Po ostatnim nieudanym najeździe na Kraków Walidrewienko z resztkami
swojego podjazdu, godności i niewielkim łupem, ze splądrowanej wioski,
wracał do ojczyzny. Po drodze spalił dwie kapliczki i cztery drogowskazy
mszcząc się za swoje niepowodzenia. Jeszcze mocniej niż zemsta targał
nim strach związany z powrotem i nieokiełznaną wściekłością Wojewody
Łańcuchowa, który zapewne skróci go o co najmniej dwie kończyny.
- Może wypali oczy i co wtedy pocznę. Zastanawiał się głośno Włodzimierz.
- Czy ja jeszcze kiedyś zagram na skrzypcach.
- Przecież Ty nawet nie umiesz grać w klasy Włodek. Parsknął poirytowany Samogon.
- Lepiej weź się w garść.
- Masz racje Wasyl, nienawidzę poniedziałków.
Kilka godzin później...
- Dobra chłopaki. To ja mam plan. Jedziemy na Ukrainę, że niby nas nie ma.
- I co będziemy tam robić?
- Wasyl, patrz mnie na usta, będę Watażką!
No i się zaczęło. Jechali i jechali i jechali, aż dojechali do Czehrynia. Walidrewienko z Wasylem zatrzymali się w gospodzie, nie szczędzili dukatów na kolejne toasty, więc szybko doszły ich wieści co szykuje Chmielnicki na Ukrainie. Z prędkością ręcznego liczydła po 3 dniach Włodzimierz dość płynnie wykalkulował, że czeka go tutaj spora kariera. Samogona z resztkami podjazdu wysłał na Dzikie Pola licząc na łupy tudzież sprzedaż carskiego motłochu w jasyr za dobra lub sojusz z jakimś pomniejszym mirzą. Natomiast sam Włodzimierz pił całymi dniami z miejscowymi kozakami i szybko zyskał poparcie w oczach kilku warchołów, którzy przystali do niego wraz ze swoją świtą. Miesiąc później powrócił Wasyl z dwoma wozami wyładowanymi bronią i kosztownościami w obstawie jazdy kozackiej.
I tak się zaczęła przygoda Włodka na Ukrainie, przebiegły niczym lis, zakręcony niczym słoiki na zimę, ale z ambicjami. Potrzebował miesiąca aby zgromadzić niewielkie siły kozackie, teraz czas wyruszyć z nimi ku Dzikim Polom... na Chorzów!
W zeszły piątek, po ponad 3 tygodniach, dotarła do mnie niewielka paczka. W między czasie wozem wsparł mnie MiSiO, a Szeperd podesłał prawie cała watahę Czerni za co stokrotne dzięki chłopaki. Modele Kozaków są cudowne, więc praca szybciej idzie, a jak dobrze pójdzie, to jutro będzie już wszystko w podkładzie. Koło weekendu myślę, że podzielę się już pierwszymi pomalowanymi oddziałami mojego małego (jak na Kozaków) podjazdu. Póki co kilogramy kozaków i walka z przygotowaniem tego do malowania:D
No cóż zakochałem się w tym klimatach, może to moja chłopska dusza, może słabość do napitku i dziewek służebnych. W każdym razie - Kozacy, panowie mołojcy! Na Sicz!
- Może wypali oczy i co wtedy pocznę. Zastanawiał się głośno Włodzimierz.
- Czy ja jeszcze kiedyś zagram na skrzypcach.
- Przecież Ty nawet nie umiesz grać w klasy Włodek. Parsknął poirytowany Samogon.
- Lepiej weź się w garść.
- Masz racje Wasyl, nienawidzę poniedziałków.
Kilka godzin później...
- Dobra chłopaki. To ja mam plan. Jedziemy na Ukrainę, że niby nas nie ma.
- I co będziemy tam robić?
- Wasyl, patrz mnie na usta, będę Watażką!
No i się zaczęło. Jechali i jechali i jechali, aż dojechali do Czehrynia. Walidrewienko z Wasylem zatrzymali się w gospodzie, nie szczędzili dukatów na kolejne toasty, więc szybko doszły ich wieści co szykuje Chmielnicki na Ukrainie. Z prędkością ręcznego liczydła po 3 dniach Włodzimierz dość płynnie wykalkulował, że czeka go tutaj spora kariera. Samogona z resztkami podjazdu wysłał na Dzikie Pola licząc na łupy tudzież sprzedaż carskiego motłochu w jasyr za dobra lub sojusz z jakimś pomniejszym mirzą. Natomiast sam Włodzimierz pił całymi dniami z miejscowymi kozakami i szybko zyskał poparcie w oczach kilku warchołów, którzy przystali do niego wraz ze swoją świtą. Miesiąc później powrócił Wasyl z dwoma wozami wyładowanymi bronią i kosztownościami w obstawie jazdy kozackiej.
I tak się zaczęła przygoda Włodka na Ukrainie, przebiegły niczym lis, zakręcony niczym słoiki na zimę, ale z ambicjami. Potrzebował miesiąca aby zgromadzić niewielkie siły kozackie, teraz czas wyruszyć z nimi ku Dzikim Polom... na Chorzów!
W zeszły piątek, po ponad 3 tygodniach, dotarła do mnie niewielka paczka. W między czasie wozem wsparł mnie MiSiO, a Szeperd podesłał prawie cała watahę Czerni za co stokrotne dzięki chłopaki. Modele Kozaków są cudowne, więc praca szybciej idzie, a jak dobrze pójdzie, to jutro będzie już wszystko w podkładzie. Koło weekendu myślę, że podzielę się już pierwszymi pomalowanymi oddziałami mojego małego (jak na Kozaków) podjazdu. Póki co kilogramy kozaków i walka z przygotowaniem tego do malowania:D
No cóż zakochałem się w tym klimatach, może to moja chłopska dusza, może słabość do napitku i dziewek służebnych. W każdym razie - Kozacy, panowie mołojcy! Na Sicz!