Ogień trzaskał wesoło, rzucając długie cienie na pobliskie drzewa. Dookoła do snu przygotowywały się cztery osoby, żadna nie miała więcej niż 18 lat. Jedna z nich – chłopak co najwyżej 16 letni, wstała, podeszła do ogniska i dorzuciła sporą gałąź. Ogień szybko objął suche drzewo. W oczach chłopaka widać było niepewność, być może strach.- Myślicie, że dobrze zrobiliśmy? – zapytał cicho
- Nie cykaj mały, masz zamiar uciec do mamuśki? – zadrwił głos najstarszego chłopaka. – Po co z nami lazłeś jak masz teraz odstawiać ostatniego tchórza?
- Nie jestem tchórze! Tylko... – młody zaciął się na chwilę.
- Tylko co? Boisz się, że Cię gobliny w nocy zjedzą? Po tośmy tu przyszli, żeby z takimi ścierwami dać sobie rade, o to mamy to! – Do rozmowy włączył się jeszcze jeden chłopak, a wypowiadając ostatnie zdanie wyciągnął z pochwy leżącej obok swojego posłania krótki miecz. Klinga zalśniła w blasku ognia, gdy młody chłopak przeglądnął się w niej. – Taaak, nie mogę się doczekać, kiedy zanurzę pierwszy raz ostrze w trzewiach jakiegoś stwora... Kiedy zostanę bohaterem! Wtedy mój ojciec w końcu zrozumie, że jestem już gotowy, żeby zostać rycerzem!
- A wiedźma? – drżącym głosem zapytał znów najmłodszy.
- Jaka wiedźma? Nie ma żadnej wiedźmy! – zawtórowali pozostali.
- Jest! Babka opowiadała mi, jak byłem młodszy o wiedźmie z mrocznej doliny, która pojawiała się w nocy, zawsze przy pełni księżyca, porywała dzieci i mamiła mężczyzn, tak iż sami nadziewali się na własną broń, albo spadali w przepaść, próbując za nią iść!
- Bajania starej baby! – Rzucił najstarszy – opowiadane dzieciom na dobranoc, powiedz Tom, aż takim dzieciuchem jesteś, że w nie wierzysz? Haha, normalnie nie mogę! Dzieciak! – Pozostali trzej zaczęli się śmiać. Najmłodszy zacisnął pieści i zęby, i bez odpowiedzi ułożył się w swoim posłaniu w ręku ściskając krótki miecz. Zasypiając w sennych marach słyszał szelest demonicznych skrzydeł i złowieszczy śmiech.
Noc była spokojna, nic nie burzyło spokoju wieczornej warty. Niebo było czyste, gwiazdy świeciły jasno. Księżyc w pełni właśnie unosił się znad horyzontu. Było ciepło. Strażnik przechadzał się po blankach wieży strażniczej wznoszącej się na skałach tuż nad wioską. Cła okolica otoczona była pagórkami, z północy wznosiły się wielkie masywy gór. To była jedna z wiosek strażniczych na granicy z Bretonią. Utrzymywana na wszelki wypadek – najczęściej na wszelki wypadek ataku zwierzoludzi.
Strażnik obszedł blanki dookoła i zatrzymał się w miejscu w którym miał najlepszy widok na spokojną okolicę, oparł się o głaz i patrzył w dal. Szelest wiatru usypiał... Ale, jaki szelest wiatru? Nie ma żadnego wiatru! – pomyślał strażnik. Skądś dochodził dziwny szept. Szept w języku,którego nie rozumiał. Upewnił się, że jego broń wysuwa się swobodnie. Zrobił krok do tyłu i zaczął rozglądać się, w lewo, w prawo, za siebie... Ostatnie co zobaczył to wykrzywiony uśmiech na najpiękniejszej kobiecej twarzy jaką zdarzyło mu się oglądać w życiu. Potem upadł czując jak nieznana, mroczna energia rozrywa jego narządy wewnętrzne.
***
Psiakość! Ale tu zimno! Żeby tak Skeedhor sczezł na skręt kiszek za te jego głupie pomysły! – wielki zwierzoczłek o głowie ogara przeklął swojego przełożonego, próbując ciaśniej owinąć się w szmaty, które obecnie były jego okryciem. Dobrze, że przynajmniej ten patrol człowieczyn się napatoczył, było z kogo zedrzeć te nędzne szmaty, pomyślał. Gdzieś z pobliskich zarośli wypadł mały ungor, jeden z jego służących. Niepewnie spojżał na swojego pana.
- I co? Znalazłeś to czego szukamy? Nie? To czego tu stoisz? Żywot ci niemiły? Grrrr! Jak zmarznę jeszcze trochę to obedrę was wszystkich ze skóry i zrobię sobie płaszcz! – Nad tą ostatnią myślą się zatrzymał. Hmmm, niegłupi pomysł mi wpadł do głowy - uśmiechnął się w myślach do siebie. Kiedy jednak opuścił swoje marzenia o ciepłym odzieniu małego ungora już nie było.
- Cóż, co się odwlecze to nie uciecze... – Skierował swoje kroki w głąb lasu, zastanawiając się nad swoim zadaniem. Znaleźć przeklętą wiedźmę z Przeklętej Doliny. Taki był rozkaz Skeedhora. Tylko kiedy on ją ostatni raz widział? To było przy okazji ostatniego rajdu na osady ludzkie, chyba ze 20 wiosen temu. Pewnie człowieczyny już dawno zabili cały jej zastęp trzepoczących popleczników a ją samą spalili na stosie. Tak musiało być. Inaczej już dawno...
- AAAAArrrrgh – Gdzieś w oddali przeciągłe wycie jednego z ungorów przerwało ciszę nocy.
- A więc jednak... – mruknął zwierzoczłek wyciągając z za pasa swój wielki topór. Stanął węsząc i strzygąc uszami w mroku nocy. Zwyczajny człowiek, czy bestia nie miałby szans, ale on był zwiadowcą wielkiej hordy, myśliwym i tropicielem. Najmniejszy szelest nie uchodził jego uwadze. Szczególnie ten trzepot nietoperzowych skrzydeł za sobą! Uchylił się, aby szarżujący stwór przebił swoją włócznia powietrze. Imp uderzył w ziemię orząc ją swoją włócznia jak pługiem. Zwierzoczłek odwrócił się i zadał toporem cios drugiej nadlatującej pokrace praktycznie rozrywając ją na pół. Trzeci stwór zdążył wyhamować i z krzykiem odleciał. Zwierzoczłek szybkim susem dopadł pierwszego ogłuszonego i leżącego na ziemi potwora, złapał za gardło swoją wielką łapą i uniósł w powietrze.
- Gadaj gdzie twoja pani! Gadaj, gadaj bo rozerwę!
- Oj już, przestań, nie lubię takich brutalnych metod – Stwierdził perłowy głos zza jego pleców. Dziwna siła kazała mu rozprostować palce. Stwór upadł na ziemię. Zwierzoczłek widział jak szybko kreatura pozbierał się i odleciała, gdy ta sama siła kazała mu się powoli odwrócić w kierunku głosu.
- Pani... – wychrypiał przez zaciśnięte gardło. Zastanawiał się co człowieczyny widzą w tym nagim, pozbawionym włosów monstrum, które stało teraz przed nim... Najdziwniejsza istota na ziemi, Wiedźma z Przeklętej Doliny...
- Oj już, dajmy spokój z tytułami. Czego chcecie, głupcy?
***
- Coś tam jest, chłopaki, na pewno coś tam jest, słyszałem! – Najmłodszy siedział oparty o drzewo z wyciągniętym krótkim mieczem. – Wstawajcie!
- Nie drzyj się, nic tam nie ma... To tylko wiatr... – najstarszy owinął się mocniej kocem.
- Słyszałem jak szeptała, że zginiemy, że wszyscy zginiemy! I śmiała się! – młody był bliski płaczu.
- Dobra, pójdę na zwiad, dla świętego spokoju – powiedział trzeci z chłopaków. Wstał, wziął miecz i pochodnię i skierował się ścieżką w gąszcz lasu.
Las był spokojny, aż za bardzo spokojny, nigdzie nie było słychać zwykłych odgłosów nocy – ani sów ani innych ptaków. Było w tym coś niepokojącego, coś co kazało mu mocniej ścisnąć miecz w ręce. Odwrócił się za siebie, ale ogniska już nie było widać, zasłoniły je zarośla. „Wszyscy zginiemy” pomyślał i zadrżał. Phi, babskie gadanie, jesteśmy synami szlachciców! Dla nas nie ma nic strasznego na świecie! Z tą myślą pomaszerował raźniej, oglądając się na boki.
Czekała za zakrętem. Najpiękniejsza istota jaką kiedykolwiek widział w życiu. Młoda dziewczyna o płomiennych, rudych włosach. Całkowicie naga. Serce zabiło mu mocniej, policzki spłonęły rumieńcem. Nieznajoma przyciągała go jak magnes. Podszedł bliżej ciągle gapiąc się na jej nagie ciało. Nie powiedziała ani słowa.
- P... Pani... – wykrztusił z siebie. Jej oczy, piękne zielone oczy ukazały się spod zasłony długich rzęs.
- Piękny młodzieńcze, nie przystoi do damy zwracać się dzierżąc w ręce brutalne żelazo – wskazała swoim palcem na miecz w jego dłoni, który natychmiast upadł na ziemie, kiedy dziwna niemoc ogarnęła jego dłoń. To samo stało się z drugą dłonią, trzymającą pochodnię, gdy tylko na nią zwróciła swój wzrok. Przysunęła się do niego, przytuliła.
- A co teraz możesz dla mnie zrobić? - Wyszeptała do ucha swoim wdzięcznym głosem
- Wszystko! Wszystko zrobię dla Ciebie pani! Umrę nawet! – wyszeptał podniecony.
- W takim razie - jej głos wydawał się rozbawiony – dobrze się składa... Exaim aeternus... Dam Ci wszystko, czego pragniesz... flammerion vosquod... Jej głos stawał się śpiewny, a gdzieś w nim rozpalały się wszystkie narządy ciała. Myślał, że to jej bliskość wywoływała to uczucie, z początku przyjemne, ale potem ... vestrinimus! - skończyła zaklęcie, a ogromny ból rozlał się po całym ciele, kiedy jego organy wewnętrzne eksplodowały żywym ogniem. Osunął się nie wydając żadnego odgłosu na ziemię. Jego ciało stało się pustą skorupą beż życia. I bez duszy...
***
- A więc Skeedhor, czy jak go tam nazywasz, twój pan proponuje układ. Mam się do niego przyłączyć w jego wojnie z całym światem, mam mu się oddać pod dowództwo, wspierać moją mocą i oddziałami, za wizję zdobycia kilku błyskotek z jakiegoś starego kurhanu? Chyba sobie kpi! Niech wraca żreć trawę na pastwisko, gdzie jego miejsce, jako największego zakutego baraniego łba pod słońcem! Taka jest moja odpowiedź! – w oczach demonicznej wiedźmy igrały dziwne światła. Jej rude włosy lśniły niesamowicie w świetle księżyca. Dookoła zebrał się spory oddział latających pokrak, takich samych, jak te z którymi zwierzoczłek o psim pysku stoczył niedawno walkę, wszystkie były umazane krwią, niektórzy bawili się czymś co mogło być głową z małymi różkami. Tylko jeden z nich parzył na niego spode łba trzymając się za gardło i kaszląc od czasu do czasu. Z jego strony nie pozostał ani jeden z ungorów, był sam.
Zwierzoczłek chciał się skłonić i odejść póki jeszcze była pora, ale coś zatrzymało go w pół ukłonu. Nie wiedział co się dzieje, ale całe jego ciało przestało reagować na polecenia. Świat stał się zimny i błękitny. Coś zaczynało szeptać w jego głowie w języku, którego znaczenia mógłby się tylko domyśleć.
***
- Thomas! THOMAS! – najstarszy nawoływał zdenerwowany. Od odejścia Thomasa z obozu minęła godzina. Powinien już dawno wrócić!
- A nie mmmówiłem... – jąkał się najmłodszy – wszyscy zginiemy... – w ręku ściskał swój krótki miecz.
- Zamknij się Zack! Jeszcze Twoich lamentów nam brakuje – starszy starał się być spokojny, ale głos mu się łamał.
Znaleźli go za zakrętem, wyschnięta, wypalona od środka łupina, która kiedyś była człowiekiem. Najstraszniejszy widok jaki widzieli. Trzeci z chłopaków nie wytrzymał i zwymiotował. Najstarszy stał jak wryty z wyrazem przerażenia na twarzy.
- A nie mmmówiłem... - wyjąkał najmłodszy. Nikt go nie skrytykował. Nikt nie nazwał tchórzem.
- Wiedźma... – wyszeptał najstarszy.
***
Przed nią stał ten sam zwierzoczłek co przedtem, ale teraz jego aura się zmieniła. Ktoś lub coś dostawało się do jego umysłu. Wiedziała to, była w tym mistrzynią. Zwierzoczłek walczył przez chwilę, bardzo krótką chwilę. Jej ofiary nigdy nie poddawały się tak szybko. To coś miało moc nieporównywalnie większą od jej. Szczególnie że działało na odległość! Bardzo wielką odległość! Zacisnęła pięści i skoncentrowała całą swoją wolę. Pierwszy raz od opuszczenia otchłani królestwa Bogów Chaosu poczuła strach. Moc tego czegoś równała się z mocą Najwyższych!
Zwierzoczłek podniósł głowę. Wtedy zobaczyła, że w jego oczach pali się zimny, błękitny, magiczny ogień. Głos, który wydobył się z gardła zwierzoczłeka nie był jego głosem. Był głosem starożytnej mądrości, spoza czasu i przestrzeni. W języku, którego tak dawno nie słyszała.
- PRZEMYŚL JESZCZE RAZ MOJĄ PROPOZYCJĘ, ISTOTO. TWOJA MOC JEST NICZYM W PORÓWNANIU Z MOJĄ. WIEM, ŻE PRAGNIESZ JEJ I JĄ DOSTANIESZ. KIEDY BĘDĘ WOLNY. JEŚLI SIĘ SPRZECIWISZ... JESTEŚ DEMONEM, TAK? DLA CIEBIE MAM BARDZO SPECJALNĄ KARĘ, GORSZĄ OD WSZYSTKIEGO CO MOŻNA SOBIE WYOBRAZIĆ. WIESZ O CZYM MÓWIĘ?
- Tak Panie... – wyszeptała, wiedziała co ją czeka za przeciwstawienie się takiej mocy.
- MAM WIĘC UWAŻAĆ, ŻE BĘDZIESZ MOIM POPLECZNIKIEM? HAHA, OCZYWIŚCIE ŻE MAM! NIKT SIĘ NIE SPRZECIWI PANU OKRUCIEŃSTWA!
Demonica skinęła głową. W tym momencie błękit ognia zgasł a przed nią stał ten sam tępy zwierzoczłek co przedtem parząc na nią oszołomiony, nieświadomy tego, że był kanałem łączności między dwiema potężnymi siłami.
- Powiedz swojemu panu,Skeedhorowi, że spotkam się z nim w jego obozie. Może uważać mnie za swojego sojusznika. Zrozumiałeś?
- Taaak, Pani.
- To teraz zjeżdżaj stąd, zanim się rozmyślę – ostatnie słowa wypowiedziała tak niepewnie, że zwierzoczłek zaczął się zastanawiać, co właściwie tu się stało i co jej powiedział, w czasie, którego nie pamięta. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo widocznie demonica dochodziła do siebie, a jej oczy znów zaczynały lśnić magicznym wewnętrznym światłem. Zbierała moc.
- Zjeżdżaj kundlu, albo spalę! – Wykrzyczała.
Zwierzoczłek bez słowa odwrócił się i pobiegł w las. Za nim w powietrze uderzył tuzin par skrzydeł. Odwrócił głowę aby zerknąć, ale na polanie ni było już nikogo. To dobry sojusznik - pomyślał. I przerażający - dodał w myślach jego instynkt.
Ufff, no to się napisałem. Jakoś tak samo wyszło. Fakt faktem, że oddział i jego historyjka strasznie przypadł mi do gustu, gdy zacząłem o tym myśleć. To było kilka miesięcy temu podczas przeglądania oferty Reapera pod kątem znalezienia odpowiednich figurek reprezentujących harpie w mojej armii. Tak, prezentowany oddział to dziesięć harpii plus szefowa. Szefowa jest figurką niegrywalną – nie ma zasad dla wystawienia takiego bohatera w armii. No ale, od czego jest wyobraźnia i zasada wpisana na stałe w Warhammera: żeby improwizować. Dlatego postanowiłem trochę poimprowizować i wymyślić taki oto oddzialik (jak ktoś pamięta Dogs of War z poprzedniej edycji to wie o co chodzi):
Wiedźma z Mrocznej Doliny
| M | WS | BS | S | T | W | I | A | Ld |
Wiedźma | 5 | 2 | 4 | 4 | 4 | 2 | 5 | 2 | 9 |
Imp | 5 | 3 | 0 | 3 | 3 | 1 | 5 | 2 | 6 |
Rozmiar oddziału: 1 wiedźma + 10 Impów
Koszt punktowy: 400pkt (170 impy, 230 wiedźma)
Uzbrojenie: Impy: włócznia. Wiedźma: dotyk śmierci (broń ręczna).
Zasady specjalne (impy): fly, skirmish, scout,
Zasady specjalne (wiedźma): fly, deamonic, wizard (2nd level), enchanting beauty, leader not a killer.
Inne: wiedźma jest drugopoziomowym magiem. Do wyboru ma magie śmierci (Death) lub magię cienia (Shadow). Jeśli wybierze magię cienia oddział otrzymuje następujący bonus: Mroczna aura. Jeśli wybierze magię śmierci oddział otrzymuje następujący bonus: Ostrze śmierci.
Mroczna aura: strzelanie na ten oddział otrzymuje dodatkowy modyfikator -1. Dla strzałów z maszyn urzywających kostki scater lub artylery dice gracz kierujący oddziałem może przerzucić jedną z kostek (scater lub artylery dice).
Ostrze śmierci: oddział otrzymuje zasade armour piercing.
Dotyk śmierci: magiczna broń, hand weapon. Trafienia z tej broni ignorują armour save.
Enchanting beauty: dowolny model z armi: bretonia, imperium, warriors of chaos w kontakcie base-to-base ma o połowę obniżony weapon skill, dodatkowo, aby zaatakować wiedźmę, musi zdać test Ld. Jeśli nie zda testu nie atakuje do końca tej tury – gapi się bezmyślnie na piękną wiedźmę...
Leader not a killer: wiedźmie nie można rzucić wyzwania. Wiedźma sama nigdy nie rzuci wyzwania.
No i tak bym to widział. Co myslicie? Podoba się wam idea? Chciałby ktoś kiedyś zobaczyć ten oddział, tak jak go przedstawiłem na polu walki?
Oczywiście należy pamiętać, że w regularnych potyczkach będę używał tylko 10 impów jako 10 harpii. Podsumowania procentowego nie zamieszczam, bo zawieruszyło się na kasetce, do której zepsuł się kabel i nie mogę się tam dostać... Cóż, peszek. Jak nareperuję kabel to pouzupełniam szczegóły. A póki co: do usłyszenia!