Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Komorek Krzysztof. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Komorek Krzysztof. Pokaż wszystkie posty

piątek, 18 lutego 2022

POLISH JAZZ TEN ALBUMS OF YEAR 2021 !!!


W tegorocznym podsumowaniu wskazywaliśmy - wyraźnie to podkreślamy - nie najlepsze płyty, bo tych było o wiele więcej niż dziesięć, ale te przy których z różnych przyczyn serce zabiło żywiej. Dodaliśmy krótkie rekomendacje, żeby łatwiej było się zorientować w naszych uczuciach względem tych nagrań. Jednocześnie bardzo jesteśmy ciekawi jakie tegoroczne nagrania i z jakiego powodu przypadły do gustu naszym czytelnikom. Wrzucajcie Wasze typy w komentarzach, dzięki temu ta lista może być jeszcze pełniejsza i ciekawsza :-)

Tegoroczne zestawienie przygotowali dla Państwa: Jędrek JanickiKrzysztof Komorek i Maciej Nowotny.

PŁYTY ROKU

RGG „Mysterious Monuments on the Moon” – jubileuszowy album najlepszego polskiego tria, spójna artystyczna wizja, prawdziwie kosmiczna, improwizowana podróż w świat muzyki. (KK)

Kuba Płużek „Book of Resonance” – fortepian solo, płyta oryginalność zawdzięcza między innymi wykorzystaniu przez pianistę rezonatora magnetycznego do preparacji instrumentu, na dodatek mistrzowska interpretacja klasyka „Dwa serduszka, cztery oczy”. (KK)

The Intuition Orchestra „Summa Intuitiva” – „swobodna zbiorowa improwizacja” – trzyosobowy trzon Orkiestry i dziewiątka gości, muzyka niebanalna. (KK)

Adam Pierończyk "I’ll Colour Around It" - to, że Pierończyk jest saksofonowym bogiem słychać najwyraźniej na wydanej przez niego również w 2021 płycie Oaxaca Constellation. Tylko Mistrz i Jego ukochany saksofon. Na I’ll Colour Around It liderowi towarzyszy za to kolejny Muzyczny Gagatek Co Się Zowie. Jean-Paul Boeurelly, bo o nim mowa, to gitarowy głos równie mocny, co ten Pierończykowy – saksofonowy. Sama płyta to dla mnie definicja jazzu najwyższych lotów. Kunszt, potęga wyobraźni i pewna doza wolności trzymanej jednak w karbach mistrzowskiego wykonania i nieziemskiej wręcz kontroli. (JJ)

Paweł Szamburski "Uroboros" - w filozofii problemem czasu najefektowniej (rzecz jasna nie w stylu pisania) zajmowali się boski Immanuel Kant oraz nieco zapomniany John McTaggart. Ten pierwszy podkreślał, że od tego padalca po prostu nie możemy się uwolnić, a ten drugi wręcz przeciwnie – że czas tak naprawdę nie istnieje. Szamburski za to przepięknie ukazał, że muzyce wcale nie tak znowu daleko do metafizyki. Uroboros to poruszająca suita, która w lapidarny sposób ujmuje życie ludzkie, stylistycznie daleko wykraczając poza schematyczne rozumienie jazzu… (JJ)

Lonker See "Time Out" - banda najbardziej znanych jazzowych stonerrockowców trochę zwalnia i wpuszcza coraz więcej przestrzeni do swojej muzyki. Na plan pierwszy wysuwa się saksofon Tomka Gadeckiego, który intensywnością i wielobarwnością swojej gry po prostu hipnotyzuje. Dla wszystkich zwolenników cięższych brzmień mamy jednak również dobrą wiadomość – wszak takie Friend swoją brutalną mocą dosłownie odziera ze skóry. No, może nie jest aż tak straszliwie… (JJ)

Maciej Sadowski "I Have Absolutely Nothing To Say, So Listen" - przed laty ten trójmieski kontrabasista debiutował w typowo jazzowych combo, ale po latach przeszedł ewolucję, której życzyć można każdemu muzykowi jazowemu w Polsce. Dzisiaj tworzy muzykę luźno inspirowaną jazzem, ale brzmiącą bardzo świeżo, intrygującą, po prostu porywającą i bardzo indywidualną. (MN)

Trio_io "New Animals" - bardzo nietypowe trio, które tworzą flecistka Zofia Ilnicka, gitarzysta Łukasz Marciniak i skrzypek Jakub Wosik. Poziom światowy jeśli chodzi o jakość wykonania, kreatywność, a co najważniejsze muzykalność. Przed nimi wielka przyszłość. (MN)

Piotr Damasiewicz & Into The Roots "Watra" - jeśli chodzi o folkjazz jest to muzyka na miarę takich szczytowych osiągnięć tego gatunku jak "Kuyaviak Goes Funky" Namysłowskiego. Naszym zdaniem tą płytą młody, lecz już uznany trębacz udowodnił, że ma swoją własną, niepowtarzalną drogę nie tylko w sztuce, ale i w życiu. (MN)
 
Nagroda specjalna:

Jerzy Mazzoll, Igor Pudło "Mazz Boxx" - projekt "odleżał się" dekadę przed publikacją właściwie nie wiadomo dlaczego (wg Mazzolla pytanie należy skierować do polskich wydawców). Mimo takiego czasu brzmi świeżo, inspirująco i bardzo bardzo tanecznie. Odkrycie roku! oczywiście w cudzysłowie, bo obaj muzycy to legendy w swoich niszach. (MN)

DEBIUTY ROKU 

Jakub Żołubak Trio "Live at JazzState" - za frisellowską w klimacie koncertową płytę z warszawskiego SPATiF-u. (KK)

Duszan B "Plantageneti" - improwizowany spontan podlany psychodelą i rockowym zacięciem gwarantem sukcesu? Otóż niekoniecznie, jeżeli brak w tym wszystkim pewnego nerwu i myśli przewodniej, to raczej jest to przepis doskonały na spektakularnie tandetną klapę. Duszan B, klasyczny przykład zespołu znikąd, doskonale wie jednak, co robi. Dźwięki, pomimo swojego eksperymentalnego rodowodu są wyważone i pełne elegancji. Płyta pozornie pełna sprzeczności, surowa i chropowata, która jednak hipnotyzuje. (JJ)

Maciej Kitajewski Trio "Longing Miniatures" - jedna z nielicznych "mainstreamowych" i typowo jazzowych płyt w naszym zestawieniu Po prostu jesteśmy bardzo wybredni, ale ten krążek spełnił nasze oczekiwania: genialnie zagrany, elegancki, wyśmienicie brzmiący. Wspaniały jazz! (MN)

MUZYCY  ROKU

Paweł Szamburski - to więcej niż oczywiste. Muzyk, który nagrywa tak genialną płytę jak Uroboros musi zwyciężyć w tej kategorii. W tych dźwiękach tak bardzo splata się jazzowy vibe z nieoczywistą metafizyką. A to wcale nie koniec tegorocznych (w zasadzie – „tamtorocznych”) osiągnięć Pawła. Wszak aktywnie również działała jeszcze Bastarda. Cóż, po prostu facet z wybitnym talentem artystycznym… (JJ)

Emil Miszk – za otwartość i bezkompromisowość oraz śmiałość poszukiwań, w roku 2021 między innymi udział w kapitalnych nagraniach Carillon Electric Orchestra i BLED. (KK)

Paulina Owczarek - ma już na swoim koncie ze dwa tuziny albumów, a w tym roku wydała chyba ze trzy, w tym zjawiskowy "Mono No Aware". Jej muzyka jest kontrowersyjna, ale ma to co dla wielu jest w jazzie najważniejsze: umiejętność zaskakiwania. (MN)



wtorek, 22 czerwca 2021

Relacja z cyklu koncertów w ramach projektu "W Sieci Dźwięków" #2

By Krzysztof Komorek

"W sieci dźwięków" to cykl siedmiu różnorodnych koncertów zorganizowanych przez Fundację Generator Sztuki, w wykonaniu jazzowych muzyków ze Szczecina, Berlina, Poznania, Krakowa i Warszawy, oraz szkolenie on-line z zakresu korzystania ze współczesnych mediów dla zaangażowanych w projekt artystów. Koncerty odbywały się w formie tradycyjnej w klubie Jazzment i były dostępne za darmo dla wszystkich zainteresowanych. Łącznie w cyklu wzięło udział 25 muzyków. W każdym koncercie w klubie Jazzment wzięło udział co najmniej 50 osób, a transmisje on-line oglądano już łącznie ponad 12000 razy.

"Kind Of Blue"

Tytuł koncertu został przez wykonawców potraktowany metaforycznie. Nie była to bowiem prezentacja utworów z kultowej płyty Milesa Davisa. Jedyne nagranie z tego albumu - "Blue In Green" - pojawiło się dopiero jako bis. Chociaż echa jazzowej płyty wszechczasów można odnaleźć w doborze repertuaru: kluczem do skonstruowania programu były blues i szeroko rozumiane powiązania z Milesem. Kwartet w składzie: Joanna Gajda - fortepian, Bartosz Świątek - kontrabas, Marcin Rakowski - instrumenty perkusyjne i Krzysztof Kołłątaj - perkusja, rozpoczął więc od "Blue Skies" Irvinga Berlina. Jako kolejny utwór pojawił się "Tokyo Blues" Horacego Silvera, z atrakcyjnym fragmentem duetowej konwersacji perkusji i perkusjonaliów. Popisy tych instrumentów ubarwiły również "Blue Bossę" Joe’go Hendersona i finałowy "No More Blues". Z kolei kontrabas znalazł pole do solowej prezentacji w "Memories Of Tomorrow" Keitha Jarreta, utworze znanym między innymi z solowej interpretacji wybitnego pianisty na płycie "Köln Concert". Program uzupełniła jeszcze kompozycja "When Sunny Gets Blue" z intrygującym duetem fortepianu i kontrabasu. 


"Jobim & Gilberto"

Antonio Carlos Jobim i Joao Gilberto oraz oczywiście bossa nova byli bohaterami kolejnego koncertu cyklu. Wśród zaprezentowanych utworów znalazły się klasyki gatunku, którego prekursorami byli dwaj wspomniani artyści. Kwartet w składzie Maja Koterba - wokal, Michał Starkiewicz - gitara, Paweł Grzesiuk - akustyczna gitara basowa i Andrzej Janusz - instrumenty perkusyjne, z dopasowanym do stylistyki instrumentarium wykonał więc "Corcovado", "Desafinado", "'S Wonderful", "Caminhos Cruzados", "One Note Samba", "Once I Loved" i "Aqua de Beber". W programie pojawiła się również polska piosenka "Spoza nas" z  repertuaru Mietka Szcześniaka, z wplecionym w tekst wierszem ks. Jana Twardowskiego. Koncert zamknął wybór najoczywistszy z oczywistych, czyli powszechnie znana i uwielbiana "The Girl From Ipanema". Warto podkreślić, że obok wokalu prezentowanego w trzech językach, również instrumentaliści wzbudzili aplauz publiczności prezentacją swoich umiejętności w rozbudowanych kilkuminutowych interpretacjach. 


                                           "Jazz'N'Dance"

Nie zawsze pamiętamy o tym, że jazz był muzyką do tańca. O fakcie tym przypomina kolejny z koncertów cyklu. Taneczną stronę jazzu przybliżył widzom kwartet w składzie: Tomasz Licak - saksofon, Michał Starkiewicz - gitara, Kajetan Galas - organy hammonda oraz Krzysztof Szmańda - perkusja. Po raz kolejny zestaw  instrumentów świetnie dopasowano do charakteru programu. I chociaż nikt spośród publiczności nie zerwał się do tańca, to bez wątpienia  udało się muzykom - kolokwialnie mówiąc - rozbujać atmosferę na sali. Podobnie do wcześniejszych koncertów usłyszeć mogliśmy dość nieoczywisty wybór utworów, tym razem zinterpretowanych jako "taneczne". W programie znalazły się więc między innymi "Money In The Pocket" Nata Adderleya, "Do Like Eddie" Johna Scofielda, ale także kompozycja "Dansevise", która w roku 1963 reprezentowała Danię na Festiwalu Eurowizji. Zespół sięgnął również po muzykę autorstwa Michała Starkiewicza, prezentując utwór "Pod Nóżkę", który znalazł się na debiutanckiej płycie grupy The Beat Freaks, współtworzoną między innymi właśnie przez Michała Starkiewicza oraz Tomasza Licaka.  


 "Future Jazz - Impro Session"

Intrugujący cykl koncertów zamknęła kolejna sesja improwizowana, tym razem opisana jako jazz przyszłości - Future Jazz. I już na samym początku mogę zdradzić, że było to spotkanie równie intrygujące, co zaprezentowana wcześniej sesja "Jazz & Tradycja". Sekstet, który wystąpił podczas finałowego koncertu, zagrał ze sobą w tym składzie - jak to zostało zaanonsowane - po raz pierwszy. Przed kamerą (występ odbył się bez udziału publiczności) zaprezentowali się: Grzegorz Tarwid - instrumenty klawiszowe, Tomasz Licak - saksofon, Wojciech Jachna - trąbka, Michał Starkiewicz - gitara, Ksawery Wójciński - kontrabas oraz Krzysztof Szmańda - perkusja, czyli grupa muzyków należących do czołówki sceny improwizowanej, imponujących doświadczeniem. Dobrze się rozumiejących także dlatego, że grających wspólnie w innych zespołach - ot, żeby wymienić chociażby The Beat Freaks (Starkiewicz i Licak) czy też Sundial Trio (Tarwid, Jachna i Szmańda). A zaprezentowali się fantastycznie, zabierając słuchaczy w ponad godzinną, nieprzerwaną, hipnotyzującą muzyczna podróż. Doceniając wszystkie mainstreamowe odsłony cyklu, które oglądałem z dużą przyjemnością, muszę jednak stwierdzić, że to obie improwizowane części wywarły na mnie największe wrażenie. 

niedziela, 30 maja 2021

Case Kämäräinen - Joyride (2021)

Case Kämäräinen 

Marek Konarski - tenor saxophone
Grzegorz Tarwid - electric piano
Petter Asbjørnsen - bass
Tomi Kämäräinen - drums

Joyride

ECLIPSE CK 0920



By Krzysztof Komorek

"Mam nadzieję, że ta czwórka znajdzie czas na kolejne spotkania w studiu" - napisałem w podsumowaniu recenzji debiutanckiej płyty kwartetu Case Kämäräinen, wydanej pod koniec 2018 roku. Nieco ponad dwa lata później nadzieje spełniły się i do moich rąk trafiło kolejne wydawnictwo firmowane przez skandynawsko-polski zespół. Jaki tym razem był efekt spotkania krytyka z muzyką?

Nieoczekiwanie formacja wpędziła mnie w pewien kłopot. Uprzedzając fakty zdradzę, że nie straciłem entuzjazmu co do produkcji zespołu. Jednak jako zwolennik zwięzłych i rzeczowych recenzji mógłbym w zasadzie ograniczyć się do zacytowania tytułu najnowszej płyty kwartetu. Proste słowo "Joyride" perfekcyjnie opisuje bowiem to, co dzieje się podczas czterdziestu sześciu minut wybrzmiewania albumu. Więcej nie trzeba, a może nawet nie powinno się tu dodawać. Ponieważ nie jest to jednak konkurs na najkrótszą recenzję świata, pozwolę sobie skreślić jeszcze kilka opisowo-ocennych zdań w temacie.

W zasadzie wiele nie zmieniło się w porównaniu do "Waiting". Personel pozostał ten sam. Ponownie pierwsze skrzypce gra w kwartecie polski duet Marek Konarski/Grzegorz Tarwid. Grupa nie dokonała również jakiejś nieoczekiwanej artystycznej wolty, ale dzięki drobnym detalom udało się muzykom wprowadzić pierwiastki interesującej zmiany w obliczu zespołu. Najważniejszy z nich to "przesiadka" Grzegorza Tarwida z fortepianu na pianino elektryczne.

Ta mała zmiana cieszy niezmiernie. Tarwid chętnie sięga ostatnimi czasy po ten instrument, a na "Joyride" wypada wręcz rewelacyjnie. To jest największy "smaczek" na nowej płycie Case Kämäräinen. "Cream", w którym ton nadaje właśnie elektryczne piano oraz saksofon, jest dla mnie mocnym kandydatem na jazzowy przebój tego roku. Większość płyty czaruje lekkością, choć nieco stylistycznej odmiany dają dwa ostatnie utwory, które przełamują nieco stylistykę całości, zmierzając śmiało w kierunku bardziej otwartych form.

Przytoczona na wstępie konkluzja recenzji sprzed dwóch lat nie straciła na aktualności. Przy drugiej odsłonie bawiłem się równie dobrze jak przy debiucie. Znowu z zainteresowaniem czekał będę na, trzeci tym razem, album. I z jeszcze większą niecierpliwością wyglądał koncertów kwartetu.

sobota, 8 maja 2021

Relacja z cyklu koncertów w ramach projektu "W Sieci Dźwięków" #1


By Krzysztof Komorek

"W sieci dźwięków" to cykl siedmiu różnorodnych koncertów zorganizowanych przez Fundację Generator Sztuki, w wykonaniu jazzowych muzyków ze Szczecina, Berlina, Poznania, Krakowa i Warszawy, oraz szkolenie on-line z zakresu korzystania ze współczesnych mediów dla zaangażowanych w projekt artystów. Koncerty odbywały się w formie tradycyjnej w klubie Jazzment i były dostępne za darmo dla wszystkich zainteresowanych. Łącznie w cyklu wzięło udział 25 muzyków. W każdym koncercie w klubie Jazzment wzięło udział co najmniej 50 osób, a transmisje on-line oglądano już łącznie ponad 12000 razy.

"Historia polskiego jazzu"

Podczas koncertu "Historia Polskiego Jazzu" przed publicznością zaprezentował się kwartet w składzie: Jacek Skrzypczak - saksofon sopranowy i klarnet basowy, Patryk Matwiejczuk - fortepian, Paweł Grzesiuk - kontrabas oraz Radek Wośko - perkusja. Muzycy bardzo ciekawie złożyli program, zestawiając kompozycje wielkich postaci z historii krajowego jazzu z własnymi utworami. Jako rodzime klasyki pojawiły się więc "Quo Vadis" Seiferta oraz komedowskie "Svantetic" i "Sleep Safe and Warm". Na finał zespół pozostawił niespodziankę - dwa utwory Tomasza Stańki, nie będące już tak oczywistym wyborem: "The Dark Eyes of Martha Hirsch" oraz "So Nice" - oba z nagranej ze skandynawskim składem płyty "Dark Eyes". W klimacie muzyków Stańki kapitalnie odnalazł się grający na klarnecie basowym Jacek Skrzypczak. Z ogromną przyjemnością słuchało się również pianisty Patryka Matwiejczuka. Także wspomniane już oryginalne kompozycje Matwiejczuka, Wośki i Skrzypczaka świetnie wpisały się w atmosferę całego występu.


"Jazz i tradycja - Impro Session"

Improwizowana sesja pod hasłem "Jazz & Tradycja" zgromadziła na scenie siedmiu muzyków, a instrumenty tworzyły ciekawy i można śmiało powiedzieć niezwykły zestaw: skrzypce - Łukasz Górewicz, akordeon - Mateusz "Czarny" Czarnowski, saksofon tenorowy - Tomasz Licak, gitara - Michał Starkiewicz, fortepian - Mikołaj Gruszecki, kontrabas - Damian Kostka i perkusja - Radek Wośko. Muszę przyznać, że już od samego początku narastało we mnie odczucie, że ten projekt aż domaga się kontynuacji albo przynajmniej fonograficznej rejestracji. Nazwiska występujących muzyków znane są z wielu zespołów, często wspomniani artyści są w nich liderami. Podczas tego występu wypadli kapitalnie jako ensamble. Nieco inaczej sformułowałbym wprawdzie hasło koncertu - dla mnie była to raczej "Improwizacja i Tradycja", bowiem pierwiastek nowoczesnej improwizacji grał w nim istotną rolę. Ale w żadnym stopniu nie zmienia to mojej wysokiej oceny jednego z najlepszych pandemicznych występów on-line, jakie dane było mi oglądać.


                                           "Filmowe tematy"

Koncert "Filmowe Tematy" także przyniósł słuchaczom nieoczekiwane atrakcje. Ekscytujący muzyczno-filmowy miks zaprezentowali: Joanna Gajda - fortepian, Tomasz Licak - saksofon tenorowy, Martin Buhl Staunstrup - kontrabas i Fermin Merlo - perkusja. Zespół zaczął od trzech standardów "Long Ago And Far Away", "Alice in Wonderland" oraz "The Way You Look Tonight", by następnie zaskoczyć klasyką muzyki pop i szlagierem "Neverending Story". Ze sceny zabrzmiał również temat Krzysztofa Komedy "Dwaj Ludzie z Szafą" oraz dwa kolejne standardy "It's Only a Paper Moon" i - wykorzystywany w filmach, acz nie napisany specjalnie do żadnego z nich - "Round Midnight". Na koniec zespół odpalił dwie bomby. Po pierwsze pokazując, że ciekawą muzykę znaleźć można w miejscach niespodziewanych - dowodem na to stało się wykonanie tematu z… brazylijskiego serialu-tasiemca "Niewolnica Isaura". Po drugie przywołując wspomnienia poprzez wykonanie tytułowego utworu kreskówki "The Flinstones" znanej w Polsce jako "Między Nami Jaskiniowcami".   

poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Jazz w Rybniku (2014)


"Jazz w Rybniku"
Czesław Gawlik, Anna Małecka
Rybnicka Agencja Wydawnicza

By Krzysztof Komorek

Sześć dekad historii jazzu w Rybniku prezentuje książka autorstwa Czesława Gawlika - muzyka i osoby od lat zaangażowanej w promocję kultury - oraz Anny Małeckiej - dziennikarki i autorki związanej ze sceną jazzową od strony organizacyjnej, a przez pewien czas również artystycznej - jako wykonawca.

Pierwsza, najobszerniejsza, cześć opracowania skupia się na przedstawieniu historii rybnickiego jazzu. Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że autorom udało się znaleźć rybnickie wzmianki jazzowe jeszcze z lat 1920-30. Jednak zasadnicza narracja historyczna rozpoczyna się w roku 1954 od powstania kwintetu rytmicznego w jednym z lokalnych domów kultury. W poszczególnych rozdziałach Gawlik i Małecka opisują miejsca, wydarzenia i osoby, które wiążą się z powstaniem rybnickiego jazzu. Dokładnie przedstawiane są programy cyklicznych imprez, które odbywały się w regionie, nie brakuje również przypomnienia najważniejszych wydarzeń z konkretnych obiektów regularnie goszczących muzykę jazzową.

Druga część wydawnictwa skupia się na teraźniejszości rybnickiej sceny jazzowej. Przywoływane są najświeższe koncerty oraz ostatnie edycje festiwali (Silesian Jazz Meeting). Jeden z rozdziałów poświęcono Rybnickiej Szkole Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Autorzy nie zapomnieli również o "okolicach jazzu" - tytułując tak jeden z fragmentów, opowiadający o działaniach dotyczących bluesa i muzyki gospel. Tę cześć publikacji zamyka zestawienie biogramów najważniejszych osób związanych z jazzem w Rybniku. Krótka, trzecia część podsumowuje całość zbiorem barwnych anegdot. Co ciekawe i oryginalne, pomyślano również o miejscu na notatki, dzięki czemu treść można uzupełniać i aktualizować już we własnym zakresie.

Ogromną zaletą książki jest bardzo bogaty materiał archiwalny, uzupełniający główny wywód. Zdjęcia, reprodukcje plakatów, artykułów prasowych robią duże wrażenie. Należy docenić wysiłek autorów włożony w ich zgromadzenie i opracowanie. Uznanie wyrazić należy również za przygotowanie szerokiego indeksu nazwisk (co wbrew pozorom nie jest ostatnio oczywistą praktyką wydawniczą). "Jazz w Rybniku" to ważna i absolutnie cenna publikacja. Niezbędnik dla zainteresowanych jazzem w szerszym znaczeniu, jako zjawiskiem. Nieoceniona pomoc dla pasjonatów i profesjonalistów.   

sobota, 3 kwietnia 2021

Tomasz Chyła Quintet - da Vinci (2021)

Tomasz Chyła Quintet

Tomasz Chyła - violin, voice
Emil Miszk - trumpet, percussion
Krzysztof Hadrych - guitar
Konrad Żołnierek - double bass
Sławomir Koryzno - drums, modular synth
with Vocal Ensemble Art'n'Voices

da Vinci


ALPAKA 014

By Krzysztof Komorek

Tomasz Chyła, trzy lata po znakomitym poprzednim studyjnym albumie swojego kwintetu, prezentuje nowy materiał, podobnie do poprzednich projektów, zaskakując wieloma złożonymi aspektami najnowszej produkcji. Pierwszą niespodzianką są personalia. Ze starego składu zespołu pozostał tylko perkusista  Sławek Koryzno. W prezentowanych tu nagraniach skrzypkowi towarzyszyli: kontrabasista Konrad Żołnierek, znany już z poprzedniego cyfrowego wydawnictwa z rejestracją występu w Studiu Koncertowym Trójki, trębacz Emil Miszk, muzyk o ugruntowanej renomie zarówno sidemana jak i lidera, którego śmiało można zaliczyć do czołówki krajowej sceny jazzowej, oraz debiutant Krzysztof Hadrych, gitarzysta, student Tomasza Chyły. 

Sięgnąwszy wstecz w historię artystycznych działań lidera kwintetu, można skonstatować, że z nowym składem powracają znane już z początków kariery skrzypka personalne konfiguracje. Na płycie wystąpił również zespół wokalny Art'n'Voices, którego członkiem jest na co dzień Chyła. Warto przy tym wspomnieć, że  prowadzi on jako dyrygent również dwa inne chóry, których udział w projekcie "da Vinci" był planowany, jednak powstrzymany został przez pandemiczne ograniczenia. 

Poprzednie studyjne nagrania skrzypka ("Circlesongs") koncentrowały się na formie. Tym razem tytuł płyty sugeruje, że koncepcja artystyczna zasadza się na inspiracji postacią Leonarda da Vinci. Nawet materiały prasowe kierują uwagę odbiorcy ku zbieżności istnienia niezliczonych talentów da Vinciego z artystyczną wszechstronnością lidera kwintetu. Sam Tomasz Chyła w wywiadach nie ucieka od takich interpretacji, deklaruje jednak, że album bardziej odnosi się do zainteresowania całym okresem renesansu. 

Słynny artysta jest tu więc przywołany jako postać symboliczna, co do istotności której dla epoki odrodzenia, ale i dla historii ludzkości, wątpliwości mieć trudno. Przed słuchaczem (i jednocześnie recenzentem) koncepcyjność płyty otwiera liczne możliwości snucia analogii i odniesień. Trzeba oczywiście uważać, by w tych enuncjacjach nie popaść w pułapkę przesady. Jednak można śmiało stwierdzić, że zarówno założenia albumu, jak i gotowe już kompozycje (w formie w jakiej znalazły się na płycie) tego typu rozważaniom sprzyjają.   

Tytuły utworów odnoszą się raczej do renesansowych obszarów zainteresowań i działań mistrza Leonarda i jemu podobnych. Nie ma w nich bezpośrednich nawiązań - poza jednym wyjątkiem - do konkretnych prac. Ów wyjątek to druga na płycie "Macchina Volante". Ostre, przeszywające, gitarowe brzmienie, kapitalnie korespondujące z ponadczasowością wynalazków Leonarda. Szaleńcza, rockowa gitara na pierwszym planie wyrywa się ku przestworzom na kształt tytułowej maszyny latającej, pędząc naprzód niczym współczesna jej emanacja obleczona w postać super samochodu Pagani Huayra BC. 

Z renesansową wszechstronnością zderzać się będziemy na "da Vincim" w różnych przejawach. Muzyka raz wprowadza nas w nastrój podniosłości, by za chwilę uderzyć energetyczną pasją. Przebijają z kolejnych nagrań echa dzieł o tematyce religijnej,  zaangażowania w nauki matematyczne (kapitalne "Strong Algorithms" z wykorzystaniem syntezatorów modularnych, które dla mnie w pełni oddają skomplikowaną, acz uporządkowaną naturę matematyki), odkryć geograficznych (kompozycja "Amerigo" poświęcona odkrywcy Amerigo Vespucciemu - fantastyczne zobrazowanie wyprawy w nieznane, oczekiwań, trudów, nadziei, napotkanego piękna, ale i towarzyszących temu przeciwieństw). 

Takie alegorie nasuwają się  przy słuchaniu tego albumu dość często. To muzyka zrodzona z bogatej wyobraźni i otwierająca szerokie możliwości przed imaginacją słuchacza. "da Vinci" jest układanką skomplikowaną, ale za to złożoną i funkcjonującą z niezwykłą precyzją. Wszystkie elementy - a myślę tu zarówno o samym dziele, jak i każdym z wykonawców - są tu perfekcyjnie dopasowane i potrzebne. Płyta - co oczywiste - wymaga skupienia podczas słuchania - bez tego nie ma szans, by odkryć i docenić niuanse poszczególnych opowieści. Ale za skupienie odpłaci się bogactwem wrażeń i satysfakcji, nawet bez przypisywania nagraniom jakiejkolwiek domniemanej symboliki.  

czwartek, 4 marca 2021

Krzysztof Herdzin - Impressions On Paderewski (2020)

Krzysztof Herdzin

Krzysztof Herdzin - piano

Impressions On Paderewski

ANAKLASIS 011





By Krzysztof Komorek

XI edycja Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego imienia Ignacego Jana Paderewskiego w Bydgoszczy uświetniona została koncertem, przygotowanym na specjalne zamówienie festiwalu. Pięć kompozycji patrona imprezy wykonał pianista Krzysztof Herdzin, artysta wszechstronny, związany z miastem miejscem urodzenia, absolwent i aktualny wykładowca bydgoskiej Akademii Muzycznej.

Muszę przyznać, że tak jak cenię i poważam klasę Krzysztofa Herdzina, to nie zawsze po drodze było mi z materiałem, który pojawiał się na jego płytach. Szczególnie w ostatnim czasie. Doceniałem jakość, ale te nagrania nie wzbudzały we mnie większych emocji. Przy "Impressions On Paderewski" miałem jednak przeczucie, że będzie zupełnie inaczej. Muzyka Ignacego Jana Paderewskiego nie jest zbyt częstym gościem na jazzowych salonach. W zestawieniu z niewątpliwą wirtuozerią i erudycją Herdzina spodziewać się można było efektu ponadprzeciętnego. 

Intuicja mnie nie zawiodła - rzeczywiście rezultat spotkania Herdzina z Paderewskim określić można jako nadzwyczajny. Podczas niemal godzinnego recitalu widzowie usłyszeli pięć kompozycji. W wykonaniach Krzysztofa Herdzina mieszają się dwa muzyczne światy. "Menuet G-dur op. 14 nr 1", którym rozpoczyna się płyta, łączy w sobie wyraźne przedstawienie motywu oryginalnego dzieła z kapitalną improwizacją w środkowej części. "Legendę As-dur op.16 nr 1" pokazał Herdzin w dwóch odsłonach, a słuchacz ma wrażenie obcowania z różnymi, połączonymi ze sobą kompozycjami. Zachwycająco wypadła trwająca niemal siedemnaście minut delikatna interpretacja "Nokturnu B-dur op.16 nr 4". 

Całości dodają atrakcji liczne odniesienia zarówno do kompozytorów klasycznych, jak i do mistrzów (autorów, ale także wykonawców) jazzu.  Źródłowy materiał podaje pianista w sposób lekki, nie tracąc przy tym nic z szerokiej palety swoich przymiotów interpretacyjnych. Album perełka, którą docenić powinni i fani jazzu, i miłośnicy klasyki, ale także "niedzielni" melomani. Takie właśnie oblicze Krzysztofa Herdzina lubię najbardziej. 

czwartek, 28 stycznia 2021

Stanisław Słowiński - Solo Violin Avantgarde (2020)

Stanisław Słowiński

Stanisław Słowiński - violin

Solo Violin Avantgarde

INFRA ART 2020





By Krzysztof Komorek

Krakowksi skrzypek Stanisław Słowiński na swoim piątym albumie powraca do nagrań solowych. Płyta "Solo Violin Avantgarde" jest kontynuacją wydanego w roku 2017 mini albumu "Solo". Kontynuacją, a w zasadzie uzupełnieniem materiału sprzed trzech lat, bowiem połowę prezentowanych na nowej płycie utworów stanowią kompozycje znane już z wcześniejszego wydawnictwa. 

Nagrania znane z EP-ki zamykają najnowszą publikację. W dwóch przypadkach - "Caprice No.II" oraz "Reflecrtions" - Słowiński pokusił się o zarejestrowanie utworów raz jeszcze, "Introduction" natomiast przedstawione zostało w tej samej wersji, co na "Solo". Nie zmieniły się również muzyczne inspiracje, które dały bodźce do powstania nowej płyty. Najważniejszą z nich jest album "Solo Violin" Zbigniewa Seiferta. Improwizacje biorą natomiast punkt wyjścia oraz nawiązują do dzieł epok romantyzmu i baroku. Artysta wymienia tu między innymi twórczość Bacha czy też Paganiniego, stanowiące klasyczny kanon muzyki skrzypcowej.

Światy muzyki klasycznej oraz improwizowanej pojawiają się często w wypowiedziach artysty i rzeczywiście przyznać trzeba, że ich obecność daje się odczuć w nagraniach w sposób najbardziej oczywisty. Poza te niezaprzeczalne skojarzenia sięga rozpoczynający całość "Soul". Skrzypce wspierane są tu subtelnymi efektami, a w nagraniu usłyszeć można echa muzyki ilustracyjnej. Trzy pozostałe premierowe utwory - "Mediatation", "Prayer" i "Ballada" - w miarę precyzyjnie dookreślają się już samymi tytułami i dość wyraźnie sugerują intencje kompozytora. 

I tak jak w "Soul", dzięki wspomnianym efektom, obok pierwszoplanowej linii skrzypiec muzycznie dzieje się coś jeszcze, tak trzy wymienione wyżej nagrania to już czysta prezentacja niewątpliwej wirtuozerii Słowińskiego. Dozowanej jednak dość oszczędnie, bowiem do niecałego kwadransa starych nagrań, dołożył muzyk zaledwie kolejne piętnaście minut. W przeciwieństwie do przywołanego wcześniej "Solo Violin" Seiferta, gdzie znaleźć można dość rozbudowane improwizacje, "Solo Violin Avantgarde" prezentuje standardowe czasowo nagrania. 

Jednak poza skromnym formatem wydawnictwa, nie ma w zasadzie powodów do narzekania. Kompozytorska wyobraźnia i wspomniana wcześniej wirtuozeria wykonawcy dają słuchaczowi wystarczającą ilość powodów do satysfakcji. Należy mieć nadzieję, że doczekamy się jeszcze w przyszłości kolejnej odsłony solowych eksploracji Stanisława Słowińskiego.

środa, 13 stycznia 2021

Polish Jazz TOP TEN 2020 by Krzysztof Komorek

Krzysztof Komorek TOP TEN Polish Jazz 2020:

1. Oleś Brothers & Piotr Orzechowski - Waterfall: Music Of Joe Zawinul
2. Marcin Wasilewski Trio/Joe Lovano - Arctic Riff
3. Piotr Lemańczyk Trio - In Simplicity
4. Gadt/Osborne/Zakrocki/Olak - Spontaneous Chamber Music vol. 3
5. Minim feat. Sainkho - Earth
6. Szymon Klima/Dominik Wania - Fantastico
7. Krzysztof Herdzin - Impressions On Paderewski
8. Yumi Ito - Stardust Crystals
9. Marcin Olak - Music From Non-Existent Movies 
10. Dominik Wania - Lonely Shadows

DEBIUT ROKU

1. O.N.E. Quintet - One
2. Przemysław Chmiel Quartet - Witchcraft
3. Paulina Porszke Ensemble - Addaptacja

MUZYK ROKU
Dominik Wania

NAGRANIE ARCHIWALNE ROKU
Jan Ptaszyn Wróblewski - Studio Jazzowe Polskiego Radia 1969-78

czwartek, 7 stycznia 2021

Krystyna Stańko - Fale (2020)

Krystyna Stańko

Krystyna Stańko - vocals, percussion
Dominik Bukowski - vibraphone, marimba, voice
Piotr Lemańczyk - bass, voice

Fale

STM 007


By Krzysztof Komorek

Po orkiestrowej płycie ze standardami oraz wcześniejszej muzycznej wycieczce w świat bossa novy wokalistka Krystyna Stańko zaprosiła tym razem słuchaczy na intymne i bardzo osobiste spotkanie. Spotkanie w gronie kameralnym. 

Na płycie "Fale" zagrała jedynie trójka muzyków. Liderkę projektu (śpiew i instrumenty perkusyjne) wsparło dwóch jej wieloletnich współpracowników: Dominik Bukowski (wibrafon, marimba i głos) oraz Piotr Lemańczyk (kontrabas, gitara basowa i głos). Skład prawdziwie gwiazdorski, a przy tym intrygujący instrumentalnym zestawieniem. Dominik Bukowski skomponował większość (sześć) nagranych na albumie utworów, trzy dołożył Piotr Lemańczyk, jeden sama Krystyna Stańko, która ponadto napisała wszystkie teksty. Wyjątkiem jest utwór finałowy, ale o tej niespodziance wspomnę na końcu. 

Dziesiątka autorskich kompozycji tria układa się w płynną opowieść, spiętą krótkim instrumentalnym wstępem ("Intro") i epilogiem ("Outro"). W tym ostatnim nagraniu w wokalizie powraca motyw tytułowego utworu. "Fale" są niczym książka, która z każdym utworem otwiera kolejny rozdział historii. Pochwalić trzeba ciekawą i oryginalną słowną warstwę albumu, ale i strona muzyczna ma wiele do zaoferowania. Duet Bukowski/Lemańczyk fantastycznie pomógł wykreować spójną atmosferę, nie popadając przy tym w monotonię. 

Piotr Lemańczyk znakomicie pokazał, jak subtelna może być w środkach wyrazu gitara basowa. Udowadnia to w "Między wersami" oraz środkowej części dwuminutowego "Myślisz". Ten drugi utwór stanowi rewelacyjny pokaz kreatywnego podejścia do nowoczesnych, popularnych gatunków wokalistyki. Krystyna Stańko postawiła na ciepło i subtelność przekazu, co nie przeszkodziło w umieszczeniu na płycie przebojowego nagrania "Morska" z kapitalnym duetem wokalizy i marimby. To mój zdecydowany numer jeden na "Falach". 

Jedenaste nagranie, owa wspomniana wcześniej niespodzianka, jest niczym koncertowy bis. Wpisuje się w klimat autorskiej opowieści, ale wyróżnia osobami autorów. Na deser trio zafundowało bowiem słuchaczom piosenkę "Nie jest źle" z muzyką Krzysztofa Komedy i słowami Agnieszki Osieckiej, premierowo wykonaną niemal sześć dekad temu przez Urszulę Dudziak. Przepiękne i perfekcyjne podsumowanie trwającej czterdzieści minut płyty. 

Artystom udało się zagrać w tym trudnym czasie premierowy koncert, wzbogacony o wizualizacje towarzyszące poszczególnym utworom. Projekt prezentuje się więc niezwykle udanie zarówno od strony artystycznej, jak i koncepcyjnej. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że w rozpoczętym roku będzie się można z muzyką z "Fal" spotkać na koncertach w całkiem realnych, a nie tylko wirtualnych, okolicznościach. Tymczasem w oczekiwaniu można błogo spędzać czas przy płytowej odsłonie tego bez wątpienia pierwszorzędnego dzieła.

wtorek, 22 grudnia 2020

RGG w ramach cyklu koncertowego "Moda na Jazz" - Od Komedy do RGG

 
Kinoteatr Rialto, Katowice, 17.12.2020 r.

Łukasz Ojdana - fortepian
Maciej Garbowski - kontrabas
Krzysztof Gradziuk - perkusja

By Krzysztof Komorek

Rok 2020 sprawił, że powoli zaczęliśmy przyzwyczajać się do innej formy obecności na koncertach. Przed ekranami komputerów, w znacznym oddaleniu od występujących artystów. Można było te "onlajnowe" koncerty nawet polubić, szczególnie że dawały niekiedy możliwość uczestniczenia w wydarzeniach, na które niełatwo byłoby się wybrać. Paradoksalnie zdarzyło mi się jednak obejrzeć koncert, który dobitnie uświadamia, że "żywej" obecności na sali koncertowej, bliskości wykonawców, chłonięcia dźwięków całym sobą nie da się zastąpić.

17 grudnia w katowickim Kinoteatrze Rialto, w ramach cyklu "Moda na Jazz", zagrało trio RGG. Muzycy zaprezentowali w Katowicach program zatytułowany "Od Komedy do RGG" - nazwany zresztą w sposób niezwykle pasujący do autorskiego wykonania komedowskich klasyków. Wcześniej często bardziej słuchałem niż oglądałem koncertowe transmisje, przy okazji zajmując się pracą, ale tutaj klawiatura i myszka szybko poszły w odstawkę. Muzyka i prawdziwie koncertowa atmosfera, znaczona przyćmionymi światłami na scenie i w pokoju oraz czarno-białym obrazem, wypełniła moją pracownię. 

RGG odciska znaczące piętno na interpretowanych utworach. "Od Komedy do RGG" można w tym wypadku rozumieć jako wyjście od oryginalnych kompozycji i podążanie improwizatorskimi ścieżkami ku uniwersum tria. Do muzyki widzianej kalejdoskopem osobowości Łukasza Ojdany, Macieja Garbowskiego i Krzysztofa Gradziuka. W tej godzinnej (z niewielkim okładem) podróży usłyszeliśmy klasyczne "Nighttime, Daytime Requiem" oraz "Litanię" przedzielone improwizowanym fragmentem, który niespodziewanie zabrał nas w stylistyczne rejony amerykańskich standardów. Na bis - bo przecież takowego oczekiwaliśmy zgodnie przed ekranami - wybrzmiał jeszcze "Ballad For Bernt". 

Koncert w Katowicach pokazał jeszcze jedno. Można uprzeć się, że w formule klasycznego tria fortepianowego powiedziano już właściwie wszystko i zostać w "bezpiecznych" rejonach, gdzie swoje miejsca mają ikony - jak Bill Evans czy Oscar Peterson. Sęk w tym, że RGG swoją konsekwentną kreatywnością wytrąca nas z równowagi, powodując, że o wspomnianej koncepcji tria fortepianowego chce się ciągle myśleć jak o czymś otwartym i niejednoznacznym. 

RGG ma w swojej narracji pewien indywidualny, progresywny rys, coś, co powoduje, że ich osadzenie w tradycji w ułamku sekundy zamienia się w idiom charakterystyczny dla europejskiej muzyki improwizowanej, a jedno drugiemu absolutnie nie zaprzecza. Nie ma tutaj dysonansu, nie ma pomieszania kontekstów - to wszystko jest idealnie wyważone. Tak jakby uchwycili jakiś przysłowiowy "złoty środek", sygnowany kompetencją wykonawczą, erudycją i emocjonalnością tworzących, a sam Komeda jest tutaj jedynie pretekstem.

Doświadczyłem wydarzenia bez wątpienia wyjątkowego. Artystycznych wyżyn. Materiał dostępny jest na You Tube, a więc bardzo mocno polecam "uczestnictwo" w koncercie.  Ja sam "byłem" już na nim cztery razy. Pozytywnym wrażeniom sprzyjała znakomita realizacja całości - zarówno jeżeli chodzi o obraz, jak i dźwięk. Nie zawsze jest to standardem w przypadku licznych internetowych prezentacji koncertowych, ale w tym wypadku organizatorzy przedsięwzięcia poziomem wpasowali się w stu procentach w atmosferę i wysoki poziom występu samego tria. 

Autor zdjęć: Jarek Rerych

sobota, 5 grudnia 2020

Leszek Kułakowski Project - Komeda Variations (2020)

Leszek Kułakowski Project

Leszek Kułakowski - piano
Piotr Wojtasik - trumpet 
Tomasz Dąbrowski - trumpet, flugelhorn
Christoph Titz - trumpet, flugelhorn
Adam Kowalewski - double bass
Tomasz Sowiński - drums
& Polish Philharmonic Orchestra Sinfonia Baltica


Komeda Variations

FOR TUNE 0148

By Krzysztof Komorek

Na przełomie stuleci pianista Leszek Kułakowski stworzył aranżacje utworów Krzysztofa Komedy na wielką orkiestrę symfoniczną i trąbkę. Rolę solisty-trębacza w premierowej odsłonie pełnił Tomasz Stańko. "Komeda Variations", bo tak zatytułowane zostało całe przedsięwzięcie, zostało wykonane w tym składzie tylko jeden raz - w roku 2001. Projekt pojawiał się jeszcze na scenie, wykonywany był między innymi podczas Letniej Akademii Jazzu w Łodzi w roku 2014 z udziałem Jerzego Małka. W roku 2019 powrócił w kolejnej odsłonie. 

Leszek Kułakowski związany jest z Gdańskiem, ale od lat pracuje także w Słupsku, gdzie poza wykładami w tamtejszej Akademii, założył Słupskie Forum Kompozytorów, a ponadto zaangażowany jest w organizację Komeda Jazz Festival i towarzyszącego imprezie konkursu kompozytorskiego. Jubileuszową, 25. edycję festiwalu uczczono między innymi nowym wykonaniem wspomnianych wcześniej wariacji komedowskich. Kułakowski wprowadził po dwóch dekadach pewne zmiany. Pojawiły się w programie nowe utwory, a obok orkiestry - podobnie do łódzkiego koncertu pięć lat wcześniej - zagrał jazzowy kwartet. Partie trąbki natomiast zostały odegrane tym razem przez trzech różnych muzyków: Piotr Wojtasika, Tomasza Dąbrowskiego i Christopha Titza. Obok naturalnego ukłonu w stronę Komedy, festiwalowy występ stał się jednocześnie hołdem dla Tomasza Stańki. Łącząc kolejny raz dwa wielkie nazwiska, dwie ikony polskiego jazzu.  

Rozdzielenie roli solisty pomiędzy trzech artystów, z których każdy kojarzony jest z nieco odmienną stylistyką,  okazało się strzałem w dziesiątkę. Dzięki temu słuchacz z jednej strony otrzymał możliwość skonfrontowania się ze zróżnicowanym podejściem do muzyki Komedy, z drugiej mógł posłuchać jak każdy z tych znakomitych trębaczy potrafi wyjść poza swoje - jak się to teraz modnie nazywa - strefy komfortu. Nie mniejsze pochwały należą się Orkiestrze Polskiej Filharmonii Sinfonia Baltica pod dyrekcją Radosława Dronia oraz kwartetowi jazzowemu, dowodzonemu przez zasiadającego za fortepianem Leszka Kułakowskiego. I tu trzeba wreszcie oddać największe honory autorowi tego muzycznego zamieszania. Bo przecież właśnie dzięki aranżacjom naszego znakomitego pianisty można się teraz nacieszyć kunsztem jazzmanów i słupskich filharmoników z osobna, ale przede wszystkim zasmakować w ich kapitalnym scenicznym współdziałaniu. Na tych właśnie filarach opiera się sukces całej inicjatywy. 

Rozbudowany skład miał możliwość pokazania swoich możliwości w dziewięciu utworach. Siedemdziesięciominutowy zapis koncertu zawiera w większości kompozycje związane z filmowymi pracami Komedy. Nie zabrakło wśród nich oczywiście "Sleep Safe And Warm", ale pojawiły się również nagrania ze ścieżek dźwiękowych do filmów "Matnia", animowanych "Klatek" oraz przede wszystkim z „Noża w Wodzie”.  Zaprezentował także Leszek Kułakowski świetne aranżacje "Kattorny" czy "Repetition", a całą płytę zakończyła finałowa część "Wygnania z Raju". Przenikania między światami kwartetu i orkiestry najbardziej podobały mi się właśnie we wspomnianej "Kattornie", którą kończyło fenomenalne solo w wykonaniu Tomasza Dąbrowskiego.   

W niedawnym wywiadzie dla magazynu JazzPRESS (rozmowę przeprowadziła Aya Al Azab) Leszek Kułakowski powiedział: "Wykorzystuję to, co Komeda stworzył, ale wkładam to we własną wizję, czyli reinterpretuję, dekomponuję". Nie ma potrzeby szukać lepszych słów na opisanie "Komeda Variations". Komeda by Kułakowski wyróżnia się oryginalnością i jakością zarówno pośród licznych projektów komedowskich, jak i pomiędzy niemal dwustoma wydanymi w tym roku polskimi płytami jazzowymi. Wpisuje się też w pokaźną listę znakomitych wydawnictw firmowanych przez samego Kułakowskiego - wymieńmy tu chociażby ostatnie albumy jego kwintetu z koncertu w gdańskiej Filharmonii, impresje chopinowskie czy też fantastyczne duetowe nagrania z Maciejem Sikałą, która to płyta umknęła nieco uwadze świata przez niefortunny termin wydania. Zalecam więc sięgnięcie po wszystkie te produkcje, bo słuchanie Leszka Kułakowskiego dostarcza wybitnie pozytywnych wrażeń. 

poniedziałek, 9 listopada 2020

Ilona Damięcka Trio - Hope (2020)

Ilona Damięcka Trio

Ilona Damięcka - piano, vocal
Paweł Urowski - double bass
Krzysztof Szmańda - drums

Hope

SOLITON 1032




By Krzysztof Komorek

Wydana jesienią 2020 r. "Hope" jest drugą autorską płytą Ilony Damięckiej. Pianistka, wokalistka i kompozytorka ma na swoim koncie również dwa kolejne tytuły nagrane w międzynarodowych projektach, w tym album poświęcony muzyce Theloniousa Monka. Wreszcie należy wspomnieć o jeszcze jednym wydawnictwie, które ukazało się na początku roku - niezwykle udanej kooperacji z saksofonistą Tomaszem Licakiem. Album "Pieśni polskie Vol. 1" zawiera niezwykle oryginalne interpretacje utworów Feliksa Nowowiejskiego, Stanisława Moniuszki oraz Mieczysława Karłowicza. 

Trwająca nieco ponad pięćdziesiąt minut "Hope" składa się z ośmiu utworów - wszystkie z nich to autorskie kompozycje Ilony Damięckiej. W nagraniu towarzyszyli pianistce - bo przede wszystkim w tej roli występuje na płycie liderka - towarzyszyło dwóch utytułowanych muzyków. Kontrabasista Paweł Urowski grał już z Damięcką przy okazji wspomnianego projektu "Monk’s Midnight". Ma na swoim koncie współpracę z Szymonem Łukowskim, Wojciechem Staroniewiczem, Dominikiem Bukowskim czy Cezarym Paciorkiem, a także jest członkiem nowego zespołu trębacza Wojciecha Jachny. Z kolei grający na perkusji Krzysztof Szmańda jest jednym z najlepszych i najbardziej rozchwytywanych dzisiaj instrumentalistów. Jego nazwisko znajdziemy w składach tak znaczących formacji, jak Wójciński/Szmańda Quartet, Kamil Piotrowicz Sextet, KaMaSz (Kądziela/Mazurkiewicz/Szmańda), Marcin Olak Trio czy Sundial Trio.

Bezsprzeczną zaletą albumu są melodyjne, przyjemne w odbiorze, przystępne kompozycje. Z zadowoleniem można posłuchać zarówno delikatnych ballad, jak i bardziej dynamicznych utworów. Jednakże trio potrafi również porzucić dominujący komunikatywny schemat na rzecz bardziej otwartej formy. Świetnie w tym kontekście wypada "Głupawka", która zaskakuje swingującą, energetyczną, środkową częścią. Wyróżnia się także "Jewish Dance", w którym pierwszoplanową rolę przejmuje długimi fragmentami Krzysztof Szmańda. Zwraca też uwagę przepiękne, długie solo Damięckiej w otwierającym płytę "The Sea".  

Warto również wspomnieć, że formacja w "Waltz For Master T.S" pokłoniła się postaci i dokonaniom Tomasza Stańki. Niestety nieco osłabia ocenę całości finałowy "Ten Four" ze słowami Andrzeja Schmidta. Nigdy chyba nie zrozumiem, dlaczego polski autor pisze dla polskiej wokalistki na wydaną w Polsce płytę w języku angielskim. Szczególnie, że dobrej fonetycznie angielszczyzny zabrakło także w wykonaniu. Jednak ta wpadka nie osłabia pozytywnej oceny całego albumu.  

poniedziałek, 5 października 2020

Przemysław Chmiel Quartet - Witchcraft (2020)

Przemysław Chmiel Quartet

Przemysław Chmiel - tenor & soprano saxophones, clarinet
Mateusz Gramburg - piano
Piotr Narajowski - double bass
Michał Szeligowski - drums

Witchcraft

FSR 2020/16


By Krzysztof Komorek

O roku 2020 trudno jak na razie powiedzieć coś dobrego. Świat sztuki szczególnie odczuł przeróżne perturbacje i ograniczenia pandemiczne. Nieoczekiwanie jednak, po niemal trzech kwartałach roku kończącego drugą dekadę XXI wieku, oznajmić można rzecz pozytywną. Otóż bieżący rok obfituje w naprawdę ciekawe i dobre, a wręcz bardzo dobre, polskie jazzowe debiuty. 

Niełatwa będzie rola krytyków, mających wskazać najlepszy z nich. Na pewno wśród faworytów znajdzie się wydany przez Fundację Słuchaj album "Witchcraft", nagrany przez kwartet saksofonisty Przemysława Chmiela. Lider zespołu ma na swoim koncie liczne wyróżnienia indywidualne i grupowe krajowych konkursów, między innymi na Tarnów Jazz Contest oraz Blue Note Poznań Competition. Firmowaną nazwiskiem Przemysława Chmiela grupę współtworzą koledzy z katowickiej Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego. 

"Witchcraft" trwa godzinę i jedną minutę. W każdym z ośmiu utworów znaleźć można solidną, ponad pięciominutową dawkę autorskiej muzyki lidera formacji. Muzyki bardzo różnorodnej, bowiem na albumie znajdziemy zarówno niebanalny mainstream, jak i improwizację. We wszystkich tych obszarach kwartet porusza się równie sprawnie i znakomicie. 

Płytę otwiera "Jurassic Park" z wyraźnie wyeksponowaną rolą saksofonu i ciekawym tłem kreowanym przez pozostałych członków grupy. Po tych niemal siedmiu minutach poszukującego spaceru w stronę muzyki improwizowanej, w kolejnym nagraniu zespół zabiera słuchacza na muzyczny rollercoaster. "Dear Wayne", najdłuższe nagranie na krążku, trwające równe dwanaście minut, zaczyna się i kończy w stylistyce melodyjnego, momentami rzecz można delikatnego, mainstreamu. Jednak w środkowej części utworu czeka słuchaczy niespodzianka w postaci śmiałego przełamania nastroju dynamicznie rozpędzającym się solem saksofonu. Przełamania, które równie gwałtownie rozpoczyna się, co i kończy, powracając ku stonowanym klimatom finału rozegranego w triu, bez udziału lidera. Notabene pianista Mateusz Gramburg dość często wysuwa się na pierwszy plan. Już w kolejnym utworze - "Metropolis And Mental Life" - właśnie on najdobitniej zaznacza swoją obecność.

Całość "Witchcraft" - jak już wspomniałem - balansuje pomiędzy różnymi stylistykami. Jednakże owa dwoistość oblicza kwartetu nie jest odczuwalna jako rozdarcie czy dysonans, ale raczej jako dowód całkowicie spójnej wszechstronności. Albumu słucha się z wielkim zainteresowaniem, czekając cały czas, w którą stronę pokieruje nas fantazja muzyków. Wymienione przeze mnie wcześniej konkursowe laury zyskują wraz z debiutancką płytą zespołu potwierdzenie, że objawiła się  nam kolejna, warta szczególnej uwagi i zainteresowania formacja.

piątek, 21 sierpnia 2020

Marton Juhasz - Discovery (2019)

Marton Juhasz

Olga Konkova - piano, rhodes
Sergio Wagner - trumpet
Enrique Oliver - tenor saxophone
Paco Andreo - valve trombone
Szymon Mika - guitar
Yumi Ito - vocals
Danny Ziemann - bass
Marton Juhasz - drums



Discovery

PRIVATE EDITION

By Krzysztof Komorek

Akademia Muzyczna w Bazylei prowadzi od 2017 program "Focusyear" skierowany do młodych przedstawicieli sceny jazzowej. Podczas pobytu na uczelni, muzycy pracują nad programem koncertowym i płytą, która wieńczy roczny kurs. Dyrektorem artystycznym przedsięwzięcia jest znakomity gitarzysta austriacki Wolfgang Muthspiel, a pośród wykładowców znaleźć można same gwiazdy. W pierwszym roku zajęcia prowadzili między innymi Jeff Ballard, Django Bates, Larry Grenadier, Dave Holland, Lionel Loueke, Joshua Redman, Steve Swallow i Mark Turner. 

Naturalnym jest, że tak bliska współpraca przez niemal rok rodzi muzyczne i osobiste przyjaźnie, a także stwarza szanse na zrealizowanie projektów już poza tokiem studiów. Pierwszy rocznik liczył osiem osób, a znaleźli się w nim: perkusista Marton Juhasz, trębacz Sergio Wagner, puzonista Paco Andreo, saksofonista Enrique Oliver, pianista Olga Konkova, kontrabasista Danny Ziemann, wokalistka Yumi Ito oraz gitarzysta Szymon Mika. Radzę uważnie śledzić ich muzyczne działania, bowiem nie mam wątpliwości, że będą to zawsze wydarzenia wartościowe i godne uwagi. 

Pisałem już jakiś czas temu o świetnym koncercie Yumi Ito i Szymona Miki. Teraz chciałbym polecić płytę firmowaną przez Martona Juhasza nagraną z oktetem grupującym cały debiutancki rocznik bazylejskiego programu. Jedenaście w większości krótkich nagrań, skomponowanych zostało przez węgierskiego perkusistę. Płytę zaczyna minutowa, solowa etiuda Yumi Ito. Jej wokalizy będą pojawiać się na pierwszym planie podczas całego albumu, a możliwości wokalne zaskakiwać będą z każdym kolejnym utworem. Także w "Spellbound", klasycznej, pięknie zaśpiewanej balladzie, z tekstem napisanym przez samą wokalistkę. 

Miejsce na indywidualne popisy znalazło się jednak dla całej ósemki muzyków. Zachwycają chociażby następujące po sobie solówki poszczególnych instrumentów w "Little Prayer", saksofon we wspomnianym już "Spellbound", kapitalna gra Szymona Miki i Olgi Konkovej, stylistyczne pomysły i wolty. Każdy bez wyjątku utwór polecić można szczególnej uwadze. "Discovery" jest pierwszą płytą Martona Juhasza w roli lidera i śmiało można orzec, że jest to debiut perfekcyjny. 

Mam nadzieję, że wspomniane tu nazwiska, w różnych konfiguracjach osobowych objawią się w najbliższej przyszłości z jeszcze niejednym ciekawym pomysłem. A jeżeli kuźnia talentów Akademii w Bazylei w kolejnych latach działać będzie równie udanie, to czeka nas prawdziwy jazzowy urodzaj.

niedziela, 16 sierpnia 2020

Marcin Wasilewski Trio/Joe Lovano - Arctic Riff (2020)

Marcin Wasilewski Trio/Joe Lovano

Marcin Wasilewski - piano
Sławomir Kurkiewicz - bass
Michał Miśkiewicz - drums
Joe Lovano - tenor saxophone

Arctic Riff

ECM 2678


By Krzysztof Komorek

Zapowiedź albumu tria Marcina Wasilewskiego z Joem Lovano wzbudziła słuszne podekscytowanie w naszym kraju. Efekt artystycznego mariażu z absolutnym gigantem światowego jazzu stał się jedną z najbardziej wyczekiwanych płyt bieżącego roku. Formacja Wasilewskiego nagrała już wcześniej dla ECM album z gościnnym udziałem innego muzyka. Jednak dla mnie, jako słuchacza, "Spark Of Life" zarejestrowany z Joakimem Milderem był lekkim rozczarowaniem. Brakowało mi w tamtych nagraniach pozytywnego napięcia pomiędzy muzykami. Wrażenie porażki pogłębiła płyta koncertowa, gdzie część wspomnianego materiału zagranego tylko w trio wypadła o niebo lepiej.

Jednak w przypadku "Arctic Riff" można mieć było przeczucie, że wrażenia będą od początku co najmniej dobre. Po pierwsze, Lovano to przecież o wiele wyższa półka niż Milder. Wprawdzie nie gwarantuje to całkowitego artystycznego porozumienia, ale amerykański saksofonista jest ostatnio "w sztosie", co potwierdziły świetne albumy z ubiegłego roku: "Trio Tapestry" oraz "Roma", nagrana na koncertach z Enrico Ravą. Oba często wymieniane wśród najlepszych wydawnictw 2019 roku. 

Trio spotkało się z Lovano po raz pierwszy przed laty, podczas wspólnego koncertu na Bielskiej Zadymce Jazzowej. To Lovano wybrał wówczas trio Wasilewskiego, by towarzyszyło mu na scenie. Tym razem inicjatywa wyszła od polskich muzyków, a finalizacji przedsięwzięcia niewątpliwie pomógł fakt, że saksofonista chwilę wcześniej związał się ECM kontraktem nagraniowym. Krótka sesja nagraniowa miała miejsce w sierpniu roku 2019 we francuskim Studios La Buissonne, a w jej wyniku słuchacze otrzymali ponad sześćdziesięciominutowy album z jedenastoma ścieżkami. Utworów na płycie jest jednak tylko dziesięć, bowiem "Vashkar" Carli Bley pojawia się w dwóch różnych wersjach. Cztery kompozycje dołożył lider tria, jedno nagranie podpisał Joe Lovano, a zestaw uzupełniły dodatkowo cztery kolektywne improwizacje. 

Album zaczyna się i kończy eleganckimi, klasycznymi balladami Marcina Wasilewskiego. Zarówno w rozpoczynającym płytę "Glimmer Of Hope", jak i w finałowym "Old Hat" świetnie przeplatają się solowe partie saksofonu i fortepianu. Trzecią z ballad - "Fading Sorrow" - ozdabia ponadto popis Sławomira Kurkiewicza. Liryki na "Arctic Riff" nie brakuje, ale znajdziemy na tym wydawnictwie również inne klimaty. Począwszy od energetycznego "L’amour Fou" z kapitalną solówką Michała Miśkiewicza, aż po wspomniane cztery zespołowe improwizacje, gdzie wszyscy wznoszą się na artystyczne wyżyny: kapitalna "Cadenza" trwa ponad dziewięć minut i jest najdłuższym nagraniem na całym albumie. Fantastycznie wybrzmiewają również dwie minutary: "A Glimpse" oraz "Stray Cat Walk" zagrana w trio… bez fortepianu. 

Przeczucia co do wysokiej artystycznej jakości albumu nie zawiodły. Od pierwszych dźwięków przerodziły się w pewność, że "Arctic Riff" jest fantastyczną płytą. Zaryzykuję twierdzenie, że wręcz najlepszą w dyskografii tria. Po prostu mistrzostwo.

piątek, 17 lipca 2020

Wacław Zimpel - Ebbing In The Tide (2020)

Wacław Zimpel

Wacław Zimpel - alto clarinet, loops, fx

Ebbing In The Tide

TAK PICTURE 2020





By Krzysztof Komorek

Najnowszy album Wacława Zimpla, "Ebbing In The Tide", inauguruje jednocześnie działalność nowego wydawcy Tak Picture. Płyta zawiera solowe nagrania klarnecisty zarejestrowane podczas rezydencji w brytyjskim PRAH Studios w Margate.

Jak to często zdarza się w życiu artystycznym, praca w studiu miała pierwotnie nieco inny cel. Ostatecznie jej efektem stała się opublikowana w ostatnim dniu maja 2020 płyta. Wspomniałem wcześniej o "nagraniach", jednakże de facto w przypadku "Ebbing In The Tide" mamy do czynienia z "nagraniem" w liczbie pojedynczej. Album zawiera bowiem jedynie jeden improwizowany utwór trwający prawie pięćdziesiąt minut.

W przypadku omawianego wydawnictwa, Wacław Zimpel podjął się nie lada wyzwania. Nagrywając płytę korzystał tylko z klarnetu altowego, wspomagając się elektroniką. I to właśnie elektronika umożliwiła stworzenie przy pomocy zaledwie jednego instrumentu całego chóru muzycznych głosów. Zasługa leży tutaj po stronie producenta Jamesa Holdena, który specjalnie dla muzyka przygotował "bramkę" umożliwiającą innowatorskie przetwarzanie poszczególnych ścieżek. Bramka przepuszcza tylko określone wysokości dźwięków, a zatrzymuje inne. W ten sposób wpuszczając sygnał klarnetu w kilka kanałów, można  różne dźwięki skali przetwarzać innymi efektami.

Owe wspomniane pięćdziesiąt minut improwizacji charakteryzuje się stopniowym i statecznym budowaniem narracji. Kolejno pojawiające się warstwy konstruują hipnotyzującą, ambientową atmosferę. Może wydawać się, że taka, trwająca prawie godzinę opowieść, stanie się nieco nużąca. Jednak czas spędzony z "Ebbing In The Tide" mija niezauważalnie. Szybko pogrążamy się w dźwiękach, śledząc kolejne elementy, które pojawiają się i przewijają w treści nagrania. Niemal w każdej minucie odkrywany nowy motyw, nowy element układanki. Emocje, choć stonowane, wzbierają falami, by po kulminacji opaść w wyciszającą frazę. Płyta powściągliwa, ale jednocześnie intrygująca. Bezwarunkowo absorbująca uwagę słuchacza. Pochłaniająca dyskretnie i niepostrzeżenie. Muzyka, z którą zdecydowanie warto się spotkać.


poniedziałek, 29 czerwca 2020

Kasia Pietrzko Trio - Ephemeral Pleasures (2020)

Kasia Pietrzko Trio 

Kasia Pietrzko - piano
Andrzej Święs - double bass
Piotr Budniak - drums

Ephemeral Pleasures 

PRIVATE EDITION 2020




By Krzysztof Komorek

Dwa lata temu debiutancka płyta pianistki Kasi Pietrzko przebojem wdarła się do świadomości słuchaczy. Sam należę do grona tych, którzy z entuzjazmem przyjęli muzykę tria. Album popchnął karierę Pietrzko ku szerokiej autostradzie przez jazzowy świat. Dowodem tego było chociażby zainteresowanie, jakie wzbudziła wśród mediów na targach jazzahead! w roku 2018 (mimo że nie miała tam wówczas koncertu), występy w kolejnych latach w kultowych klubach Bimhuis w Amsterdamie oraz Unterfahrt w Monachium, wreszcie zakwalifikowanie się jako jedyni polscy reprezentanci na wspomniane już bremeńskie targi w roku 2020 (występy przeniesiono na 2021 z powodu pandemii). Niebagatelnym wydarzeniem był również krakowski koncert zagrany z Tomaszem Stańką, będący zapowiedzią szerszej współpracy, która z powodu choroby wybitnego muzyka nie doszła niestety do skutku. 

Od czasu "Forthright Stories" ustabilizował się skład tria - w miejsce gościnnie występującego wówczas na albumie Corcorana Holta i grającego na koncertach Szymona Frankowskiego, pojawił się nowy kontrabasista - Andrzej Święs, muzyk utytułowany, którego doświadczenie niewątpliwie w owej stabilizacji pomogło. Drugi album wykuwał się wprawdzie powoli, ale jego zawartości można było domyślić się na podstawie nowych kompozycji, które pojawiały się na koncertach tria. Rzeczywiście, ogrywane od pewnego czasu utwory "For T.S." (dedykowany Tomaszowi Stańce) czy "Dearest John" (poświęcony z kolei dziadkowi Kasi Pietrzko) pojawiły się w programie "Ephemeral Pleasures". Pianistka utrzymała również, zaczerpniętą z pierwszej płyty, tradycję przeplatania dłuższych utworów "Epizodami" - tym razem nie tylko solowymi, ale także zagranymi w duecie i w trio. Tych form pojawiło się na najnowszym wydawnictwie aż pięć. 

Zaskoczeń więc nie było, ale płyta w żadnym stopniu nie rozczarowuje. Zespół - kolokwialnie rzecz ujmując - trzyma wysoki poziom. Daje się odczuć, że to dobrze zgrana grupa wysokiej klasy muzyków. Mają swoją rozpoznawalną frazę, a atuty, za które chwalono debiutancki album, zostały utrzymane. To przede wszystkim kompozytorski talent liderki, która często podkreśla, że jej muzyka opowiada o osobistych doświadczeniach. A posłuchawszy tria nietrudno zgodzić się, że zapewnienia te nie są czczą gadaniną. Najpełniej daje się to odczuć w kapitalnym utworze tytułowym, który rozpoczyna cały album. Warto jeszcze wspomnieć, że repertuarową cegiełkę w postaci oryginalnego "Quasimodo", dołożył do "Ephemeral Pleasures" Andrzej Święs. 

Wojciech Młynarski napisał kiedyś tekst zatytułowany "Podchodzą mnie wolne numery". Parafrazując jego słowa mogę napisać, że mnie absolutnie "podchodzą numery" napisane i wykonywane przez trio Kasi Pietrzko. Trafiają bowiem bezbłędnie zarówno do mego serca, jak i do umysłu. Nadal chętnie powracam do muzyki formacji - teraz już w podwójnej dawce - czerpiąc ulotne przyjemności ze słuchania ich szczerych, muzycznych historii.

poniedziałek, 15 czerwca 2020

Szmańda/Nubiola/Mazurkiewicz - Ten Plagues (2020)

Szmańda/Nubiola/Mazurkiewicz

Luis Nubiola - alto saxophone
Jacek Mazurkiewicz - double bass
Krzysztof Szmańda - drums
Philip South - percussion (1,2)

Ten Plagues

PRIVATE EDITION 2020



By Krzysztof Komorek

Zaznaczę do razu na wstępie, że nie będę doszukiwał się analogii pomiędzy tytułem omawianego tu albumu, a sytuacją która dotknęła świat. Nie taka też była intencja samych artystów. Chociaż "Ten Plagues", podobnie jak COVID-19, przynosi ze sobą coś nieoczekiwanego, to jednak w przypadku dzieła tria Szmańda/Nubiola/Mazurkiewicz mamy do czynienia z niespodzianką niezmiernie miłą. 

Panowie spotkali się w studiu we wrześniu 2019 roku, by bez pośpiechu próbować i tworzyć. Bez przygotowanych wcześniej kompozycji, muzycy postawili na otwartość formy i formułę swobodnej kreacji. Jedynym wyjątkiem spośród pięciu utworów jest utwór "WK", podpisany tylko przez Luisa Nubiolę - pozostałe firmują wszyscy uczestnicy sesji nagraniowej. W dwóch wypadkach czterej - trzeba bowiem wspomnieć, że do tria dołączył wówczas perkusista Philip South. Cały album trwa zaledwie dwadzieścia siedem i pół minuty, ale ten krótki czas rekompensuje słuchaczowi wysoka klasa nagrań. 

Nieprzypadkowe jest to, że na okładce płyty widnieją jako równoprawne nazwiska całej trójki. Przyjęta konwencja i jej efekt wykluczają możliwość wyeksponowania lidera. Trio (i gość) zaprezentowali się jako jeden organizm, świetnie uzupełniający się w poszczególnych utworach. W tej niepełnej pół godzinie znajdziemy przede wszystkim staranne dobieranie dźwięków, a także dużo namysłu. Niewiele tu gwałtowności - agresywniejsze free znajdziemy w zasadzie tylko w środkowej części "The B&W Pathfinders", końcówce "Neo" oraz w niektórych fragmentach gry perkusji. 

To notabene pewien paradoks, bowiem myśląc o całości ma się wrażenie, że Krzysztof Szmańda operował perkusją w sposób niezwykle subtelny. W pamięć zapadają przede wszystkim uderzenia w ramy, szmery, skrzypnięcia i najprzeróżniejsze niestandardowe sposoby wykorzystania tego instrumentu. Co trzeba zaznaczyć, będące wysmakowanym, przemyślanym komentarzem do muzycznej narracji. Kapitalnie wypadł także Luis Nubiola, który potrafił świetnie wpasować się w koncepcję albumu, a przy tym umiejętnie wplatał w grę elementy bardziej melodyjne. 

Sama obecność wśród współtwórców "Dziesięciu plag" Nubioli może nieco zdziwić potencjalnego odbiorcę. Sakofonista jest bowiem kojarzony mimo wszystko z nieco inny stylistyką, tu jednak - jak wspomniałem - świetnie odnalazł się w okolicznościach sesji i nie tracąc nic ze swoich atutów, zaprezentował się nieco w kontrze do formuły znanej ze swoich wcześniejszych płyt. Na pewno zgranie i zrozumienie się z Krzysztofem Szmańdą, z którym Luis Nubiola współpracował przy swoich dwóch autorskich albumach, odegrało w tym wypadku znaczącą rolę. 

Last but not least, pozostał nam jeszcze Jacek Mazurkiewicz, potwierdzający na płycie swoją klasę, wyeksponowaną chociażby w fantastycznych fragmentach solo ("Neo"), czy duetowych interakcjach z perkusją ("The Hole" i wymienione już wcześniej "The B&W Pathfinders”) oraz saksofonem ("WK"). Generalnie Panowie Muzycy sprawili nam niesamowity prezent i pobudzili apetyty na kontynuację tak niezwykle dobrze rozpoczętej fonograficznej współpracy. Chcemy więcej takich plag!

wtorek, 12 maja 2020

Yumi Ito - Stardust Crystals (2020)

Yumi Ito

Yumi Ito - vocals
Izabella Effenberg - vibraphone, array mbira, crotales
Kuba Dworak - double bass
with others 

Stardust Crystals

UNIT RECORDS 4946


By Krzysztof Komorek

Yumi Ito jest jedną z absolwentek pierwszego rocznika programu Focusyear, prowadzonego przez Akademię Muzyczną w Bazylei. Miałem już okazję na różnych forach komplementować kilka projektów uczestników tego przedsięwzięcia: ot, choćby duetowe występy bohaterki niniejszego tekstu z gitarzystą Szymonem Miką, który również brał udział w inauguracyjnej edycji programu. 

Dzisiaj jednak pełnia uwagi skupi się na Yumi Ito, która albumem "Stardust Crystals" otwiera swoją autorską dyskografię. Na płycie znajdziemy osiem kompozycji napisanych i zaaranżowanych przez samą liderkę. W sesji nagraniowej wzięła udział aż jedenastka muzyków. Niewątpliwie sam wybór instrumentów, jakie zaangażowane zostały w proces tworzenia, wzbudzić musi zainteresowanie: smyczki, harfa, array mbira - już to bez dwóch zdań zwiastuje oryginalność całości. 

Pochwały dla "Stardust Crystals" nie zakończą się jednak wyłącznie na powyższych ciekawostkach. Finalnie liczy się przecież bowiem ich wykorzystanie. A śmiało można powiedzieć, że efekt całościowy jest znakomity. Oczywiście pierwszeństwo ma tutaj kapitalny wokal Yumi, która znakomicie operuje zarówno tradycyjnym śpiewem, jak i scatem, sprawnie przeskakując pomiędzy oboma technikami. Ale także niuanse drugiego planu wielokrotnie wzbudzają entuzjazm słuchacza. 

Już w rozpoczynającym album utworze tytułowym spokojny śpiew skontrowany został nieco dynamiczniejszą wokalizą. Znalazły się na płycie również bardziej piosenkowe kompozycje, z zapadającym w pamięć motywem, jak w "Little Things" czy "What Seems To Be" - ta druga z ciekawymi fragmentami a capella. Przepiękne jest delikatne, balladowe "Old Redwood Tree" z ciekawą partią saksofonu, przełamane wprowadzającym nastrój lekkiego niepokoju solem instrumentów smyczkowych. Za to finałowy "Spaziergangin Prag" zaskakuje otwartą formą i finałem rozpoczynającym się w pastiszowo-operowej konwencji, a kończącym free jazzowo. 

W tym wszystkim dużo jest miejsca dla zaproszonych na płytę muzyków - Yumi potrafi cofnąć się z pierwszego planu, ot chociażby jak w "Ballad For The Unknown", gdzie subtelna wokaliza pojawia się dopiero w samej końcówce nagrania. A instrumentaliści w pełni ową swobodę wykorzystują. W zasadzie niewymienienie któregokolwiek z muzyków byłoby rażącą niesprawiedliwością. Pochwały należą się wszystkim. Wniosek z tego może być tylko jeden: według mnie "Stardust Crystals" będzie jednym z najciekawszych tytułów roku 2020.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...