poniedziałek, 24 maja 2010

Cmentarne zabawy

Zakończyłem projekt dioramki kapliczki/grobowca. Prezentowałem Wam ją ostatnio, ale porzuconą i opuszczoną. Teraz możecie zobaczyć w innej wersji - tętniącą życiem. No, prawie. Do dioramy zostało dostawionych pięć postaci i nie wszystkie z nich mają dobre intencje. Jedna z nich próbuje włamać się do kaplicy, czego jednak od razu bardzo żałuje. Ogólnie scenka przedstawia imperialnego żołdaka, który natknął się na kilku ożywieńców i teraz próbuje nie dopuścić, aby dali drapaka z kapliczki.. Płonne jego nadzieje, ponieważ nieumarli sforsowali już tylną ścianę starej kapliczki i ciągną do świeżej krwi. Z tyłu grobowca widać trzech wychodzących umarlaków: ghoula, który nietypowo wychodzi pod sufitem, zombiego, który musiał odrobinkę wesprzeć się na ścianie oraz uzbrojonego po zęby szkieleta. Ponadto jeden ghoul, który wydostał się wcześniej, już podnosi rękę na biednego, niczego nie spodziewającego się żołnierza, podpierającego rękami i nogami drzwi kaplicy. To wszystko na dzisiaj, a niedługo trzecia i ostatnia diorama. Pozdrawiam!

piątek, 21 maja 2010

Tygrys gotowy

Leżał i się kurzył, aż się doczekał.
Ci, co czytali ostatni wpis wiedzą, że naszła mnie ochota na pomalowanie drugiego Tygrysa Italeri. Jeden, w dość nietypowym kamuflażu, od pewnego czasu wspiera moich grenadierów pancernych do Nuts!. Nowy Panzer VI, tak jak Marder III, ostatni model, jaki pomalowałem do Nuts!, zrobiłem na pustynno. W końcu zarówno Kuna jak i Tiger I, mogły być przerzucone do Europy z Afryki. Dlaczego taki kolor, już tłumaczyłem. To jeden z nielicznych kamuflaży, które są jednokolorowe. Próby z jakimś wzorem nie wyszły. To przynajmniej wiedziałem jak malować.
Poza kamuflażem, tego tygrysa wyróżnia kilka małych detali, którymi chciałem urozmaicić pojazd. Tak jak jednemu z 2ch Sherman'ów, usunąłem błotnik, tak tygrysowi, dorobiłem kilka śladów po trafieniach - widziałem na jakimś zdjęciu, i uszkodziłem przedni błotnik. Również inspiracja zdjęciem. Reszta bez zmian. W sumie model składa się tylko z kilku części i dużego pola manewru do urozmaicania dodatkami z zestawu nie ma.
Samo malowanie nie różni się od tego, jakie zastosowałem na Marder. Dałem jednak mniej grubego błota (przed brudzeniem dałem oznaczenia pojazdu, które pozostały z jakiegoś innego zestawu - Tygrys Italeri nie ma żadnych wodnych naklejek w pudełku), zaznaczyłem więcej osadu z silnika w okolicy wydechu i zrobiłem stalowe gąsienice. Metalowe elementy dobrze się komponują z kolorem czołgu. Brudzenie "rozmywałem" ku górze. Im wyżej nad ziemią, tym pojazd czystszy. Przyznać muszę, że ciężko było się opanować, bo brudzenie rzadkimi wash'ami (zwłaszcza okolicy silnika), było bardzo przyjemne. Niewiele tu techniki, a tylko nakładanie kolejnych warstw rozwodnionej farby. Świetny relaks! Zdjęcia za bardzo wyciągnęły jednak niektóre kontrasty między czystym i brudnym, nie sugerujcie się więc tym co widać na zdjęciu w 100%. To samo dotyczy koloru kamuflażu. Czołg jest bardziej piaskowy niż pomarańczowy - dolne zbliżenia pokazują to najlepiej.
Tak czy inaczej, kolejny pojazd gotowy do gry. Pytam po raz kolejny - Kiedy gramy?!

środa, 19 maja 2010

Lifting 01

Obok tytanicznych, leśnych wysiłków, staram się kontynuować odświeżanie HE. W planach poszedłem nieco dalej, niż tylko przeróbka podstawek. Ba, rozpisałem sobie nawet 7 kroków, w których chcę doprowadzić sprawę do końca. Dzisiaj prezentacja pierwszego z nich, mianowicie mistrzowie miecza. Cała sprawa polegała na kilku czynnościach, a mianowicie pomalowaniu brzegów wymienionych podstawek, poprawieniu ewentualnych uszkodzeń nóg. Dodatkowo kupiłem dwie figury z ostatnio obowiązującego wzoru, wyrównując stan całości do 20 sztuk. Malowanie zajęło mi dosłownie moment, głównie dzięki kombinacji łatwość wzoru-nowe washe-suchy pędzel. Największą frajdą była jednak przeróbka sztandaru. Po prawdzie, pierwszy raz byłem zadowolony z własnego sprytu (od czegoś trzeba zacząć). Najpierw zdjąłem poprzedni sztandar (a więc kawałek papieru z nędznym freehandem), który wołał po pomstę do nieba. Następnie uciąłem drzewce powyżej dłoni. Dalej nawierciłem dłoń i drzewce nowego sztandaru – jest to plastikowy bits z armii DE, którym uraczył mnie Gobos. Na górę dokleiłem jeszcze jeden kawałek – tym razem bardziej ulthuański w charakterze. Całość malowałem dwa razy – pierwszy wzór, szaro-biały, zupełnie mi się nie spodobał. W związku z tym wrzuciłem coś z większym kontrastem. Nic odkrywczego, bo to typowy, elfi niebieski. Dodałem do niego oldschoolowe gwiazdki (sic!) a na koniec, zamiast ryzykować artystycznym samobójstwem, zaaplikowałem kalkomanię, jaką przypadkowo znalazłem podczas porządków w szafce. Pochodzi ona z czterdziestki, ale ujdzie. Pierwszy lifting tym samym za mną. Mało szałowo, skromnie, ale cieszy. Na drugi ogień pójdą białe lwy.

Tiger - WARsztat


Cała okolica pod wodą, nie ma telefonu i internetu. Utrudnia to znacznie pracę. Znalazła się więc chwila, zainspirowana mail'ami od Kadzika, na sklejenie drugiego Tygrysa z zestawu Italeri. Bez presji "gotowej armii", spokojnie mogłem pomyśleć, jak urozmaicić i wyróżnić ten model. Postawiłem na "ząb czasu". Sprokurowałem kilka śladów po trafieniach, uszkodziłem jeden błotnik o jakiś kamień... Te proste zabiegi nadały modelowi nowego, ciekawego wyglądu. Do tego użyłem tylko nożyka modelarskiego i "sreberka" z wieczka jakiegoś jogurtu. Resztę dopełnił wikol i PattexFix. Teraz czekam aż wszystko ładnie, grzecznie powysycha.

Dodatkowo wkleiłem we wnętrzu modelu kamienie. Wcześniej używałem śrub, jednak cel pozostał niezmienny. Dociążyć model tak, żeby "czuło" się go w ręku. Na dowód wykonania powyższych prac - zdjęcia.

Powoli też dochodzę do jakiegoś konsensusu z samym sobą, dotyczącego kolorystyki. Chyba zdecyduję się na mieszankę pustynnego kamuflażu, którego użyłem na kunie i czerwonej minii... widziałem takie ryciny - model wyglądał genialnie! I nietypowo. Widać, że paliło się wysłać maszynę na front. W jakimkolwiek stanie.

poniedziałek, 17 maja 2010

Oh, fair lady...

Bold Brandyn met with lady fair
as graceful as light, and as free as the dawn.
He strayed with her into wilding wood,
and nobody saw him no more
yes, nobody saw him no more 


- excerpt from 'Four Foolish Knight'
a popular Bretonnian drinking song


Księga Wood Elves, 2005


Chcecie poznać prawdziwą historię śmiałego Brandyna? Opowiem wam, czemuż by nie. Po prawdzie nie był on wcale taki śmiały. Szczerze mówią,  nie miał też na imię Brandyn – to nadał mu wsiowy mędrek, który po kilka garncach piwa postanowił uwiecznić swego ziomka pijacką piosenką. W rzeczywistości Brandyn-nie-Brandyn był brzydki niczym kozi zad a głupszy niż stara onuca krasnoludzkiego górnika. Wioska, w której mieszkał, tolerowała go jedynie, gdy trzymał się z dala a jedyna uprzejmość, na którą mógł liczyć, to solidny, wiejski kopniak w rzyć. Wiódł więc swój podły żywot świniopasa, pojmując tyle z otaczającego świata, co niziołek pojmuje z jazdy końskiej. I tak pewnego dnia zaplątał się w okolice Wielkiej Puszczy. Coś zamrugało między drzewami, coś zatrzepotało, aż Brandyn-nie-Brandyn ujrzał najpiękniejszą rzecz w swoim świńskim życiu – piękną panią, ducha lasu, smukłą, zwiewną i niepojętą. I tak oto zapomniał o całym świecie, rzucił się w jej stronę by ścigając uroczą ułudę. Biegł za nią godzina za godziną, dzień za dniem, aż świat przestał się liczyć. Nigdy się nie liczył. W końcu, nieziemsko strudzony, stanął na środku łysej polany, urzeczony, rozkochany i bezbronny. Leśna Pani odwróciła się, spojrzała na niego niewinnie, otaczający polanę krąg drzew zamrugał do naszego świniopasa dziesiątkami oczu, po czym pochylił się nad nim i... I cóż, jak mówi wsiowa piosenka, nikt więcej nigdy go nie ujrzał. Przetrwał jednak w do naszych czasów w tejże piosence, co dowodzi, że nie należy lekceważyć klechd ludowych, bowiem, zaręczam wam, tkwi w nich ziarno prawdy…

*** 

Dzisiaj serwuje pierwszą powtórkę – driady. Drugi i zarazem ostatni z planowanych oddziałów tych leśnych piękności w mojej nowej armii. Malowanie znacznie różni się od pierwszej propozycji z marca. Po pierwsze chciałem mieć łatwość przy dzieleniu figurek w trakcie wystawiania do bitwy. Po drugie, chciałem spróbować innej kolorystyki. Po trzecie wreszcie – innej techniki. Komentując od końca, zastosowałem oczywiście suchy pędzel. Nie dość, że poszło szybko to jeszcze efekt jest zadowalający. Muszę przyznać, że to pierwszy bodaj regiment, który tak potraktowałem. Wzór driad niemal prosi się o tę technikę a ja „zawsze chciałem to zrobić”. No i zrobiłem, przy okazji stosując inną kolorystykę. Pomyślałem o szarym, wyjrzałem przez okno do ogrodu – to jest to. Orzech, który tam stoi, ma taki właśnie kolor. Za namowami Robsona zaryzykowałem też kolory leśnych duszków – w miejsce jesiennych (czerwonych) wprowadziłem leśne, zielonkawe i, z założenia, eteryczne coś. Podobnym kolorem potraktowałem tatuaże. Chciałem, żeby te zielone wstawki kojarzyły się z takim lekkim, magicznym światłem. Czy mi się to udało? Mam nadzieję. Podstawki to oczywiście przyjęty wcześniej standard. I gotowe. Sekcja core na razie na ostro na warsztacie – trzymam się planu (najpierw cory właśnie), choć przyznam, że wielce kuszące jest położenie łapsk na czymś z wyższej półki. Ale nie, najpierw pańszczyzna, potem przyjemności.
Przy okazji pogrzebałem nieco w tematyce, związanej z tymi dzikimi nimfami, odpowiadając sobie na pytanie, z czego tym razem GW zerżnęło pomysł. Ano z dość zamierzchłych czasów, bo i z samej greckiej mitologii, gdzie driady pojawiają się pierwszy raz, jako żeńskie duchy drzew, a konkretniej jako nimfy dębów (stąd też w księdze czempion driad to właśnie nimfa… z gałęziami). Znalazłem też mała ciekawostkę na temat - Wistman's Wood. Żeby nie naruszać praw autorskich, nie wklejam tu zdjęcia z sieci (można je łatwo znaleźć). Zamiast tego moje własne zdjęcie – las driad z Kotliny Kłodzkiej. No wypisz wymaluj las Wistman! Dlaczego to tutaj? Ano drzewa lekko kojarzą się z driadami właśnie, nadto Las Wistman jest w Anglii kojarzony z Dzikim Gonem… Ale to już nieco inna opowieść. Co za miesiąc? Z sekcji Core zostały mi jeszcze dwie pozycje… Czy wytrwam, czy puszczą mi nerwy i pomaluję coś z ‘wyższej półki’? Czas pokaże.

*** 

Opuściwszy czoło maszerujących oddziałów, Kethavel skierowała się ku niewielkiemu wzniesieniu, na szczycie którego drzewa rosły nieco rzadziej. Choć tu, w sercu puszczy, nie groziło jej niemal żadne niebezpieczeństwo, kilku gwardzistów podążyło za nią. Po dotarciu na miejscu niewielki oddział zatrzymał się. Kethavel chciała ocenić odległość, jaką musieli pokonać przed zapadnięciem zmierzchu, dlatego też wypatrywała punktów orientacyjnych, znanych jedynie jej pobratymcom. Potem odwróciła się i przysłaniając oczy smukłą dłonią tak, by ochronić je przed popołudniowym słońcem, lustrowała ruch swoich oddziałów. Nie było oczywiście mowy o zwartej, tępej kolumnie marszowej. Zamiast tego niewielkie grupy, bezszelestnie i szybko pokonywały kolejne połacie Puszczy. Czas grał rolę. Coś przykuło jej uwagę, nieuchwytny ruch po prawej stronie. Milcząco wskazała w tym kierunku ręką a gwardziści w złotych hełmach kiwnęli nieznacznie głowami. Na ich twarzach odmalowało się zadowolenie. Pierwsi, jak Asrai nazywali leśne istoty, zamieszkujące Puszczę od zarania dziejów, odpowiedzieli na wezwanie i ruszyli w kierunku punktu zbornego. Elfowie na wzniesieniu podziwiali zwinne, dzikie i zabójczo niebezpieczne kształty nimf, które transmutowały w swój wojenny aspekt. - Doskonale – mruknęła do siebie Kethavel, kiedy jej nieludzko bystre oczy rozróżniły co najmniej dwa różne szczepy leśnych driad. Na nasze szczęście to jeszcze nie miesiąc szronu. Puszcza nie śpi a jej wspólne siły rosną. Chwilę później na wzniesieniu nie było już nikogo.





Regiment
Typ: driady + nimfa
Ilość: 9
Koszt w punktach: 120 pkt
Koszt w złotych: 56 zł

Armia
Stan posiadanych figur: 100%
Stan złożonych figur: 43,16%
Stan pomalowanych figur: 41,05%
Łączny koszt w punktach:  688 pkt
Łączny koszt w złotych:  270 zł

Adrian Stolarczyk

Noc krwi

Oddział kilkunastu zwiadowców przemierzał okolice brnąc w gąszczu zarośli. Padał ulewny, mroźny deszcz. Tak właśnie wyglądała wiosna w Kislevie w wyjątkowo ciepłe dni. Pewnie jutro i tak wszystko zetnie mróz. Nawet doświadczeni żołdacy mieliby problem w takich warunkach. Sierżant Vaclav Douchunov w duchu przeklinał porucznika Bykova. Cholerny, niekompetentny obesraniec wysyła nieliczne grupy ludzi w ten syf wiedząc, że coś czai się w mroku. Vaclav czuł, że to coś bardzo złego, ale Bykov wiedział lepiej.


 – Wilki – prychnął pod nosem. 
– Słucham? – wykrzyknął w ogłuszającym huku ulewy idący obok kapral. Sierżant tylko popatrzył na młodego żołnierza zmęczonym wzrokiem. To przecież jeszcze dzieci, co oni mogli widzieć poza wilkami. Wiedział, że to co mogą spotkać przerośnie ich możliwości bojowe, ale nie miał wyjścia, za niesubordynację groził stryczek. Najbardziej ze wszystkiego bał się, że i tak poprowadzi ich wszystkich na śmierć. Śmierć dużo straszniejszą i okrutną niż wisielczy taniec. Robiło się ciemno, ale on koniecznie chciał przynieść przełożonemu jakiś dowód na zło czające się w tym lesie. Od dłuższego czasu wydawało mu się, że ktoś ich obserwuje, czuł czyjąś obecność, czuł przylepiony do pleców czyjś wzrok. Obrócił się szybko badając przenikliwym spojrzeniem zarośla za nimi. Nic. Wrócił do obranego kierunku marszu, torując sobie drogę szablą. Nagle wydało mu się, że jakaś ciemna sylwetka przemknęła wśród liści drżących od spadających z nieba wielkich kropel deszczu. Uniósł gwałtownie rękę, na co cała drużyna zamarła w bezruchu wytężając zmysły, aby cokolwiek dojrzeć lub usłyszeć. Czyżby mu się wydawało? Jakiś kształt przemknął ponownie z olbrzymią szybkością kilkadziesiąt metrów przed nimi. Sierżant machnął ręką wskazując kierunek, cały oddział ruszył biegiem w skupieniu. Przedzierali się przez deszcz, gęstwinę i nadchodzący mrok ścigając fantoma tego strasznego lasu. Douchunov biegł już prawie na oślep, tylko szóstym zmysłem wyczuwał, że To znajduje się tuż przed nim. Zapomniał się w tym pościgu, instynkt łowcy wziął górę. Po kilkunastu minutach gonitwy nagle oprzytomniał i zatrzymał się dysząc ciężko. Rozejrzał się uważnie, przebijając wzrokiem gęstniejącą wokół ciemność. Dobiegli do jakichś skał. Nie kojarzył tego miejsca. Zaczął intensywnie wpatrywać się we wszystkie otaczające go elementy. W ciemności pojawiły się dwa zielone punkciki. Ślepia patrzyły prosto na niego. Ruszył do ataku, ale wtedy stwór niespodziewanie zniknął. Douchunov dobiegł do miejsca, gdzie pojawiły się wcześniej straszliwe oczyska i zrozumiał co się stało. 
– Jaskinia – szepnął do siebie.
 – Pochodnie! – głośno wydał krótki rozkaz.
 W sekundzie rozbłysnęło kilka płomieni. Sierżant bez wahania i zastanowienia ruszył w głąb jaskini. Musiał go dorwać za wszelką cenę. Rozsądek gdzieś zniknął, ważny był tylko cel. Biegli w dół zwężającym się i rozszerzającym co chwilę tunelem. W pewnym momencie zatrzymali się i z niepokojem wpatrzyli w rozwidlający się w trzy strony korytarz. Dowódca opuścił ręce, racjonalne myślenie wróciło. Co ja tu do cholery robię! Zginiemy tu wszyscy! Nagle usłyszał dziwny dźwięk. Zmarszczył brwi zastanawiając się co to może być. Jakby szelest, szmer, coraz głośniejszy szept odbijający się od gołych ścian groty. Dźwięk rósł w siłę, to już nie był szelest, ale kakofonia niezidentyfikowanych pisków, wrzasków i jazgotu.
 – Wycofujemy się! – wydał rozkaz z  przerażeniem – Teraz! – wykrzyczał w twarz stojącemu obok blademu i oniemiałemu kapralowi. W tym momencie harmider osiągnął apogeum. Z wszystkich trzech korytarzy uderzył na nich olbrzymi strumień ciemnoszarych stworzeń. Ludzie w panice uciekali w stronę wyjścia.






Gigantyczne nietoperze zaatakowały bez litości. Dziesiątki ugryzień ostrych zębisk i uderzenia skrzydeł były straszliwie bolesne. Z krzykiem, na oślep,  w straszliwym chaosie żołnierze uciekali na zewnątrz. Obijali się o  ostre fragmenty ścian jaskini kalecząc ręce i twarze. Kapral w biegu obejrzał się za siebie i ujrzał oblepionego ohydnymi stworami sierżanta upadającego na ziemię. Już w tym momencie przypominał tylko krwawą masę. Jego przerażenie odebrało mu całkowicie zdrowe zmysły, parł przed siebie po ciałach kolegów nie zważając na nic. Wreszcie dotarli do wyjścia. Kilku ocalałych wypadło na zewnątrz przewracając się na siebie. Nietoperze z hukiem wyleciały z jaskini wzbijając się w powietrze. Nie zaatakowały ponownie. Przestało padać, a noc mogłaby wydawać się piękna. Prawie bezchmurne niebo odkrywało mrowie gwiazd i wielki okrągły księżyc, oświetlający wszystko wokół.






 Kapral podążył wzrokiem za odlatującym rojem kreatur nocy. Tworzyły na tle nieba olbrzymią sylwetkę jakby jednego monstrum. Na chwilę zasłoniły blask księżyca i skierowały się w dół. Z niesamowitą szybkością zanurkowały w kierunku masywnej postaci stojącej ze wzniesionymi w ich stronę rękami. Wampir spojrzał lśniącymi ślepiami na żałosne ścierwo ludzkie leżące pod stromą ścianą skał. Kapralowi przez moment wydawało się, że widzi w jego oczach radość, cieszył go widok tej rzezi. Farkas szczerząc się w upiornym uśmiechu skierował swój olbrzymi szpon prosto na niego. Żołnierze byli pewni, że horda nietoperzy na nich uderzy w ostatecznym śmiertelnym ataku. Stwory jednak swoją chmarą otoczyły wampira w olbrzymiej prędkości. Jego sylwetka zanikała wśród skrzydeł i ogromnej wrzawie. Skupisko ciał wzniosło się ponad ziemię razem z wampirem. Okropny pisk narastał wraz z coraz większą wysokością na jaki się wzbijali. Nagle, jakby w gwałtownym wybuchu, kreatury rozpierzchły się we wszystkie strony znikając w mroku nocy. Wampira także już tam nie było. Oszczędził ich? Niemożliwe. W jego spojrzeniu widział śmierć. Usłyszał za sobą kroki. Jakiś cień zasłonił blask księżyca. Leżący na ziemi kapral odwrócił głowę i spojrzał prosto w pysk ohydnego ghoula. Z jego gardła wydobył się krzyk przerażenia, ostatni krzyk jego istnienia. Krew bryzgnęła z krtani, rozszarpanej szponami ścierwojada. Za nim, z czeluści jaskini wychynęły kolejne jemu podobne i rzuciły się na pozostałych wyjących i próbujących zerwać się do bezsensownej ucieczki ludzi. Piękną noc przepełniły krzyki bólu i rozpaczy. To była noc krwi.





***

Kolejną odsłoną prezentuję Wam tym razem dwa małe oddziały. Głównym tematem jest oddział nietoperzy, tak zwane „Bat Swarms”. Są to trzy podstawki lataczy w wersji mini. Postanowiłem trochę się wysilić i pomalować ich na trochę wyższym poziomie niż poprzednie oddziały. Nietoperze delikatnie różnią się od oryginału. Pozwoliłem sobie na drobną konwersję, wstawiając na każdą podstawkę po jednym żołnierzu imperialnym służącym jako ofiary dla nietoperzy.
Drugim oddziałem jest kolejne 10 ghouli. Tu też starałem się poprawić malowanie i problem w tym, że ścierwojady wyszły całkiem inaczej niż poprzednia dziesiątka. Jeszcze nie wiem co z tym fantem zrobię. Czy będę traktował ich jako osobny oddział, czy dokupię jeszcze kilku tworząc większą grupę.
To wszystko co chciałem Wam dziś pokazać i napisać. Zapraszam do komentowania i do następnego razu.

Pomalowane: 64 modele (31,68%)
Ilość punktów: 731 (21,96%)

Jakub Gowin


Zwiadowcy

- I po grzyba, te strzały, my malować, no, no? – Tolper po raz kolejny wyraził swoje niezadowolenie z otrzymanych dziś rozkazów. Był niskim zwierzoludziem, z wydatnym brzuchem, śmierdzącym oddechem, małymi, ostrymi różkami, futrem w dziwnych miejscach – ogólnie standardowy obraz mniejszych braci klanu. Służbę w oddziale zwiadowczym pełnił od dawien dawna, prawie tak długo jak sam szef – Ordbok. Może dlatego, że umiał najszybciej uciekać? W każdym razie jak na Ungora był w kwiecie wieku, co rzadko zdarza się wśród tych najmniejszych ze zwierzoludzi.


- Siedź cicho głąbie, bo jak który z dużych usłyszy, to Ci uszy odgryzą, albo na obiad zaproszą… jako danie główne, hehe. Ordbok był szefem oddziału, być może dlatego, że potrafił liczyć do dziesięciu, czym imponował (a czasem denerwował) nie tylko swoim współbraciom, ale także i większym Gorom.
- Skeedhor powiedział, że musimy się wyróżnić, z klanów no. Ma być wiadomo, czyje strzały co zabiły. 
- Umgh, ale wszystkie klany używać czerwona jako znak! – ciągnął Tolper. 
- Takiś mądry? To tam, widzisz, namiot wielkiego szefa, idź mu powiedz coś wydumał, tak? Na pewno się będzie cieszyć i pewnie zrobi z ciebie generała, haha! Tolper zamilkł i bulgocząc coś pod nosem wrócił domaczania lotek strzał w krwi ubitego jelenia. Ordbok spojrzał na namiot przywódcy stada umieszczony w centrum obozowiska, dobre kilkaset kroków dalej. Z tej odległości wyglądał na malutki, zagubiony wśród innych. Jednak działo się w środku coś ważnego, Ordbok czuł to. Wiedział, że zbliża się jakieś ważne wydarzenie, że zbliża się dla niego i jego oddziału czas niepokoju.


***


- JAK TYLKO TYLE! Nie ma być tylko TYLE! Ma być DWA RAZY WIĘCEJ! – Skeedhorowi już prawie buchała piana z pyska. Rogaty posłaniec stojący u wejścia zwiesił głowę i nerwowo szurał kopytem po klepisku.
- No, ten tego… Za mało czasu, nie można się przygotować, teraz dużo szef mieć na głowie… no…
- Ja mu DAM! ZA DUŻO NA GŁOWIE! Poprzewracało się we łbie, i tyle! Idź i powiedz mu: dwa księżyce i chce tu widzieć dwa razy tyle wojska, jak nie to rozszarpie ciebie, a potem pójdę i rozszarpię jego, ZROZUMIANO?! 
- Tak jest – posłaniec skulił się w trwożliwym pokłonie, i nie odwracając się wyszedł z namiotu. Skeedhor został sam, nie licząc szamana, który siedział w kącie z zamkniętymi oczami. Wyglądał jakby spał. Co jakiś czas spomiędzy zamkniętych powiek błyskała lekko dostrzegalna niebieskawa poświata. 
Kiedy się obudzi, będę musiał mu to powiedzieć… mamy opóźnienie, trzeba będzie odsunąć termin wymarszu.






- NIC NIE BĘDZIESZ ODSUWAŁ. 
Skeedhora zamurowało. Głos dochodził z miejsca w którym siedział szaman, jednak ten nawet się nie poruszał, ciągle wyglądał jakby spał.
- DOBRZE SŁYSZYSZ. I NIE DZIW SIĘ PRYMITYWNA KREATURO, ŻE WIEM CO MYŚLISZ. WIEM O TOBIE WIĘCEJ NIŻ CI SIĘ ZDAJE. JUTRO.
- Co… co jutro?
- JUTRO TWOJE WOJSKA WYRUSZĄ! CZY NICZEGO SIĘ NIE MOŻESZ DOMYŚLEĆ?! JUTRO WYRUSZĄ ABY WSPOMÓC MOJE SŁUGI W WALCE. TY ZOSTANIESZ I BĘDZIESZ PILNOWAŁ DALSZEJ ZBIÓRKI WOJSK. KIEDY SKOŃCZYSZ, DOŁĄCZYSZ DO MNIE.
- Ale to ja tu jestem przywódcą, ja wydaje rozkazy!
- SŁOWO, JESZCZE SŁOWO, A ZCZEŹNIESZ TU I TERAZ! – Skeedhor poczuł jak niewidzialna siła ściska mu gardło, jak dziwna siła zaczyna palić wewnętrzne organy, ból nie do opisania, jakiego nigdy nie przeżył przeszył jego ciało.
- doooobrze, co tylko każesz…. - Wychrypiał na tyle na ile pozwolił mu jego aktualny stan. Gdy siła ustąpiła, padł na klepisko ciężko dysząc. Przed nim siedział nieruchomo szaman, spod jego powiek buchał błękitny żar.


***


Masakra. Pół życia spędził w armii, ale to co działo się dzisiaj nie potrafił porównać do czegokolwiek innego. Nieprzerwana fala wstrętnych bestii parła na przód od kilku godzin, nie zważając na nic, na śmierć, na ból, na setki ciał leżących na ziemi. Marek podniósł miecz chyba po raz tysięczny tej nocy do cięcia kolejnej bestii, ramię z każdym ciosem słabło bardziej, a końca bitwy widać nie było. Wokoło jego towarzysze bronili zaciekle wałów obozowych, na które wdzierały się kolejne monstrualne bestie. Gdzieś z tyłu słychać było co jakiś czas dziwne słowa wypowiadane śpiewnym tonem, po których na polanę przed wałami spadały płonące odłamki skał i uderzały błyskawice. Mimo to napór bestii nie ustawał, nie widać było końca. Ile już trwała ta noc, osiem, dwanaście, dwadzieścia godzin? Czas wydłużał się, każda minuta stawała się godziną walki o przetrwanie. Byle do świtu, byle by jeszcze raz zobaczyć świt…





***

No i to by było na tyle. Co zrobiłem widać na zdjęciach – miało być więcej, dlatego Skeedhor się wkurzył…. Cóż, chyba będzie się wkurzał dalej, bo w najbliższym czasie nie zapowiada się żebym miał wiele wolnego czasu. A chciałbym was nieco zaskoczyć… Ale żeby to zrobić, musze trochę przystopować opowiastkę… Ehhh, ciężko to wszystko do kupy poukładać, szczególnie jak na karku magisterka, a tutaj jeszcze ciągle na głowie milion innych rzeczy… Mam tylko nadzieję, że nie będziecie mi musieli tego wpisu zaliczyć za dwa najbliższe miesiące.

Podsumowanie:
Stan posiadanych miniatur: 65%
Miniatury złożone: 52%
Miniatury pomalowane: 42%
Łączny koszt w punktach: 650
Łączy koszt w złotych: 530zł

PS. Te obliczenia są trochę niemiarodajne, bo np. chariot jest liczony jako jedna miniatura. Więc nie przeraźcie się, że już mam ponad czterdzieści procent armii gotowej…

Robert Szczelina

wtorek, 11 maja 2010

Oby więcej

Ano, oby więcej taki weekendów, jak ten ostatni. Już od wrześniowych Pól Chwały nastawiałem się, że zjawię się w stolicy z okazji Grenadiera. I tak się stało. W ramach ‘warszawskiego sanatorium’ poszerzyłem pobyt o parę dodatkowych dni i to był strzał w dziesiątkę. Okazja do spotkania się ze starą, legionową Bracią nie zdarza się często i, na demony kręgli, wykorzystaliśmy ją w doskonałym stylu. Co prawda nie udało nam się domalować regimentu gobosów, ale przynajmniej teraz tsar nie będzie się miał jak wykręcić sienem! Kiedy następny raz?
Co do samego Grenadiera, to zahaczyliśmy go w sobotę na parę godzin, w trakcie których między innymi obejrzałem rekonstrukcję walk z okresu Powstania, zrobiłem sobie zdjęcie z szermankiem, zagadnąłem Sosnę o Rosję do OiM, przede wszystkim poznałem wielu pasjonatów, dotychczas znajomych mi jedynie z sieci. Wystarczy wymienić takie osobowości jak Yori, Cisza, rrober czy Kadzik. Niedziela to już turniej DBA, w którym nie specjalnie się popisałem, bo przegrałem trzy z pięciu bitew. Tłumaczę sobie to tak, że Fortuna w końcu postanowiła mnie opuścić - przez trzy dni goliłem wszystkich we wszystko, więc w niedzielę zostałem sprowadzony na ziemię. Na okrasę trochę zmarzłem, ale suma sumarum, była moc. Oby więcej takich spotkań i inicjatyw. Bo hobby hobbym, ale ludzi i interakcji nie zastąpi nic. Amen.

Nieubłagany czas

Oby więcej takich weekendów jaki spędziłem ostatnio. Można powiedzieć, że w ostatniej chwili zdecydowałem się wybrać razem z Szeperdem do Warszawy. Wybraliśmy się pod pretekstem imprezy „Grenadier”, a tak naprawdę żeby się spotkać w pewnym niezbyt obszernym, męskim gronie. Dojechaliśmy do Warszawy prawie że równo, około 18. Żeby sprawa była jasna nie jechaliśmy tym samym pociągiem. Na peronie przywitał nas Tsar i poprowadził na hacjendę. Zaczęła się świetna zabawa. Od zakwasów półdupka i przedramienia od kręgli, przez obolałe ręce i nogi po squash’u, śmiertelne kontuzje w Blood Bowl’u i finansowe kłopoty przy pokerze, a skończywszy na bólu oczu i Parkinsonie przy malowaniu dry brush’em goblinów Sławka do WFB. Odbyliśmy nawet szokująco perwersyjną sesję zdjęciową. Oczywiście, odwiedziliśmy „Grenadiera”, oglądając planszówki, bitewniaki, książki, rekonstrukcję wojskową i wiele innych rzeczy. Było świetnie i chce się, żeby takie chwile trwały wiecznie, ale niestety szara rzeczywistość wezwała nas z powrotem do siebie. Dziękuję gospodarzowi za rewelacyjną gościnę i wszystkim, którzy brali udział w naszych działaniach. Jeszcze raz dzięki i do następnego razu. Zapraszam do Krakowa, aby z przyjemnością Was gościć. Pozdrawiam.

P.S. Na zdjęciu ja i moja gablota, if You know what I mean , hehe.

piątek, 7 maja 2010

Warmachine Prime MkII


Kiedy kilka lat temu na rynek gier wszedł system stworzony przez Matta Wilsona - Warmachine nikt nie wiedział dokładnie, jaka przyszłość go czeka. Privaterr Press, wydawca gry, wziął się za bary z największym potentatem na rynku, czyli z Games Workshop. Warmachine rozwijała się wspierana przez fandom graczy, w świecie Żelaznych Królestw pojawiały się też Hordy. Czas mijał, i gra się na dobre zakorzeniła. Eleganckie, metalowe modele, dynamiczne zasady, brutalne i szybkie rozgrywki podbiły serca rzeszy znudzonej schematycznymi grami GW. Jako, że PP doskonale zdaje sobie sprawę, że siłą gry są jej fani, przy ścisłej współpracy z fandomem wypuścił w ubiegłym roku Battle Field Test zasad do powstającej nowej edycji Warmachine. Tym sposobem, po miesiącach testów przez tysiące graczy, w lutym ukazała się wersja Warmachine Prime MkII!

Moja skromna osoba w tym artykule spróbuje przybliżyć Czytelnikom, jakie zmiany zaszły w ulubionym przeze mnie systemie fantasy. Zaznaczyć chciałem już na początku, że są to odczucia subiektywne miłośnika maszynki, nie turniejowego gracza rozgrywającego setki gier rocznie... Mój egzemplarz zamówiłem w Maelstorm Games, bo Cytadela.pl, oficjalny dystrybutor maszynki nie miała go jeszcze w ofercie. Obecnie jest już u nich dostępny. Za 75 PLN otrzymujemy solidną, ponad 250-stronnicową, cegłę w pełnym kolorze i miękkiej oprawie. Dla wymagających jest wariant w twardych okładkach. Moje pierwsze wrażenie po dorwaniu się do podręcznika to było coś w stylu -OMG. Poziom wydania zasad jest bardzo wysoki. Wspaniałe grafiki, powalająca okładka autorstwa Andrea Uderzo, w środku klimatyczne ilustracje na najwyższym poziomie, praktycznie narysowane od nowa. Uderzająca różnica w porównaniu do podręczników GW z powtarzającymi się niekiedy od lat ilustracjami.



Podręcznik tradycyjnie jest podzielony na kilka części. Pierwsza to wprowadzenie do świata Warmachine, z osławioną już Page 5, z dodanym opowiadaniem i szerszym niż uprzednio opisem Żelaznych Królestw. Uważny czytelnik zauważy, że chronologia świata też jest przesunięta o wydarzenia znane nam z poprzednich dodatków. Za to duży plus, bo świat gry się rozwija i posuwa do przodu. Druga część to rdzeń systemu, czyli mechanika gry. Następnie autorzy przenoszą nas w świat każdej z podstawowych frakcji wydanych w poprzednich zasadach. Znajdziemy tu krótki wstęp fabularny o każdej ze stron konfliktu, oraz opis podstawowych jednostek i casterów danej armii. Przedostatnia część to sekcja hobbystyczna - zdjęcia figurek i dioram, poradnik modelarsko-malarski. Fajnie zrobione, chociaż akurat wolę chyba takie przewodniki po armii robione przez Games Workshop. Koniec podręcznika to dodatki, tabelki i rozszerzenia zasad. Muszę dodać, że wystarczy kupić podstawowy podręcznik oraz Faction Deck Mk II, żeby móc się cieszyć posiadanymi figurkami.



Najwięcej wprowadzonych zmian jest właśnie na kartach jednostek, bo rdzeń systemu praktycznie został taki sam. Poprawiono balans gry, poprawiono garść niejasnych zasad , bo zmiany dotknęły właśnie same wraże oddziały. Nie jest jednak tak, jak zdarza się często naszej ukochanej firmie (Szeperd i reszta wie której hehe), że po wyjściu nowej edycji można wyrzucić starą armię do kosza. Nadal jest całkowicie grywalna, może wymaga zmiany sposobu gry, ale figurki nie trafią na półkę celem zbierania kurzu... Nad zmianami w jednostkach każdej armii nie będę się rozwodził, zapraszam na fora internetowe poświęcone grze. Co do zmian samej mechaniki gry, to najbardziej się rzuca w oczy przewartościowanie punktów na jakie się gra. Teraz bitwa na 35 punktów to całkiem duża bijatyka, a 50 punktów to parogodzinna nawalanka.



Warcaster, czyli kluczowa w grze postać nie kosztuje teraz nic, totalne zero punktów, jego wartość to dodatkowe punkty na warjacki jakie może dobrać warcaster do swojego battlegroup`a. Lekkie warjacki kosztują od 5 punktów w górę, ciężkie od 8. Jednostki od 3 wzwyż. Wyrzucono całkiem sztuczną zasadę VP, bo wcześniej wszystko co było na stole miało swoją wartość punktową i dodatkowo wartość Victory Points. Ten dualizm został usunięty. Z początku ciężko mi się było przestawić, ale teraz już liczę punkty  bez problemu. Zniesiono w jednostkach różne statystyki dowódców i żołnierzy, teraz maja takie same, różnią się zasadami specjalnymi. Jednostki mają teraz tylko dwie wielkości: 6 albo 10 chłopa Poprawiono znacznie kwestie LOS`u. Koniec z bzdurami typu strzelanie do wystającej zza krzaka broni warjacka. W Warmachine MkII model o danej wielkości podstawki okupuje stałą przestrzeń ograniczoną wielkością podstawki oraz zawsze taką samą wysokością, różną dla różnych średnic podstawek.



Generalnie zasady poszły w kierunku wzmocnienia warjacków, bo turniejowe listy z poprzednich edycji prawie tych, napędzanych parą i magią, maszyn nie miały. Piechota była tak silna w grze, że się nie opłacało brać jacusiów... Teraz warjacki wracają w kłębach dymu z kominów do pełnej chwały. Po zmianie zasad LOS-u nie są już tak wrażliwe na ataki. Po przewartościowaniu punktów, wychodzą taniej niż w poprzedniej edycji. Koniec z ujemnymi modyfikatorami na trafienie specjalnymi power attack`ami! W ostatniej bitwie jaką grałem zwycięstwo zapewnił celny rzut lekkim warjackiem wroga w jego własnego castera! Ciężkie warjacki mogą zafundować piechocie przeciwnika solidne tratowanie, praktycznie kasujące jednostkę z walki. Ataki z wzornikiem typu miotacz ognia nie mają już ujemnych modyfikatorów do smażonka w trakcie walki wręcz. Zmieniono też zasady koherencji oddziałów, 2 calowe odległości zniknęły, teraz spójność oddziału jest zachowana, jak modele znajdują się w zasięgu dowodzenia sierżanta czy innego dowódcy.

Kolejna rzecz, która mi się bardzo podoba, to oznaczenie zasad specjalnych wspólnych dla wszystkich piktogramami. Wystarczy rzut oka na kartę przeciwnika, żeby wiedzieć, co dana jednostka może nam zrobić. W formie tekstu zostawiono tylko zasady specjalne charakterystyczne dla danej formacji czy warjacka. Zwiększa to czytelność i płynność rozgrywki. Zmiany zasad porównałbym raczej do tych jakie zaszły między 3 a 4 edycją W40K, niż do tych jakie były zrobione między 2 a 3 ed czterdziestki. Jest dużo drobnych zmian usprawniających i balansujących rozgrywkę, ale bez zasadniczej ingerencji w rdzeń mechaniki. Nie ma zmian w obliczaniu skuteczności ataków, zadanych obrażeń, nie ma ingerencji w strukturę gry. I bardzo dobrze, bo ta struktura się sprawdza., Co więcej, maszynka druga jest teraz 100% kompatybilna z Hordes!



Wydawca Warmachine zaczął już publikowanie zasad poszczególnych armii, w formie podręczników do każdej frakcji, ale nie trzeba ich kupować żeby skutecznie i z przyjemnością grać, w zupełności wystarczą nowe karty frakcji oraz podstawowe zasady gry. W podręcznikach armii znajdziemy bardzo szczegółowe tło fabularne frakcji, oraz opisy wszystkich dostępnych jednostek. Jedyną rzeczą dla której warto się zastanowić nad kupnem zasad do armii, to dostępne tylko tam listy armii tematycznych, gdzie gracz przygotowując armię wg wskazówek może uzyskać specjalne bonusy i zasady do takiej armii. Udany bardzo pomysł, ja się chyba skuszę na zakup podręcznika do moich Menonitów. Pożegnam się z Czytelnikiem mottem maszynki : Play like you’ve got a pair!!!!

Cezary Opaliński

Kartagiński Kadzik na słoniu

DBA - II/32 - Later Carthaginian - 275BC - 146BC

Kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z DBA przy okazji turnieju Mordheim na Falkonie 2009 byłem urzeczony widokiem dziesiątków małych żołnierzy. Zagrawszy kilka szkoleniowych rundek zachwyciłem się prostotą gry, jak i niewielką ilością miejsca, zasobów oraz czasu potrzebnych na przygotowanie terenów do gry i wykonanie swojej armii. MiSiO sprawnie wprowadzał mnie w szczegóły nałogu, dając informacje o armiach, producentach figurek, możliwościach rozbudowy do BBDBA etc. Przyznam się, że byłem zaskoczony ilością firm produkujących figurki 15mm, nie spodziewałem się takiego bogactwa różnych wzorów dla niezliczonej ilości, w większości dla mnie zupełnie egzotycznych, armii. Zdecydowałem się w końcu na Corvus Belli, którą to firmę znałem ze znakomitej serii figurek Warcrow, używanej przeze mnie do uzupełniania bandy w Mordheim. Dodatkowym plusem był wspaniałe przedstawienie miniatur na stronie. Po przeglądaniu setek szarych, zapodkładowanych figurek, widok ślicznie pomalowanych "settlersów" jest miłą odmianą i zachęca do zakupu. Nie zastanawiając się więcej zamówiłem Kartaginę, więdząc o niej tyle co nic; ot luźne skojarzenia z Hannibalem, słoniami i wyprawą przez Alpy. O innych armiach wiedziałem niestety jeszcze mniej. Nieoceniona była pomoc MiSiA, który niezmordowanie odpowiadał na setki moich pytań, użyczał przydatnych materiałów, doradzał i nakierowywał na właściwe tory historyczności, ale nigdy nie narzucał się ze swoim zdaniem.  

Malowanie
Na podstawowe kolory wybrałem przygaszoną biel i ciemną czerwień. Do gustu przypadła mi surowość włóczników z białymi tarczami i jednolicie odzianych scutarii, co nadrobiłem przy innych elementach, jak galijskie warbandy, które wyszły chyba zbyt cyrkowo. Kolejność malowania nie była ustalona; brałem się za to, na co tego dnia miałem ochotę. Większa część powstała w niecałe dwa tygodnie ferii zimowych. Cały czas eksperymentowałem i kilkakrotnie poprawiałem wcześniej pomalowane figurki do ulepszonej wersji. 

Podstawki
Zdecydowałem, że będą one elementem spajającym tak różnorodną armię. Nie mając nic lepszego pod ręką i przez problemy z zamówieniem z Essexa, zrobiłem je z własnoręcznie ciętego HDF'u . Aby ukryć małe podstaweczki, jakie bazowo mają figurki, po przyklejeniu pokrywałem całą podstawkę warswą wikolu. Dopiero kiedy zastygł, zostawiając w miarę równą powierzchnię, nakładałem drugą warstwę i posypywałem piaskiem. Następnie malowanie ziemistym kolorem, drybrush i trawka statyczna. Na podstawkach słoni i harcowników wolne miejsce zapełniły skałki, wykonane z korka i małych kamyków. 

Konrad Brzozowski 













RSS FeedRSS