niedziela, 28 września 2014

Czas mierzony kilometrami ;)

Wrzesień to dla mnie miesiąc "czasu poza czasem", nawet nie wiem kiedy mija. Wypełniony jest po brzegi pracą, dojazdami, podróżami i rzeczami, które absolutnie zrobione być muszą. Wiąże się to z absolutnym brakiem czasu dla siebie. Po powrocie z pracy od razu wchodzę do kuchni, a następnie jak zmięta stówka padam na twarz do wyrka. I tak mniej wiecej po 4 godzinach relaksu sennego codzienny kieracik zaczyna się od nowa... Do tego papiery, papiery, papiery, papiery... dokumenty takie, siakie, owakie, dwojakie i naprawdę ile razy tworzę następny (do którego daję glowę pies z kulawą nogą nie zajrzy) to szlag mnie jasny trafia. Szkoda tych drzew! DRODZY POLITYCY DAJCIE SE SIANA! SZKODA TYCH DRZEW!

No to troszkę spuściłam z tego co mi leżało na wątpiach ;)

Tak się w tym roku złożyło, że gdziekolwiek pojechałam to lało, wiało i ogólnie pogoda była taka sobie. U nas jeszcze jak cię mogę, ale gdziekolwiek indziej - dramat.
Tak też było końcem sierpnia w Zakopanym, gdzie wybrałam się na Festiwal Kultur i Taradycji.


Tam już naprawdę pogoda przegięła bo wyobraźcie sobie moi mili, że końcem sierpnia w Zakopanym spadł snieg. W górach co prawda, ale jednak.
Ponieważ sierpień był już jakiś czas temu, zatem Zakopane w opowieściach sobie daruję ;) Powiem tylko tyle, że zaczęłam tam robić ciekawa chustę. I dokładnie tyle ile zrobiłam wtedy jest do dziś ;) czyli UFOki wchodzą u mnie juz na druty. Nie jest dobrze ;)

Z kuchennych przetworów zrobiłam "tylko" powidła śliwkowe, przecier z pomidorów i ketchup. Dlaczego uzyłam cudzysłowiu w słowie tylko? Otóz dlatego, że powideł zrobiłam "tylko" 63 słoiczki, przecieru z pomidorów 41 a ketchupu 17... Dla naszej dwójki ;) Wyleczyłam się już z robienia przetworów ze wszystkiego. Robię tylko to co wiem, że zjemy. Powidła śliwkowe kochamy pasjami, ale robienie ich... no cóż może nie jest zbyt pracochłonne bo "tylko" stoi się przy garze i miesza ;)"tylko" kilka dni, i codzienie "tylko" przez kilka godzin ;)

Dwudniowy wyjazd do Muszyny, choć służbowy, byłby całkiem przyjemny gdyby nie... pogoda! Bo lało, wiało i ... a! to już wiecie ;)
Juz jakiś czas temu (zaraz jak się o nich dowiedziałam) wiedziałam, że muszę, bo i naczej się uduszę. Mówię o Ogrodach Sensorycznych w Muszynie. Powstały niedawno zatem nie mają tego uroku co wieloletnie parki, ale... widzę duży potencjał. I wiem, że co jakiś czas sobie je odwiedzę, żeby popatrzec jak się zmieniają :)














Ogród zmysłów w Muszynie podzielony jest na siedem stref. Każda z nich ma oddziaływać na zmysły pozawzrokowe w większym stopniu niż zwykle. Jest tam ogrod dźwięku, smaku, zapachu, ale też miłości i zdrowia. Fajny pomysł i fajny potencjał.

A u mnie w Kju zakwitła dalia moich marzeń. Średnica kwiatka - 23 cm!


A co u Władcy Kju? Otóż z Czarodzieja przemianowaliśmy go na Maxi Kaza ;) Tak łownego kota to już dawno tam nie było. Każdego dnia nornicce, jaszczurki i niestety ptaszki także. Jak rusza na łowy nie wraca z pustym pyszczkiem...