„Teraz nie czas myśleć o tym, czego nie masz. Myśl, co potrafisz zrobić z tym, co masz.” – Ernest Hemingway
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą styczeń. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą styczeń. Pokaż wszystkie posty

31 stycznia 2025

Końcówka stycznia, Beza i wściekłe ptaszory.

 Taki cudny zachód był trzy dni temu.

Widok z okna kuchennego.

Widok z dużego tarasu
Widok sprzed bramy na wieś.

Dobrze, że się kończy styczeń i przychodzi Gromniczna. Mam już powyżej uszu ciągłe czytanie na lokalnych portalach- gminny i powiatowy- jak nie o koncertach kolęd, to jasełka jasełkami jasełka  poganiają. Niedobrze się robi. Tu nic tylko kolędy i jasełka, jasełka i kolędy, jakby nic innego w kulturze świeckiej, w powiecie oraz w gminach, nie działo, o innych wydarzeniach oraz ogłoszeniach już nie wspomnę.  

Sąsiedzi wyłączyli świąteczne dekoracje domów- sznury światełek, zamontowane w szczytach dachów oraz wzdłuż balustrad balkonów. Zrobiło się smutnawo, a jednocześnie jakoś normalniej.Nie ma śniegu, nie ma nastroju.

Tyle szumu wokół: „wiosna idzie’, „wiosna już jest”, a ja jakoś sceptycznie do tego ocieplenia podchodzę. No i pogubiłam się zupełnie, co robić z ogrodem- odkrywać hibiskusy z włókniny, czy nie, wygrabić liście pomiędzy kępami śnieżyczek, które mocno wybiły, czy nie, przycinać hortensję już, czy jeszcze poczekać. Ciekawa też jestem, czy wraz z kwiatami śnieżyczek oraz narcyzów, pojawią się hordy małych ślimoli, jak było w zeszłym roku, czy może to był tylko jednoroczny wysyp i się nie pojawią. 

Wiewiórki wróciły na taras. Robią sobie spacerki po nim. Mam nadzieję, że nie wejdą na strych zrobić gniazdo. Tym razem wolę, by ich tam nie było. Uszczelniliśmy wszystkie, według nas, otwory pod więźbą, ale kto je tam wie, którędy jeszcze wejdą?  


Oczar w tym roku nie zakwitnie. Dwie duże gałęzie są suche, drugie dwie kwitły w zeszłym roku i w tym roku są uśpione. Brakuje mi tego oczarowego żółtego akcentu w ogrodzie. Leszczyny też jeszcze mają twarde pączki. Nie, jeszcze nie ma wiosny, idzie luty- ma być cieplejszy i suchy, jednak roślinom bardziej szkodzą zimne wiatry niż mróz, a tych ostatnio nie brakuje.


Jestem niepoprawną zakupoholiczką, ale tylko w jednej dziedzinie- nie potrafię odmówić sobie kupna książek. Ostatnio kupiłam dwie i czekają w kolejce do przeczytania, a kolejka rośnie i rośnie, książek znów przybywa. Zamówiłam wczoraj jeszcze 5 innych, które dotyczą Śląska- 4 są w pakiecie o wiele tańszym niż kupowałabym każdą pojedynczo.

Beza zaczęła 13 rok życia. Jest w dobrej kondycji i staramy się, by jej niczego nie brakowało. Lekarstw oraz suplementów również. Pani weterynarz mówiła, że można Bezie zrobić EKG serca, ale klinika psia jest w Zabrzu no i trzeba mieć skierowanie od weterynarza. A ja się zastanawiam- zrobimy EKG i co dalej? Beza jest delikatna, bardzo szybko się stresuje, EKG to dodatkowy stres. To nie jest młody pies, każdy zabieg to ryzyko, ale chyba za bardzo wybiegam naprzód. Na razie jest  w miarę OK.

 I tkam uparcie gobeliny. Ostatnio utkałam taki. 

 Miały być takie śliczne, takie apetyczne, takie niewinne trzy ptaszki, a wyszły wściekłe ptaszory, prawdziwe Angry Birds. Po raz kolejny przekonałam się, że ramy z nacięciami, na których jest rzadka osnowa, nie nadają się do tkania gobelinów z delikatnymi wzorami, w których występują zaokrąglenia, łuki, małe elementy. Wzory ptaków były wielkie a i tak wyszło, jak wyszło- zupełnie inne "ptaszki".

Oraz… przekonałam się, że wbrew temu, co mówią tkaczki, nie każdą włóczką da się tkać gobeliny na ramach, które wymuszają rzadką osnowę (z nacięciami). Ta, która tworzy tło dla ptaków, to miękka, naciągająca się i rozdwajająca włóczka, której nawet ubijanie nie ujarzmiło. Brzegi wyszły nierówne, choć bardzo pilnowałam, by równo się włóczka na nich układała . 

No cóż, na błędach się uczę i tkam dalej. Testuję ostatnią ramę z nacięciami (niedużą)- wzór jest na bieżąco układany w mojej głowie. Tylko włóczki wybrałam już lepsze.


29 stycznia 2025

Zrozumieć Śląsk, zrozumieć śląskie kobiety.

 


Naprawdę warto zobaczyć, posłuchać, wsłuchać się, jak żyły śląskie kobiety.

https://vod.tvp.pl/teatr-telewizji,202/mianujom-mie-hanka,1867758

Niesamowita opowieść o całkiem zwyczajnym życiu Ślązaczki, niesamowita gra aktorki.


 




Zdjęcia z Internetu.

PS Wysłuchałam, obejrzałam ze ściśniętym sercem i łzami w oczach...czytałam, wiedziałam, ale jak to powiedziała wprost Ślązaczka, wtedy mną szarpnęło na amen.

22 stycznia 2025

Styczeń trwa nadal, no to trochę o tym, trochę o tamtym.

 Łabędzie na Jeziorze Goczałkowickim, wrzesień 2024.

Styczeń- jest zima a jakoby jej nie było. Słaby mrozik nocami, w dzień klika stopni na plusie. Raz mgły i ponuro, częściej słonecznie. Śnieg topi się powoli, znikł już z wielu miejsc. Patrzę na zdjęcia zrobione w zeszłym roku, o tej porze już kwitł oczar, teraz ma pąki jeszcze mocno zwinięte. Za to cały czas kwitnie kalina pachnąca. 

Pierwsze kwiaty zakwitły w listopadzie. Szkoda, że kwiaty, zebrane w małe pęczki, rozkwitają nierównomiernie. Widok jest taki, jakby albo rozkwitała, albo przekwitała, nie ma bujnego rozkwitu. Jednak jej widok sprawia mi radość. Ile razy popatrzę przez drzwi balkonowe, tyle razy widzę kwitnący krzew. ZIMĄ!


 Od końca grudnia sypię ptakom pokarm do karmnika i wieszam kule pokarmowe na drzewach. I od początku zastanawia mnie mała ilość ptaków w karmniku. 

 

Zdjęcia robiłam przez szybę.


Karmią się głównie wróble, parę sikorek, dwie zięby i jedna sierpówka.

 



 Tak jedna, choć sierpówki tworzą pary, ta nie ma swojego partnera/ki. A pamiętam, kiedy w ogrodzie mieszkało około 20. sierpówek. Wtedy mnie wkurzały, teraz za nimi trochę tęsknię. Przez całą jesień przeganiałam z ogrodu dużego jastrzębia, który polował na kosy. Znajdowałam w lasku kupki piórek i trochę kosteczek. Ale co się stało z sikorkami, kowalikami oraz dzięciołami- w zeszłym roku przy karmniku było ich sporo. No i dzisiaj dostałam odpowiedź- na tarasie przysiadł młody krogulec. Na tarasie, co dla mnie jest niepojęte, bo to przecież dom człowieczy, realne niebezpieczeństwo, a drapol siadł na tarasie pod cisem i siedzi, jakby był w środku lasu. Wzięłam cichutko aparat, spłoszył się, siadł na gałęzi cisa. No i może udałoby mi się go sfotografować, gdyby nie Beza, która dostała szału na widok aparatu- ona już, zaraz, natychmiast musi na ten taras wyjść, musi mi towarzyszyć. Złapałam za kudły, nakazałam ciszę, ale zdążyłam tylko cyknąć coś takiego. 

 Drapol młody, pewnie wychował się w ogrodzie i przychodzi na żarcie, jak na swoje. Pisałam kilka lat temu, że w ogrodzie osiedlił się krogulec. Gniazdował w nim przez dwa lata i wtedy wybił wszystkie  cukrówki.

Filmiki dla przypomnienia.


 

Wyleczyliśmy  Bezie ucho kroplami, natomiast tabletki na wzmocnienie serca będzie brała do końca życia.  Ma 12 lat i widać, że kondycja jej trochę siadła. Krótkie odcinki do przebiegnięcia- tak, spacery krótsze,  hałasowanie przy płocie- ograniczamy, dłuższe szczekanie kończy się basową chrypką, pokasływaniem i widać, jak sama „zwalnia”- szczeka tak na pół gwizdka. Doszła do wniosku, że na starość musi się oszczędzać.


 

08 stycznia 2025

A tymczasem....pierdółki pocieszajki.

 Barania Góra- styczeń 2025 (zdjęcie zrobiła Młoda)

Nowy rok zaczął się od drobnych rzeczy, cieszących na już i na dłużej.

Jest 16,30- patrzę przez okno, a za nim jeszcze jasno mimo nisko zawieszonych na niebie, burych ciężkich chmur z deszczem. I to jest pierwsza pocieszajka. Nie da się ukryć, dnia nam przybywa. Rano szybciej wschodzi słońce, po południu dłużej jest jasno.

Beza ma wyleczone ucho. Na razie nie zakraplamy, mamy obserwować. I to jest druga pocieszajka.

Kończę tkać następny… no nie wiem jak to coś nazwać, bo to nie jest typowy gobelin, nie jest to kilimek, na chodniczek też to nie wygląda… chociaż nie, wygląda jak chodniczek, ale nim nie jest. Nazwa „tkanina’ nie pasuje mi do tego w ogóle. W każdym razie jest to kolejny „utkanek”- część do planowanego tkanego parawanu, który będzie chronił, na tarasie, przed wiatrem. „Utkanki” są ubite, gęste, o przeleceniu przez nie mocnego wiatru nie ma mowy. A jeszcze całość zostanie podszyta „podszewką”. Co cieszy? Ano, że tego kończę, natomiast w głowie mam już następny- dzieje się.

Dosyć duża pocieszajka przyszła dzisiaj w południe. Jaskół zażyczył sobie małego ekspresu do kawy. Ja kawoszem nie jestem. Najbardziej mi smakuje czarna kawa plujka, sypana, parzona po studencku, z mlekiem bez cukru- fusy, zalegając na języku,  dodają jej uroczego posmaku.😜

Jaskół lubi różne rodzaje kawy i to głównie on będzie korzystał z tego ekspresu. Ale przecież musiała nastąpić inauguracja tego ustrojstwa. Zażyczyłam sobie cappuccino w filiżance. Teraz już wiem, że pozostawienie filiżanek, w pięknym zielonym kolorze, miało sens- inne komplety poszły między ludzi. 

Wszystko tak, jak powinno być po wsiowemu😄😄😄- witrynka, szkło, tyle, że nie w pjyknej izbie i książki tutaj nie pasują (powinny być kryształowe kieliszki i taka sama cukiernica), ale zielone filiżanki są. 

Są jeszcze filiżanki stare, po babci i mamie, one są raczej do herbaty (nie piję w nich herbaty, bo się jeszcze nie nauczyłam „odchylać paluszka” na „ę” i „ą”).

 


 Ekspres jest mały, jednorazowo parzy jedną filiżankę (szklankę itp.) kawy. Za to w komplecie z nim były pudełka z kapsułkami, z różnymi rodzajami kawy. Taki kuchenny gadżet, ale ja lubię mieć w domu różne urządzenia, ułatwiające  lub umilając życie. A i tak nie mamy jeszcze sporo innych urządzeń typu thermomix, megarobot, frytkownica, czy ja wiem, co jeszcze? O… spieniacz do kawy „na ten przykład”.  Tego wszystkiego raczej już nie kupię, jednak ciągle zastanawiam się nad robotem do mycia szyb. 

 Na ekspresie zakupy urządzeń domowych się nie skończyły. Do domu zawitał także mały karcher. Młodzi mają duży, a nam potrzebny był lekki, mały, który nadaje się do mycia samochodów, motocykla, tarasu tudzież prania dywaników oraz chodnika dywanowego. Jeszcze siedzi w pudełku, ale jak dojdą dodatkowe części, wypróbujemy jego przydatność. 

 Po dosyć ciężkiej- chodzi o  życiowe wyczyny i charakterek bohatera, a nie sposób jej opisania (to bardzo dobra książka, mnóstwo interesujących faktów zawiera)- biografii Witkiewicza, musiałam przeczytać coś „głupiego”. Padło na Rogozińskiego.

Skończyłam czytać jego komediowy kryminał lub, jak kto woli, komedię kryminalną, ale takie to było płytkie i szybkie w czytaniu, że nawet tytułu nie zapamiętałam. Jakiś „kochanek” się w nim plątał (już nie sprawdzę, książka poszła „do koników” na kiermasz). Fajnie się czyta, można się uśmiać, ale przeze mnie przeleciało migiem. Są w domu jeszcze trzy tomy kryminałów Rogozińskiego z teściowymi w roli głównej, jednak te muszą poczekać. 

Teraz czytam trzytomowy kryminał ze „schroniskiem” w tytule. To jakby saga o dziejach trzech schronisk w Karkonoszach. Dobrze się czyta, fabuła ciekawa, dużo faktów historycznych, dużo ciekawostek o Karkonoszach. 


Dalej mam awersję do oglądania jakichkolwiek filmów. Jedyne, co mogę oglądać to sport. Nie rozumiem tego mojego zniechęcenia filmami, przecież kiedyś tam, w dalekiej przeszłości, kiedy jeszcze mamuty biegały po globie, kończyłam na studiach fakultet pt. „Film” i oglądanie filmów było moją pasją. Coś gdzieś na przestrzeni tych „wieków’ nie pykło, nawet nie wiem, gdzie przyczyny szukać. Przeczytałam, jak przebiegała gala „Złotych Globów”, kto zdobył nagrody. Tyle.

" Chciałbym zmienić świat,

 ale nie wiem, co zrobić,

 więc zostawiam to tobie..." 


 

Chciałbym zmienić świat
Ale nie wiem co zrobić
Więc zostawiam to tobie

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,ten_years_after,i_d_love_to_change_the_world.html
Chciałbym zmienić świat
Ale nie wiem co zrobić
Więc zostawiam to tobie

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,ten_years_after,i_d_love_to_change_the_world.html
Chciałbym zmienić świat
Ale nie wiem co zrobić
Więc zostawiam to tobie

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,ten_years_after,i_d_love_to_change_the_world.html


04 stycznia 2025

Podtrzymujemy tradycję.

 Dzisiaj zawieźliśmy rzeczy do Fundacji „Przystań Ocalenie” w Ćwiklicach koło Pszczyny. O tej Fundacji pisałam już TU  i TU, i jeszcze TU

Adres internetowy strony Fundacji

https://www.przystanocalenie.org/

Na pasku z prawej strony bloga, jest jej winieta- kliknąć, otworzy się strona.

W tamtą stronę jechaliśmy wzdłuż Zalewu Goczałkowickiego. Lubię tę trasę, bo można zaliczyć super widoki na jezioro i na Beskidy. Tym razem pogoda trochę tę frajdę popsuła. Zdążyłam zrobić przez okno samochodu takie fotki (było ich więcej, ale inne wyszły do kitu).


Tym razem pojechała z nami na wycieczkę Beza. Psica coraz lepiej znosi dłuższe jazdy samochodem. Ona lubi jeździć, ale przyzwyczajamy ją do dłuższych tras, by zabierać na całodniowe wycieczki.

 Krótki postój dla Bezy na siusiu i wychłeptanie miseczki wody.

Do Fundacji zawieźliśmy koce, ręczniki, dywaniki itp. oraz trochę karmy dla zwierząt. Na konto Fundacji wpłacamy także pewną kwotę na cele statutowe, wtedy oni mogą z tych pieniędzy zapłacić rachunki, a te przecież rosną. 

 Swoje "dary" dołożyli również Młodzi. Bagażnik był wypełniony porządnie.


Zawieźliśmy tam również stare kołdry i poduszki, ale odmówiono ich przyjęcia tłumacząc, że to artykuły jednorazowe (szybko się brudzą, natomiast długo schną, więc ich nie piorą) a utylizacja ich jest droga. Fakt, jest droga, dlatego przywieźliśmy je z powrotem do domu. Niech pieniądze idą na paszę i inne potrzeby. A swoją drogą, takie fundacje powinny być zwolnione od opłat np. za wywóz śmieci albo i innych.

 Na stronie Fundacji przeczytaliśmy, że zbierają tam książki, by potem sprzedawać je na kiermaszach. Pozbieraliśmy wszystkie, które już przeczytaliśmy i zawieźliśmy na miejsce dwa pudła prawie nowych książek.

Upewniłam się również, a zarazem potwierdziłam sobie informację zapisaną na ich stronie, że różne rękodzieło też jest mile widziane- będzie kiermasz, wystawią, a takie rzeczy ponoć cieszą się dużym zainteresowaniem. Ok., pomyślę, co im posłać.

 Fundacja opiekuje się różnymi zwierzakami, ale akurat miałam możliwość sfotografować tylko konie i owce. Wszystkie inne zwierzaczki siedziały w pomieszczeniach. Ze względu na Bezę, trochę się nam spieszyło, dlatego nie wchodziliśmy do środka.


 Wczoraj była koniunkcja Wenus z Księżycem. Odległość między młodym Księżycem a Wenus wynosiła tylko 2 stopnie. Zdążyłam na ostatnią chwilę z robieniem zdjęć. Parę fotek i zjawisko zostało przykryte warstwą chmur. Udało się tylko jedno zdjęcie.




 

 

27 stycznia 2024

Nie tylko Ajza, czyli Afryka, ale nie taka dzika

  Na początek sójkowy głodomorek


Jakoś ostatnio nie potrafię zabrać się do napisania czegokolwiek. Siadam przy kompie, zabieram się do „popełnienia” posta i tak sobie planuję: trzeba dokończyć o muzeum Tatry- zostały limuzyny do pokazania; trzeba kontynuować o Wołochach- jeszcze sporo tego; trzeba coś bieżącego… trzeba pokazać… nowe fotki i filmiki; jest fajny zespół do przedstawienia; kłania się Vivaldi z „Zimą"; można pokazać modę, różnych projektantów, na wiosnę- lato; trzeba… można…należy…

I co? I kicha. Klikam na wiadomości, na inne blogi, na fejsa… czas leci, ochoty brakuje.

Fakt- dużo czasu zabiera mi śledzenie obrad Sejmu. Szczególnie słucham tej części obrad, która dotyczy pytań i odpowiedzi ministrów oraz innych ważnych decydentów,  na nie. Można w ten sposób uzyskać mnóstwo informacji, zwiąnych z różnymi ważnymi problemami w różnych dziedzinach życia,

Błazenady pisuarowskie przestają mnie ruszać. Co mnie dziwiło, potem śmieszyło, teraz staje się obojętne i czuję, oglądając występu pisowców, zażenowanie pomieszane z  niesmakiem. Cyrk z „politycznymi”, kretyńskie miny i dziwaczne wypowiedzi prezydentunia- błazenka, pozwalają mi na lekkie uśmiechnięcie się z politowaniem. Nawet prezesunio, który zalicza coraz większy odlot, przestaje mnie interesować. Czy schyłek faszystowskiej partii jest interesujący? Może i tak, ale mnie to przestaje rajcować. Za to obrady sejmowe coraz bardziej mnie zajmują. Słucham też różnych podcastów dziennikarskich- one również niosą ze sobą bardzo interesujące spostrzeżenia i wnioski.

A oprócz tego dokarmiałam ptaki- teraz przestałam, bo jest ciepło, nie ma śniegu, niech same pracują na swoje utrzymanie. W razie powrotu wielkiej zimy, zapas żarełka dla nich w piwnicy jest. I jak co roku, o tej porze, chodzę po ogrodzie planując, co przyciąć, co wyciąć oraz co przesadzić i co dosadzić. Nic nowego. Wyciąć… nic nie wycinamy oprócz przerośniętego 30letniego ogromnego krzewu parszywiejącego jaśminu. Wprawdzie jaśmin jeszcze kwitnie, ale to ten z nie pachnących, potem cały oblepiony czarną mszycą traci liście, gałęzie usychają. Na mszycę nie ma rady prócz okresowych oprysków. Opryski= chemia, a krzak i tak marnieje. „Z bólem serca” zostanie wycięty.

Poza tym, mam teraz czas pobawić się w kuchni z różnymi daniami.

Ostatnio zrobiłam shoarmę. Już kiedyś ją robiłam, ale była z kurczaka. Teraz zrobiłam z wieprzowiny. Po raz pierwszy shoarmę jadłam w Warszawie, w restauracji Sphinx. Wtedy te restauracje w Polsce dopiero się pojawiały. Czyli łatwo rozeznać, że było to w czasach wczesnych mamutów. Potem był Sphinx w Bielsku, ale jakoś nie miałam okazji go zaliczyć. Czy jeszcze ta sieć istnieje? Nie mam pojęcia.

Wtedy włóczyłyśmy się z moją ciotką po nowo otwartych restauracjach z żarełkiem z "całego świata". Był to początek tego wieku. Takie restauracje powstawały w Warszawie jak grzyby po deszczu- jedzenie chińskie, japońskie, egipskie, włoskie…A oprócz tego był to czas budek z azjatyckim jedzeniem, porozstawianych na chodnikach.

Shorama lub szawarma

„… to potrawa pochodząca z bliskiego wschodu. Ma postać skrawków mięsa okrawanych z pionowego i obrotowego rożna. Aktualnie ta nazwa używana jest głównie w kręgu języka arabskiego. Odpowiednikiem shoarmy jest turecki kebab natomiast w Grecji ta forma dania znana jest jako gyros. Shoarmę serwuje się zwykle z chlebem pita. Sekretem smacznej shoarmy jest dobrze doprawione mięso. Może być to polędwica wieprzowa, piersi z kurczaka, czy także z indyka. Oprócz pity innymi głównymi dodatkami do dania mogą być ryż, frytki, dipy oraz sałatki.”

W Internecie jest sporo przepisów na shoarmę. Różnica w nich jest taka, że są w nich różne zestawy przypraw do zaprawy oraz stosuje się różne mięsa.

Ja robię taki zestaw przypraw do zaprawy mięsnej:

- 1 łyżeczka słodkiej papryki

- 1 łyżeczka przyp.[Rawy curry,

- 1 łyżeczka kminu rzymskiego (niezbędny),

- 1 łyżeczka czosnku granulowanego (lub 2 ząbki świeżego, ja daję granulowany),

- ½ łyżeczki imbiru (daję mielony, ale może być świeży starty),

- ½ łyżeczki gałki muszkatołowej (daję zmieloną, można zetrzeć świeżą, jest niezbędna, bo daje ten aromat orientu),

- ½ łyżeczki cynamonu (niezbędny),

- ½ łyżeczki kurkumy,

- ½ łyżeczka goździka mielonego (niezbędny),

- ½ łyżeczki kardamonu (niezbędny)

- szczypta pieprzu cayenne (może być chili mielone)

- można dodać trochę soku z cytryny

- można dodać ½ łyżki mielonej kolendry (podnosi aromat)

Tam, gdzie napisałam „niezbędny” chodzi o ten orientalny smak.

Każdy może sobie sam taką zaprawę skomponować według swojego uznania dodając więcej jednej czy inne przyprawy.

Wszystkie składniki dokładnie wymieszać.

Nie podaję ilości mięsa, ale w przepisach jest, mniej więcej, 60 dag wieprzowiny lub mięsa z kurczaka. Z tych robiłam shoarmę. Nie wiem, jak wychodzi z wołowego czy innego gatunku mięsa.

1.       Mięso kroimy na nieduże słupki, im mniejsze, tym szybciej się przesmażą, ale nie mogą być zbyt małe, bo przy mieszaniu z zaprawą, zrobi się z nich miazga. 


 

2.       Słupki mięsa obtaczamy dokładnie w mieszance przypraw i odstawiamy najmniej na godzinę- im dłużej mięso jest trzymane w przyprawach, tym jest bardziej aromatyczne. Najlepiej sobie zrobić to rano i te 2 czy 3 godziny wystarczą.

 

3.       Podgrzewamy olej do wysokiej temperatury (wrzucony słupek musi zaskwierczeć) wrzucamy mięso do rozgrzanego oleju i lekko przewracamy. Gotowa shoarma powinna być przesmażona i chrupiąca. 


 

Ja używam oleju ryżowego, który ma wysoką temperaturę dymienia i można w nim spokojnie mięso dłużej smażyć bez przypalenia.

Najlepiej smażyć shoarmę w rondlu, ja wykorzystuję do tego wok.

Przesmażone, chrupiące mięso wyjmujemy, lekko odsączamy z oleju i możemy je podawać.


 

Pierwszą shoarmę robiłam z kurczaka i dodatkowo zaprawione przyprawami mięso obtaczałam w sezamie. Wyszło bardzo dobre, ale trzeba mocno pilnować, by się sezam nie przypalił, a mięso dosmażyło. Dlatego idealnie nadawał się kurczak, który szybko się przesmaża.


I jeszcze jedno- są gotowe mieszanki przypraw do shoarmy. Może traficie na taką, która ma te wszystkie przyprawy, ja kupiłam gotowca, a kiedy przeczytałam skład, to mi ręce opadły. Zestaw przypraw od lasa do Sasa, a tych najważniejszych, które nadają mięsu orientalny smak, w mieszance brak.

A tu dzięciolina na kulach pokarmowych. Fajnie się ogląda i na żywo, i na filmach.


 

https://alepysznie.pl/przepisy/przepisy-na-dania-z-miesem/przepis-na-domowa-shoarme-jak-ze-sphinxa/


 

 

13 stycznia 2024

Azjatyckie ognie piekielne

Ostatnio szukałam słodyczy innych od tych wszystkich czekoladowych lindlowych, wedlowych tudzież ferreroroscherowych. A ponieważ oglądam „rolki” z fajną Japonką, która opowiada o życiu w Japonii, pokazuje różne gadżety, omawia zwyczaje, potrawy, słodycze itp., postanowiłam zajrzeć do sklepów z produktami azjatyckimi. No i wpadły mi w oko japońskie ciasteczka mochi. Zaraz potem „poleciałam w Internety” zobaczyć, czy da się takie ciasteczka zrobić w domu. Owszem, jest wiele przepisów na nie, łatwych, trudniejszych- wszystkie z bardzo łatwo dostępnych produktów. Ale nie będę robiła czegoś, kiedy nie znam smaku produktu. Kupiłam pudło ciasteczek mochi. 

 Ciasteczka ryżowe dosyć mdłe, tylko nadzienie odznacza się bardziej wyrazistym smakiem, raczej nie przypadły mi do gustu. Poza tym trzeba uważać, bo one ciągną się niemiłosiernie i można się nimi zadławić. Ogólnie mogą być i jak najdzie mnie ochota, to zrobię, ale jęzora nie urywają.

Jeden z przepisów na ciasteczka mochi

„Mochi – ni to kluski, ni ciasteczka – są japońskim przysmakiem, który mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni obowiązkowo spożywają w noc sylwestrowo-noworoczną. Zgodnie z tradycją ma to im zapewnić pomyślność na cały rok.

Nic nie stoi na przeszkodzie, by mochi jeść przez cały rok. Te ciastka robi się ze specjalnej mąki ryżowej mochiko lub shiratamako (mąki z ryżu kleistego). Tradycyjnym nadzieniem zaś jest pasta anko robiona z czerwonej fasoli azukis.

  • 115 g mąki mochiko (lub 100 g mąki shiratamako)
  • 100 g mąki ziemniaczanej lub skrobi ryżowej
  • 50 g cukru pudru
  • 180 ml wody
  • dżem truskawkowy
  • Ustawiamy miskę, w której będziemy wyrabiać ciasto, na garnku z gorącą wodą, tak by miska nie dotykała wody. ­
  • Na parze do mąki mochiko dodajemy cukier i energicznie mieszając, powoli wlewamy wodę, tak by nie było grudek w cieście.
  • Zostawiamy ciasto na parze na 15–20 minut. W tym czasie masa powinna zmienić kolor z białej na lekko przeźroczystą.
  • Po tym czasie ściągamy miskę z ciastem ryżowym z kąpieli wodnej. Ciasto wykładamy na  arkusz pergaminu obsypany skrobią ryżową albo ziemniaczaną.
  • Gdy ciasto ostygnie, wałkujemy je – wałek również obsypujemy skrobią.
  • Rozwałkowane ciasto chłodzimy w lodówce przez 15 minut.
  • Po kwadransie wyjmujemy ciasto i wykrawamy krążki za pomocą szklanki o dużej średnicy. Każdy krążek otrzepujemy z nadmiaru mąki.
  • Na każdym krążku kładziemy łyżkę dżemu truskawkowego. Ciasto zwijamy w kulę, zbierając je od góry do dołu (jak pampuchy czy knedle). Możemy dodatkowo obtoczyć ciastka w wiórkach kokosowych, kakao, kolorowych posypkach itp.
  • Mochi przechowujemy w lodówce – w papilotkach.
  • Świeżo przygotowane mochi są dość klejące, przez co trudne do przełknięcia, dlatego warto jeść je małymi kęsami.

 W ciągu roku natomiast Japończycy jedzą mochi z różnym nadzieniem – i słodkim, i wytrawnym. Pojawiają się więc wersje, zwłaszcza zeuropeizowane, z czekoladą, masą orzechową, twarogiem albo wątróbką czy innym nadzieniem wytrawnym”*

Na YT są filmy, jak takie ciasteczka wykonać, wystarczy wpisać temat w wyszukiwarkę YT.

 Nie jeździmy do miast, by włóczyć się  (w dobrym znaczeniu tego słowa) po restauracjach z potrawami z różnych stron świata, ale dzisiaj kuchnie wielkiego świata są na wyciągnięcie ręki. Wybór jest  taki: kupić gotowce lub samemu pichcić z kupionych produktów w internetowych sklepach „tematycznych”.

Oprócz ciasteczek mochi, kupiłam wszystko, co potrzeba do zrobienia sajgonek, które bardzo lubię, produkty do różnych dań kuchni koreańskiej, które chcę zrobić  oraz gotowiec (też z kuchni koreańskiej).

 Kto by się oparł takiej zachęcie?

„Yopokki, kluski ryżowe w łagodnym sosie Jjajang 2x140g marki Young Poong

Yopokki, czyli błyskawiczne danie topokki to koreański przysmak od prawdziwych specjalistów w tej dziedzinie. Daj się skusić na prawdziwy rarytas - ciągnące, ryżowe kluseczki oblepione wciągającym, słodko-wytrawnym sosem, rodem z "miasteczka" tteokbokki, seulskiego Sindang-dong.

Sposób przygotowania:

Przełóż do rondelka porcję klusek ryżowych oraz sos, dolej 100-120 ml wody i doprowadź do wrzenia. Zmniejsz płomień i gotuj przez ok. 5 minut, aż sos zgęstnieje do apetycznej konsystencji a kluseczki staną mięciutkie i sprężyste. Mm, pycha!”

Trochę słów o historii powstania Yoppoki;
Tteokbokki, czyli po koreańsku 떡볶이, jest znanym i lubianym daniem, które podaje się na obiad. W Korei tteokbokki można kupić w snack-barach, czyli bunskijip. Potrawa dostępna jest także na straganach ulicznych nazywanych pojangmacha.

Według podań i legend tteokbokki znane było już w XIV wieku, kiedy swoje panowanie rozpoczęła dynastia Joseon. W ówczesnych przepisach zamiast pasty gochujang, która jeszcze nie była znana, używano sosu sojowego. Średniowieczne tteokbokki było wzbogacane wołowiną. Nie brakowało też warzyw.

Tteokbokki w dzisiejszej formie powstało przez przypadek. Właścicielka restauracji Ma Bok Lim omyłkowo wrzuciła kilka ryżowych klusek do ostrego sosu. Po spróbowaniu okazało się, że powstało pyszne ostre danie, które bardzo szybko trafiło do menu restauracji. W takim samym tempie zyskało rzeszę fanów, a przepis powędrował do różnych regionów Korei.

Obecnie kluski ryżowe koreańskie znane są w całej Korei. W zależności od regionu przygotowuje się różne wersje tego smacznego dania. Jednym z przykładów jest tteokbokki smażone na głębokim tłuszczu, które jest wyjątkowo chrupiące. Z kolei w jajang tteokbokki pastę gochujang zastępuje się boczkiem i śmietaną, a rabokki to wersja z dodatkiem makaronu ramen.”

Przepis:

  • Przepis na tteokbokki nie jest trudny. Kilka prostych kroków i pyszne tteokbokki jest gotowe.
  • To szybki przepis na tteokbokki. Koreańczycy potrafią zrobić je w nie więcej niż pięć minut.
  • Lista składników nie jest długa. Większość produktów potrzebnych do zrobienia domowego tteokbokki jest w sklepach przez cały rok. Koreańskich klusek ryżowych czy pasty gochujang szukaj w sklepach na półkach z produktami kuchni świata. Koreańskie produkty spożywcze są również dostępne w sklepach internetowych.
  • Jak podawać tteokbokki? W Korei tteokbokki podaje się w głębokich miskach.
  • Jak jeść? Tteokbokki powinno jeść się pałeczkami.
  • Z czym podać tteokbokki? Jednym z najpopularniejszych dodatków jest kimchi, czyli kiszona kapusta o ostrym smaku.

 Składniki na tteokbokki

2 i 1/2 szklanki bulionu warzywnego
500 g koreańskich klusek ryżowych
100 g zielonej fasolki szparagowej
2 cebule dymki
2 ząbki czosnku
2 łyżki pasty gochujang
2 łyżki sezamu
1 łyżka cukru trzcinowego
1 łyżka sosu sojowego
sól
świeżo zmielony czarny pieprz

Przygotowanie dania tteokbokki

  • Kluski ryżowe opłucz w zimnej wodzie.
  • Dymkę pokrój w drobną kostkę. Czosnek drobno posiekaj.
  • Bulion warzywny zagotuj. Dodaj pastę gochujang, cukier trzcinowy, sos sojowy, fasolkę szparagową, czosnek i dymkę. Dopraw solą i pieprzem. Dokładnie wymieszaj.
  • Dodaj kluski ryżowe. Doprowadź do wrzenia, a następnie zmniejsz ogień i gotuj około 8 minut. W tym czasie koreańskie kluski powinny zmięknąć, a sos zredukować i stać się gęsty.
  • Podawaj posypane sezamem na obiad lub lunch.

Na podanej stronie jest film, na którym krok po kroku autorka demonstruje jak zrobić Yoppoki.**

Kiedy szukałam przepisu na te ryżowe kopytka okazało się, że baza jest taka sama ( kopytka), ale dodatki do sosu są różne.

„W tteokbokki, prócz kopytek i ostrego czerwonego sosu, przeważnie pływają również „fish cake”, czyli koreańska wersja naszej ryby faszerowanej, oraz… jaja ugotowane na twardo. Te ostatnie mają za zadanie równoważyć pikantność dania, a przy okazji uzupełniają je w białko. Spotkałam się również z barową wersją tteokbokki serwowaną w miejscach szybkiej obsługi (bunsikjip). Przeważnie są wtedy z dodatkiem makaronu instant czy parówek. W wersji restauracyjnej, czyli bardziej eleganckiej – widziałam nawet tteokbokki z owocami morza oraz warzywami i wołowiną.”***

Można je również jeść z różnymi przystawkami.

Zatem zrobiliśmy sobie Yoppoki według podanego przepisu- kopytka, woda, sos i do woka. Przy okazji wypróbowałam wok, który ostatnio kupiłam z myślą o robieniu dań azjatyckich.

I gotowiec do zjedzenia



Podgrzaliśmy, sos się pięknie zagęścił, nawet pachniał ładnie. Przełożyłam kopytka do miseczek i… dla mnie zaczął się dramat. Wszystkie ognie piekielne siedzą w tym sosie (napisano, że łagodny??!!!! NAPISANO!!!).  Nawet, smakowo obojętne, kluseczki ryżowe nie złagodziły tego palenia w ustach. Zjadłam połowę porcji i doszłam do wniosku, że jednak tak bardzo nie zgrzeszyłam, by się torturować tym sosem w ramach pokuty. Obiad zakończyłam szybko podgrzanymi flaczkami. Natomiast Jaskół dzielnie zjadł swoją porcję, potem jeszcze trochę mojej. Zawsze mówiłam, że on ma bardziej wyparzone pyszczysko, niż ja.

Konkluzja- ryżowe kopytka jak najbardziej, „łagodnemu” oryginalnemu  sosowi zdecydowane NIE. Kopytka mogą być z każdym innym sosem np. grzybowym.

Robiliśmy danie z dwóch porcji, można jeszcze zamiast dwóch porcji sosu, dodać tylko jedną. W sumie można pokombinować, by złagodzić ostrość sosu. Wszystko przed nami.

*https://beszamel.se.pl/przepisy/ciasta-bazowe/jak-zrobic-mochi-najnowszy-kuchenny-hit-oto-przepis-na-mochi-rodem-z-japonii-re-nDGa-6SR1-Dkbt.html

**https://www.mniammniam.com/przepis-na-tteokbokki-

*** https://nakarmionastarecka.pl/tteokbokki-koreanskie-kopytka-w-ostrym-sosie-v/

https://lamarida.pl/2017/11/18/koreanskie-kluski-ryzowe-na-ostro-kopytka-tteokbokki/