Pojechaliśmy na "nawieś", chociaż w nie pełnym składzie, bo Basia była na wyjeździe żaglówkowym... Kulinarnie trochę straciła, ale i tak wróciła przeszczęśliwa!
A na "nawsi" trochę było chłodnawo, ale na stole, pełnia lata...
Nasz młodszy, szczerbiec, mimo swojej wybredności, jedzonko z grilla przyswaja z chęcią (...czym skorupka za młodu...)
Na stole to co już wcześniej Wam zapodawałem: kulki serowe, ziemniaki, szaszłyki, polędwica w musztardzie francuskiej...
może za wyjątkiem karkówki marynowanej w oliwie z ziołami i dużą ilością musztardy Dijon lub, duga wersja, z dużą ilością słodkiej papryki i takie tam...
Po jedzonku był spacer... prawie jak na południu Francji... prawie...
Porzeczka zamiast winogron... ale u nas spożycie wina porzeczkowego jest chyba równe albo większe od spożycia wina gronowego we Francji...
Klimaty o zachodzie słońca (które łaskawie czasem się pojawiało) prawie jak...
Młody zdobywał napotkane szczyty z wielką pasją... oby tak Mu zostało...
Na pierwszym planie szczypiorek, dalej melisa i tymianek. Rozmaryn niestety, jak to mi tu zapowiadano, nie przezimował i drzewko laurowe też...
Na reszcie grządki przygotowane miejsce na koperek i kolendrę (już posiane) i dużo miejsca na rucollę!
Będę się rozliczał z planów... Będzie kupa śmiechu!
Podsumowując: prawie czyni wielką różnicę!
PS. A o szparagach jeszcze będzie...