Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy
Grzebiąc w zapasach włóczkowych przechowywanych w tapczanie zastanowiłam się czy aby czegoś z czymś nie połączyć tak, jak to robiła babcia. Babcia z surowcem zawsze miała kłopot, zawsze było za mało, albo nie pasowało do siebie. Otaczali babcię geniusze, którzy z zagranicznej podróży potrafili przywieźć jeden motek włóczki i byli z siebie bardzo zadowoleni, jaki to genialny prezent wymyślili. Miałam do babcinych mieszanek stosunek niechętny. Były przeważnie bardzo, ale to bardzo brzydkie.
W moim tapczanie jest już tyle surowca, że naprawdę dało się znaleźć coś, co do siebie jako tako pasowało i gwarantowało cały wyrób od szyi do dolnego brzegu w jednakowej stylistyce. Cieniuteńki merynos z lumpeksu, biały, na cewce, najwyraźniej przeznaczony do produkcji dzianin na maszynie, już go kiedyś przewinęłam w dwunitkowe ciasteczka. Merynosowy lace na szale estońskie w kolorze różowej landrynki, KId silk od Dropsa, chłodny róż, sześć darowanych motków. No i czesankowy moher w postaci nitki jak do szycia z przechodzącym kolorem. Razem dały jednorożcową próbkę akurat w kolorze dla Misi.
Na drutach 4,5 swetrzysko potrzebowało około 1200 metrów surowca, cały kid moher znikł, Haapsalu ciut zostało, biały merynos ledwie zaczął znikać i jeszcze da się coś sensownego z niego zrobić. Ot choćby jakieś rękawiczki we wzorek. Albo kilka czapek. Ponieważ kryzys grzewczy w białym domku Misi będzie z pewnością odczuwalny, ogaciłam dziecko porządnie:
Przepiękny.
OdpowiedzUsuńWyszedł bardzo ładnie a te zaszewki na biust zachwycają mnie nieustannie.
OdpowiedzUsuńA co tu tak cicho od dawna? Puk Puk!
OdpowiedzUsuńSzczęścia w 2023 roku :)