zjedzone. Proporcja ze starego przepisu- na litr wody jedna kopiasta duża łycha soli niejodowanej, najlepiej kamiennej. Szklanka z wodą jako obciążenie. Nic innego się nie nadawało, bo góra słoika wąska- denko od małego słoiczka, na to szklanka z wodą i super odważnik się zrobił. Ogórki z ogródka Młodych- pięknie im obrodziły.

Latem po domu pałętają się różni, niekoniecznie proszeni, goście. Taki piękny żuk nas odwiedził


 

Przeszukałam sporo stron w Necie, ale do żadnego gatunki chrząszcza ten nie pasuje. Różni się smukłością i kolorami od tych, które znalazłam. Pozostaniemy w niewiedzy:)
Od początku lipca sukcesywnie dojrzewają żółte maliny. 

A na malinach piękny osobnik- wojsiłek

Tu widać charakterystyczny ryjek.
Dwa lata temu posadziłam przy pniu jodły rutewki- białą i liliową. W tym roku trzeba było jodłę wyciąć i drwal zrobił to po mistrzowsku- nie naruszył ani jednego listka rutewek.

Rutewka biała lepiej się przyjęła, tworzy już dosyć duży obłok kwiatów.
 

Rutewka liliowa rośnie wolno i słabo jeszcze kwitnie- ma w tym roku dwie gałązki z niewielkim wiechami

W domu kwitną skrzydłokwiat oraz jeden ze storczyków

 


Obrus sobie wyhaftowałam. Taki motyw miałam wyhaftowany na godecie sukni ślubnej. Suknia była biała, miała godety, a na nich moja mama wyhaftowała polne kwiaty- na każdym godecie ( było ich 6), był inny motyw kwiatowy- maki, margaretki, osty... 

Na obrusie jest z jednej strony góra motywu, a po drugiej dół (był on dosyć wysoki, bo suknia była do ziemi).



Dawno jej tu nie było- Beza idzie "w świat"


 




24 czerwca 2022

Była burza, była ulewa

 i była kąpiel w strugach deszczu.

Muchołówka postanowiła się wykąpać podczas ulewy. Pierwszy raz widziałam kąpiel ptaka nie w poidle, a wprost pod prysznicem.

Filmy robione przez szybę.


 


A upał nadal trwa i trochę się wzmacnia

05 lipca 2015

Upalnie i leniwie.

Upał taki, że ledwo człowiek zipie. Siedzimy w domu, okna zasłonięte... temperatura znośna, bo dom dobrze izolowany. Kompot schodzi litrami. W tym roku postanowiłam gotować kompoty zamiast kupować pudełka z sokami. Myślałam, że zostanie podniesiony bunt. Ale nie.....ale NIE... wszyscy piją kompot i na temat soku nawet nie pisną. Do dyspozycji są porzeczki- czerwona i biała, agrest, dojrzewające maliny i owoce białej morwy. Pychota:)
Pisać raczej nie mam sił, więc trochę fotograficznej kroniki przemijania

Nakrapiane żarłoki na dzień przed wylotem. Bardziej ciekawskie niż bojaźliwe.
Mama muchołówka. Bardzo czujna, bardzo bojowa. Kiedy ktoś znajdował się na tarasie, gdzie jest gniazdo, potrafiła siadać na balustradzie, popiskiwać wojowniczo i tupać szłapkami o poręcz.
Piękna jest w trakcie polowania na owady. Na chwilę zawisa w powietrzu, macha szybciutko skrzydełkami jak koliber, by po chwili jak strzała polecieć za następną ofiarą.
Lubię ją za wierność. Już trzeci rok buduje gniazdo na tarasie i w ogóle się nas nie boi.

Stałam przy płocie i "polowałam" z aparatem na biegające po drucie mrówki. Nie dało rady, przemieszczały się z prędkością światła. Udało mi się strzelić fotkę uczestnikom pewnej narady.
Pierwszy ogrodowy grzyb. Pierwszy jadalny. Od maja sukcesywnie obok płotu rosną dzikie pieczarki. Na razie pojawił się maślak. Czekamy na kozoki.
I pierwsza letnia pełnia. Podobno Księżyc jest w tym miesiącu bardzo blisko Ziemi. Rzeczywiście, jest on ogromny, a noce są bardzo jasne.
Dziko i tajemniczo.
A tu już jakby mniej
Tęcza. Gdzieś przeczytałam oburzone głosy homofobów, że odebrano im najpiękniejszy symbol-pamiątkę dzieciństwa.
O ile wiem i zawsze tak uważałam-zgodnie z nabytą wiedzą- tęcza jest symbolem pojednania. A w dodatku ta symbolika wywodzi się z chrześcijaństwa.
Jakież pokrętne wymówki znajdują maluczcy, żeby usprawiedliwiać swoje fobie.
Odkąd tęcza jest w pewnym sensie "logo" LGBT, odbieram ją jako podwójny symbol pojednania, a jej uroku w naturze żadne durne tłumaczenie i jękliwe zawodzenie różnych fobów nie są stanie przyćmić.



Nadal bardzo proszę o przyłączenie się do akcji :Zbieramy na wózek i rehabilitację dla Polly"(dane obok na pasku, w zakładce)
 http://mojadroga-blog.blogspot.com/2015/06/potrzebuje-wsparcia.html

Cały czas też sprzeciwiamy się hejtowaniu i szerzeniu zła w Internecie

http://nietypowamatkapolka.blogspot.com/2015/07/jak-sie-bawi-w-internecie-dziecko.html

http://missjonash.blox.pl/html



28 czerwca 2015

Szerszenie i muchołówki

Zaczęły się wakacje. Na razie jeszcze jest względny spokój, ale od jutra pewnie zacznie się. Dzieciaki wylęgną na naszą uliczkę. Rowery, quad, motorower, spacery od domu do domu, z oddali odgłosy "walenia w gałę". Na naszej ulicy przeważa  męska młodzież, w przekroju wiekowym od przedszkola do liceum. Są wprawdzie dwie panienki licealistki, ale ton nadają chłopaki, których jest 7. Beza,  nieznosząca hałasu i przejeżdżających rowerków, tudzież wrzaskliwych męskich osobników za płotem, będzie miała pole do popisu. Nie potrafiliśmy jej oduczyć ganiania z jazgotem wzdłuż płotu. Natura owczarka jest silniejsza.
Jedyna osa, jaką w tym roku dotychczas zobaczyłam. Nie ma os. Nie było ich na truskawkach, nie ma na dojrzewających porzeczkach. Jedynym przedstawicielem z gatunku "osowatych" był szerszeń. A właściwie była szerszenicowa. Bo to samice budują gniazda i składają w nich jaja. Pozbyliśmy się jej w sposób klasyczny, bez wzywania truciciela. Kiedy utwierdziliśmy się w przekonaniu, że w wywietrzniku na pewno nie ma młodych wiewiórek, kupiliśmy  na wywietrznik nakładkę z metalową siatką. Potem  zatkaliśmy wywietrznik workiem papierowym i następnym krokiem miało być przyklejenie do ściany nakładki. Ale Jaskół stwierdził, że wściekła szerszenica, napotkając przeszkodę, może zaatakować, a na pewno zacznie budować gniazdo w innym miejscu. Nawet się przymierzała robić je pod rynną.
No więc co? Odetkać wywietrznik i poczekać na gadzinę, niech wleci do środka. Potem zatkać i zakleić dziurę. Niestety, nie zdążyliśmy tego zrobić, bo zaraz nadleciała. Krążyła przy wywietrzniku, potem usiadła na krawędzi, po czym zaczęła wywietrznik obchodzić dookoła. Pewnie nie spodziewała się takiej niespodzianki. Jaskół, cały w nerwach, bo staliśmy niedaleko, bał się, że owadzisko się wścieknie i padniemy ofiarą jej żądła. Kombinowaliśmy wepchnąć ją do środka przez szczelinę między papierem, a ścianą- w ogóle trochę ją przyspieszyć w decyzji wlezienia do komina. A na pewno nie chcieliśmy, żeby odleciała. Podałam Jakółowi miotłę, taką z słomy ryżowej i on tą miotłą zaczął szerszenicę wpychać do środka. Widok tak komiczny, że popłakałam się ze śmiechu. Zaraz przypomniał mi się kot Jinks, kiedy gonił te przebrzydłe myszy Pixi i Dixi. Jaskół pchał tę miotłę tak zawzięcie, jakby miał do czynienia z tygrysem, a nie szerszeniem. Oczywiście naraziłam się na wzgardę i zarzut braku zrozumienia dla męskiego poświęcenia się. Wepchał to wszystko do środka- papier, szerszenia, potem zapchał jeszcze jednym pakułem wylot i zakleił kratką.
Przystawił drabiną na wszelki wypadek, żeby się nie odkleiło. Koniec, od tamtego dnia nie usłyszeliśmy już złowrogiego buczenia nad głowami. Trochę miałam wyrzut, bo tak zwierzę żywcem w tej ścianie zakleić, ale Jaskół twierdzi, że on tą miotłą już na wstępnie szerszenicę uskutecznił. 
 
W zeszłym tygodniu wiewiórka wyniosła młode do ogrodu z gniazda, które miała na strychu.
Młode muchołówki. Przekomiczne. Na widok aparatu najpierw się skuliły, a potem wyciągnęły szyje, pootwierały dzioby w pełnym oczekiwaniu na ich zapchanie ptasim żarciem.

Tu akurat dzioby zamknęły, bo zorientowały się, że aparat to jednak nie ich starzy. Nie robiłam więcej zdjęć, na płocie czekała mama z pokarmem dla żarłoków.
Kolejny krzaczek kupiony do ogrodu wiosną. Dziurawiec. Pięknie zakwitł żółtymi dużymi kwiatami.

16 czerwca 2013

Muchołówka szara

 Obserwowaliśmy ją prawie codziennie. Najpierw nie wiedzieliśmy co to za ptak. Bardzo ruchliwa, nie dała się fotografować. Wszystkie zdjęcia wychodziły niewyraźne. Nie można było jej porównać z ptakami w atlasie i jednoznacznie określić co to za gatunek.
 Dopiero po wyglądzie jaj w gnieździe, doszliśmy do wniosku, że to muchołówka szara.  Nie przypuszczaliśmy również, że i w tym roku w uchwycie na donicę jakiś ptak zrobi gniazdo. Domyślaliśmy się, że ma je uwite gdzieś przy górnym tarasie, bo w tamtym kierunku frunęła i stamtąd sfruwała. Później siadała na słupku i popiskiwała.

 Któregoś dnia poszłam na górny taras i zobaczyłam stare, zeszłoroczne  gniazdo w uchwycie na doniczkę. Wkurzona na Młodą, że jeszcze go nie sprzątnęła, chwyciłam za metalowy pręt i... o mało nie skończyłoby się to tragicznie dla 5 małych jajek, które się tam znajdowały. A... tu cię mamy.. poszłam po aparat i szybko, żeby nie spłoszyć samiczki, zrobiłam zdjęcie.
 Po jakimś czasie (chyba po tygodniu) chciałam się zorientować, co tam w gnieździe piszczy. No i piszczało. Znowu szybkie jedno zdjęcie i wynocha z tarasu, bo już na słupku popiskiwała niecierpliwie matka. A wczoraj zachowałam się głupio i jest mi przykro. W sumie nic się nie stało, ale przez moją ciekawość mogły młode zginąć.
 Poszłam znowu zobaczyć, jak się mają pisklaki. Cicho odczekałam na moment, kiedy samiczka poleciała z gniazda, weszłam na taras, podniosłam aparat na wysokość gniazda.... to był normalny atak... nagle wszystkie pisklaki gwałtownie pofrunęły prosto w aparat i w moją twarz. Tylko zaszumiało w powietrzu. A ponieważ nie potrafią fruwać doskonale, pospadały na podłogę jak ulęgałki. Przyznam, że mnie to trochę zszokowało i przeraziło, bo naruszyłam spokój gniazda. Zrobiłam szybko dwa zdjęcia i wycofałam się. Matka zaniepokojona jeszcze długo popiskiwała nerwowo.
W sumie te pisklaki i tak na dniach poszłyby z gniazda, więc generalnie nie zrobiłam im krzywdy, ale... no mam niesmak.
 A tego zauważyłam wieczorem na liściu rośliny, której nazwę ciągle zapominam. Z daleka wyglądał jak szara plama.Nienaturalny akcent, dlatego poszłam zobaczyć co to.
Siedział sobie spokojnie, nastroszony i pewnie mocno zdezorientowany. Kiedy robiłam zdjęcia ani drgnął.  Po godzinie poszłam sprawdzić czy nadal tam jest- liść był pusty

17 czerwca 2012

"Ludwiku".... do kubła


Myję gary i się wkurzam. Nie dlatego, że myję te gary. To mam opanowane do perfekcji i szybko mi leci. Myję ręcznie, bo przez 30 lat nie dorobiłam się zmywarki. Zresztą, jej brak też nie jest dla mnie jakimś większym bólem. Stoję przy zlewozmywaku i czuję, że mnie zaraz cholera trzepnie. Powód bardzo prozaiczny, ale jaki upierdliwy i w dodatku mam wrażenie, że jestem w latach 80tych albo jeszcze wcześniej. Płyn do mycia naczyń- „Ludwik”. To on jest powodem mojego grzania się. Bo…. czy pamiętacie 70te i 80te? Miałyśmy do dyspozycji polską chemię gospodarczą. Te proszki, pożal się Boże, do prania białego, które sprawiały, że szarzało w tempie błyskawicznym? Te proszki do prania kolorowego, kiedy po wypraniu w nich kolor  ciucha robił się o ton jaśniejszy i wyblakły? Jedynym chyba dobrym proszkiem była Pollena. Były, owszem, były super niemieckie proszki do prania, w PEWEKSIE, Kogo było stać? Dolary, dewizy….A te czyściki do wanien, które były szorstkie i śmierdziały chlorem? No i „Ludwik”, król płynów. Jeden, jedyny płyn do mycia naczyń, który przez ostatnie 30 lat nie stracił na jakości. O nie- jeszcze jeden płyn nie stracił na jakości- płyn do płukania tkanin „K”. Do „Ludwika” wróciłam po przetestowaniu wszystkich możliwych Wacków, Wicków, Dosi itp. Zawsze był dobry. Do niedawna. Jakieś pół roku temu zauważyłam, że jakoś ten „Ludwik” nie myje tak, jak kiedyś. Słabszy, mniej wydajny, zostają po płukaniu zacieki. Jednak siłą rozpędu jeszcze kupowałam butle litrowe, bo tańsze. Przy ostatniej zaczęłam się już na dobre wkurzać. Nie dość że wlewałam prawie pół szklanki płynu, to po wymyciu szklanek i talerzy robiła się jakaś zawiesina w wodzie i coraz częściej musiałam ją zmieniać (wlewając następną porcję płynu), żeby domyć pozostałe naczynia. I dzisiaj się wściekłam. Wywaliłam Ludwika i wlałam niemiecki „Pril” (przezornie sobie kupiłam). Kolosalna różnica. Od razu przypomniał mi się artykuł, który czytałam parę lat temu w „Polityce” o wymaganiach Polek, dotyczących proszków do prania. Otóż zaczęły się skarżyć na niską jakość takich „niemieckich’ proszków jak „OMO”, „Wizir”, itp. producenci „odbili piłeczkę”, twierdząc, że to Polki same chcą, aby proszki były gorszej jakości, ale tańsze. O Ludzie!!!!! Targnęło mną porządnie. Taka bezczelność!!! Od tej pory zaczęłam testować te proszki, a potem kupiłam oryginalny niemiecki i systematycznie teraz kupuję w specjalnym sklepie, albo koleżanka przywozi mi z Niemiec wielkie pudła na zapas. Różnica w wyniku prania ogromna. A „Pril”? W połowie lat 80tych otworzono w Bielsku wielki dom handlowy „Klimczok”. Poszłam tam kiedyś, zauważyłam z boku ogromnej hali niewielkie pomieszczenie z chemią z zachodu. Kupiłam wtedy po raz pierwszy „Pril” i proszek do czyszczenia „Ajax”. I dodam, że ten nasz „Ajax” z półek w przeciętnych sklepach też się nie umywa do oryginalnego, przywiezionego z Niemiec.  No i w ogólnym rozrachunku są tańsze.
Nasze pierzaste. Jednak nie wytrzymałyśmy. Młoda trzymała krzesło, a ja robiłam zdjęcia. Piorunem, bo starzy mogli nadlecieć.



PS. Zdjęcia dzisiaj robione (wtorek 19.06). To jest podlot muchołówki. Gniazdo już puste tylko ta bidota siedzi na krawędzi i drze dziób na cały regulator. Ciekawe, dlaczego rodzice go zostawili.