Dzisiaj byliśmy na koniach... Na szczęście jeździła tylko Młoda... Mnie wystarczą wspomnienia z mojej
'lekcji" jazdy z przed 22 lat. Spędziłem godzinę (60 minut!) na ląży, głównie kłusując i wyczyniając różne akrobacje "ćwiczebne" (podobne widziałem kiedyś w cyrku). Dosyć istotny, dla mnie, był fakt, że pomiędzy koniem a moim siedzeniem była kulbaka (mówiąc krótko: wysokie siodło "ułańskie" - dość dokuczliwe z przodu...). Starzy wyjadacze bardzo sobie chwalą kulbakę, ale ja przez tydzień chodziłem jakbym miał piłkę między nogami... że nie wspomnę o "radości" jaką sprawiało siadanie. Nie była to jednak moja ostatnia próba sprostania rodzinnym tradycjom. Patrząc dzisiaj jak Młoda pomyka... mam ochotę jeszcze spróbować...