Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Barański Michał. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Barański Michał. Pokaż wszystkie posty

środa, 17 kwietnia 2024

Piotr Wyleżoł - „I love music”

Piotr Wyleżoł

Piotr Wyleżoł – fortepian/grand piano
Andy Middleton – saksofon/saxophone
Michał Barański – kontrabas/double bass
Ferenc Nemeth – perkusja/drums

„I love music” (2024)

Wydawnictwo: Art Evolution Records

Tekst: Renata Rybak

Muszę przyznać, że z prawdziwą przyjemnością słuchałam tej muzyki.

A miałam wyjątkową okazję posłuchać tych utworów nie tylko na płycie, ale także na żywo, na pierwszym koncercie w ramach krótkiej trasy, po której artyści mieli wejść do studia i nagrać ten materiał. Z koncertu trochę inaczej zapamiętałam tę muzykę. Było w niej więcej dynamizmu i spontaniczności, natomiast miałam wrażenie, że nieco zabrakło przestrzeni na wysłyszenie wszystkich niuansów tych wyrafinowanych utworów. Wspólna trasa zaowocowała tym, że tych czterech wspaniałych muzyków, którzy dotąd nie występowali razem jako zespół, a są wybitnymi jazzmanami i często liderami odrębnych formacji muzycznych, uformowało świetnie brzmiący muzyczny organizm, w którym jest przestrzeń dla każdego z nich.

Liderem i twórcą tego internacjonalnego bandu jest Piotr Wyleżoł, jeden z najlepszych pianistów polskiej sceny jazzowej i kompozytor. Do współpracy zaprosił on Nowojorczyka Andy’ego Middletona, mieszkającego aktualnie w Wiedniu, który jest jednym z czołowych europejskich saksofonistów jazzowych. Sekcję tworzą wybitny kontrabasista i basista, laureat wielu plebiscytów jazzowych i zdobywca Fryderyków Michał Barański oraz węgierski perkusista Ferenc Nemeth, który współpracował dotąd z takimi sławami jak Wayne Shorter, Herbie Hancock czy Terence Blanchard i jest aktywny głównie na amerykańskiej scenie jazzowej.

To, na co zwróciłam uwagę w pierwszej chwili, to niesamowita spójność i wyważenie ról między artystami. Wydawać by się mogło, że Piotr jako kompozytor większości utworów i pomysłodawca tego przedsięwzięcia przyjmie rolę lidera i będzie dominować na całej płycie. Tak się jednak nie stało. Zarówno fortepian, jak i saksofon prezentują linię melodyczną w utworach, a w niektórych utworach wykorzystana jest nawet technikę fugowaną, kiedy to temat melodyczny jest przejmowany przez kolejne instrumenty. Dotyczy to także kontrabasu, który w wielu momentach jest pierwszoplanowy i improwizuje, a fortepian i perkusja tylko mu towarzyszą. To jest jeden z atutów tej płyty, bo nie zawsze udaje się aż do tego stopnia wykorzystać jest potencjał instrumentów i wyjątkowych umiejętności każdego z muzyków. Tutaj prawie każdy instrument, może poza perkusją, jest instrumentem melodycznym, a jednocześnie każdy ma czasem rolę w pewnym sensie perkusyjną, nadaje puls i ryzy rytmiczne. Słychać, że muzycy naturalnie dają sobie nawzajem przestrzeń do zaprezentowania się, w płynny sposób dialoguja ze sobą, a jednocześnie w ustalonych momentach stanowią tło rytmiczne albo harmoniczne dla innego instrumentu, który w danej chwili ma rolę wiodącą.

Również brzmienie instrumentów jest bardzo wyważone i nieprzypadkowe. Nawet saksofon, który zwykle bywa najbardziej agresywnym i dominującym instrumentem, tutaj brzmi miękko, z klasą, jest to zdecydowanie kontrolowany dźwięk. Owszem, kiedy trzeba, jest to granie z ‘nerwem’, dynamiczne, jednak skłaniałabym się tu ku emocjonalności, a nie agresywności.

To daje odczucie, że jest to bardzo elegancka, pełna klasy muzyka. Wyjątkowe i na plus jest też to, że podczas każdego zakończenia utworu, muzycy pozwalają swoim instrumentom wybrzmieć, utwory nie są ucinane, co daje wrażenie spokoju, wzmacnia nastrój kontemplacyjny płyty i pozwala delektować się dźwiękami aż do ostatniego ich brzmienia.

Kolejny szczególny aspekt tej płyty to niesamowita precyzja i profesjonalizm artystów, dające poczucie, że wszystko jest zaplanowane, ale jednocześnie jest też przestrzeń na swobodę muzyczną. Takie połączenie jest jednak możliwe jedynie wtedy, kiedy wykonawcy reprezentują wyjątkowy poziom techniczny i dojrzałość artystyczną. Dzięki temu możliwe było zrealizowanie różnych pomysłów harmonicznych lub rytmicznych kompozytora. Nawet utwory atonalne dawały wrażenie panowania nad materią. W przypadku niektórych bandów, kiedy pojawia się atonalność, słuchacz ma wrażenie przypadkowości, bałaganu. To nie ta sytuacja. Tutaj kiedy instrument w danym momencie wiodący i prezentujący główną linię melodyczną swobodnie improwizuje, uaktywnia się sekcja rytmiczna, która wyznacza wyraźne ramy danego utworu, niejako porządkuje swobodnie biegnący nurt muzyczny. Również z perspektywy rytmicznej słychać było, że muzycy świetnie panują nad tym materiałem, wręcz się nim bawią i z entuzjazmem prezentują najbardziej karkołomne zwroty rytmiczne.

Jeśli chodzi o kompozycje, które znalazły się na tej płycie, pochodzą w większości od Piotra Wyleżoła. Jedyne wyjątki to utwór, od którego zaczerpnięty został tytuł dla całego krążka, ‘I Love Music’ oraz ‘Blame It On My Youth’, które chociaż są znanymi standardami jazzowowymi, to ich aranżacje są świeże i charakterem spójne z pozostałymi kompozycjami. Zarówno z komentarzy pianisty podczas koncertu, jak i tytułów utworów na tym krążku, można wnioskować, że inspiracją dla utworów autorskich były dla niego jego własne przeżycia, wspomnienia, wrażenia.

Taka właśnie jest otwierająca ten album kompozycja Piotra zatytułowana ‘Tatras’, kóra wywarła na mnie chyba największe wrażenie. Myślę, że dla artysty ma ona szczególne znaczenie, bo z tego co wiem, jest on nie tylko wybitnym muzykiem i kompozytorem, ale także zapalonym taternikiem. Słuchając tego utworu wręcz wizualizowałam sobie majestat, ale także nieprzewidywalność i zmienność gór. Taki efekt można było uzyskać dzięki nieoczywistej hamonii prezentowanej przez fortepian, dużym interwałom między dźwiękami, a dynamizm i nastrój niepokoju wzmacniane były przez kontrabas i perkusję, które niesamowicie dialogowały ze sobą.

Być może to właśnie tytuł tej kompozycji powinien być jednocześnie tytułem całej płyty, podkreślając przez to jej osobisty charakter. Moim zdaniem deklaracja Piotra Wyleżoła, wyartykułowana poprzez znamienny tytuł tej płyty, ‘I love music’, chyba nie jest już potrzebna. Słuchając tej wyjątkowej muzyki, nie można pomyśleć inaczej.

poniedziałek, 26 lutego 2024

Magdalena Zawartko - "Satyagraha"

Magdalena Zawartko

Magdalena Zawartko - głos
Marcin Kaletka - saksofony
Michał Tokaj - fortepian
Michał Barański - kontrabas
Michał Miśkiewicz - perkusja

Wydawca: Requiem Records - Lydian Series

"Satyagraha" (2023)

Autor tekstu: Maciej Nowotny

Magdalena Zwartko debiutowała w roku 2015 albumem "Leć Głosie", który był - jak pisał Adam Baruch w recenzji na naszym blogu - bardzo udanym połączeniem elementów polskiej muzyki ludowej, klasycznej i jazzu. W kolejnych latach Magdalena potwierdziła swoją pozycję jako jeden z najciekawszych głosów w młodym polskim jazzie pojawiając się na tak różnorodnych stylistycznie i ciekawych albumach jak na przykład "Wagabunda" - nagranym w duecie z kontrabasistą Grzegorzem Piaseckim i inspirowanym kulturą muzyczną Gruzji, Maroka, Izraela, Ameryki Północnej i Polski czy "Voices" - nagranym przez legendę polskiej sceny jazzowej trębacza Piotra Wojtasika. Jej udział w tym drugim projekcie nasz kolega Mateusz Chorążewicz odnotował w rzadkich dla niego entuzjastycznych słowach: "Jedną z bardziej intrygujących warstw muzycznych (tego albumu) jest głos Magdaleny Zawartko. Wokalistka bardzo sprawnie porusza się między różnorodnymi technikami – począwszy od techniki klasycznej, a na śpiewie etnicznym skończywszy".

Jak widać nasza krytyka jazzowa, w tym pisząca na tym blogu, od dawna i z życzliwością śledzi rozwój talentu Zawartko, która obok takiej na przykład Natalii Kordiak czy Anny Rybackiej, tworzy awangardę przedstawicieli młodego pokolenia wokalistyki jazzowej w Polsce. W tym kontekście najnowszy album Magdaleny Zawartko, co znamienne pierwszy wydany całkowicie pod swoim nazwiskiem, symbolicznie kończy pierwszy okres jej kariery, kiedy z sukcesem zbudowała swoją pozycję na naszym jazzowym rynku i przystępuje do etapu drugiego jakim jest przebicie się ze swoim nazwiskiem do świadomości szerokiej jazzowej publiczności, a najlepiej i pozajazzowej. Czy patrząc z tej perspektywy jej najnowsza płyta może w tym pomóc?

Jestem zdania, że zdecydowanie tak. Bo ze wszystkich wydanych przez nią do tej pory ten materiał jest zdecydowanie najbliżej tzw. "głównego nurtu", ale w tym dobrym tego słowa znaczeniu. Przede wszystkim warto tu odnotować muzyków, których wokalistka zaprosiła do współpracy. Michał Tokaj to nie tylko wybitny pianista, ale przede wszystkim muzyk znany z bardzo udanych projektów z wokalistkami, w tym z wieloletniej współpracy z Agą Zaryan, a także z wokalistami, w tym bardzo udanych projektów z Grzegorzem Karnasem. Zatem Tokaj jest dla naszej wokalistyki jazowej trochę jak legendarny Hank Jones i to porównanie powinno wyjaśnić wiele co oznacza dla Zawartko jego obecność na tej płycie. Ale poza nim w składzie grającym na tym krążku znajdziemy równie prominentnych kontrabasistę Michała Barańskiego, laureata wszelkich możliwych nagród za jazzowy album roku 2022 za swoją płytę "Mazovian Mantra" i Michała Miśkiewicza, członka polskiego combo numer 1 czyli trio Marcina Wasilewskiego, a także młodego i utalentowanego saksofonistę Marcina Kaletkę. Słuchanie tych muzyków grających razem na tej płycie to wielka przyjemność, sama w sobie usprawiedliwająca odsłuchanie tej płyty, ale też pokazująca, że głos liderki na tle tych granych przez tych muzyków dźwięków, jawi się jako co najmniej równie interesujący, fascynujący i mistrzowsko opanowany instrument.

Tym samym przechodzimy do samego clou czyli programu płyty i jego wykonania. Dojrzałość artystki potwierdza spójny artystycznie program płyty, na który składają się jej własne kompozycje (w tym jedna wspólna z Tokajem), ale także kompozycje innych autorów, których wybór jest jednak bardzo nieoczywisty jak np. autora pieśni kościelnych, muzykologa i dyrygenta Wojciecha Lewkowicza, czy twórców muzyki żydowskiej Maurice'a Raucha i Meira Finkelsteina. Tak indywidualny wybór repertuaru, w części oryginalnego, w części niezwykle rzadko słuchanego, świadczy o dojrzałym smaku muzycznym i intencji by muzyka pozostała ze słuchaczem na dłużej i mogła być odkrywana podczas wielokrotnych odsłuchów.

I to także się udało, co budzi tym większe uznanie, że album wypełniają, poza jedną piosenką zaśpiewaną po hebrajsku (?), same wokalizy. Ryzykowne zagranie, bo abstrakcyjne dźwięki ludzkiego głosu, pozbawione kotwicy słów, są jednak nieco trudniejsze w odbiorze dla przeciętnego słuchacza. Jednak możliwości wokalne Zawartko, jej wspaniała muzykalność, szukanie współbrzmień z mistrzowsko zagranymi partiami instrumentalnymi, sprawiają że ani przez sekundę nie czujemy się znużeni wokalizami. Wręcz przeciwnie, abstrakcyjne dźwięki wyśpiewane przez Zawartko płyną całkowicie naturalne, swobodnie, płynnie, a nasz umysł sam znajduje nieznane nam wcześniej słowa, które serce zdaje się nam podpowiadać w odpowiedzi na dźwięki tworzone przez wokalistkę. 

Podsumowując, do muzyki na tej płycie doprawdy trudno się krytykowi przyczepić. Jest tu wszystko co powinno być, a nawet więcej, poza jednym: słuchaczem. I pozostaje tylko mieć nadzieję, że jak największa ich ilość znajdzie drogę do tej perełki. Nie zawiodą się.

sobota, 13 stycznia 2024

Podcast: Michał Barański w Audycji "Muzyka, która leczy" w RadioJAZZ.FM


Redaktorzy bloga Polish Jazz Maciej Nowotny i Paweł Ziemba zapraszają do odsłuchania podcastu z piątkową audycją "Muzyka, która leczy", której gościem był Michal Baranski. Zapraszamy do słuchania "na żywo" w każdy piątek 19.00-20.00 w RadioJAZZ.FM.

piątek, 12 stycznia 2024

Michał Barański - "Masovian Mantra"

Michał Barański

Skład:
Michał Barański – kontrabas, g. basowa, głos, beatbox, instrumenty klawiszowe
Michał Tokaj – fortepian, Fender Rhodes, syntetyzator, organy Hammonda
Łukasz Żyta – perkusja
Shachar Elnatan – gitara, śpiew
Kuba Więcek – sax altowy, syntetyzator
Kacper Malisz – skrzypce
Joachim Menzel – Lira korbowa
Jan Smoczyński – akordeon
Olga Stopińska – wokal
Bodek Janke - tabla
Dziadek Tadek - recytacja

„Masovian Mantra” (2022)

Seria: Polish Jazz Vol. 88

Wydawca: Polskie Nagrania/Warner 

Tekst: Paweł Ziemba

Charles Mingus powiedział kiedyś: „UCZYNIENIE SKOMPLIKOWANEGO PROSTYM JEST CZYSTĄ KREATYWNOŚCIĄ”. Trudno się z tym nie zgodzić! Zapewne wielu z nas doświadczyło bólu i porażki nad rozwiązywaniem zagadnień, które z pozoru wydawały się proste. TAKIE doświadczenie uczy pokory, ale również szacunku i uznania dla dzieła.

Michał Barański to muzyk totalny. Przez lata funkcjonowania w różnych formacjach zyskał reputację jednego z najlepszych polskich basistów. Pojawiał się w nagraniach wielu polskich i zagranicznych gwiazd jazzu, prezentując się jako osoba o wyjątkowej wrażliwości oraz wirtuozerskich umiejętnościach. Pomimo tak bogatej w doświadczenia muzyczne kariery, dopiero w wieku 38 lat zdecydował się na wydanie swojej debiutanckiej płyty.

Być może fakt, że Barański dość późno (w porównaniu z młodszymi kolegami z branży) zdecydował się na nagranie swojego albumu, nie był przypadkowy.

Zawód kontrabasisty zapewne powoduje, że zawsze odczuwa się brak czasu na własne projekty. Przecież bas to podstawowy instrument każdego zespołu, tak więc muzyk kontrabasista, a do tego tak znakomity (uznany w ankiecie Jazz Forum za mistrza tego instrumentu), nie narzeka na brak możliwości grania.

Może na ten album, a zwłaszcza jego muzyczną zawartość, powinniśmy spojrzeć jak na butelkę wyśmienitego wina, które lepiej smakuje, gdy najpierw przez wiele miesięcy leżakuje w beczce, potem oddycha po otwarciu, ma właściwą temperaturę i wtedy dopiero uwalnia wszystkie swoje aromaty, a my dowiadujemy się o nim więcej, niż tylko ile kosztuje i z jakich jest winogron.

Właśnie dlatego powinniśmy docenić fakt odłożonej w czasie decyzji o nagraniu tego albumu, będącego wynikiem wielu lat studiowania, poszukiwania własnej drogi rozwoju oraz kształtowania muzycznej osobowości. Myślę również, że naturalna skromność i pokora wzmacniały przekonanie Barańskiego, że aby coś przekazać - trzeba mieć coś do powiedzenia.

Pomimo faktu, że bohater recenzji pochodzi ze Śląska, mazowiecka nuta wydaje mu się bliższa i bardziej inspirująca. Nic więc dziwnego, że właśnie te dźwięki, układy rytmiczne stanowiły fundament do stworzenia tego albumu - mazurki bywają zawiłe rytmicznie i melodyjnie, co stanowi doskonałą bazę do grania jazzu. „Masovian Mantra” to przykład kreatywnego podejścia do tworzenia muzyki korzystającej z bogactwa i dziedzictwa folkloru w jak najbardziej współczesny sposób.

Dając sobie czas na pełne skonsumowanie dźwięków wylewających się z tego krążka, z pełnym przekonaniem mogę napisać, że „Masovian Mantra” jest wyjątkowym projektem. To prezentacja bogactwa brzmieniowego jakie posiada w swoich zasobach instrumentalista, kompozytor, lider Michał Barański. Od dawna piszemy, że muzyka jazzowa w okresie ostatniej dekady bardzo się zmieniła. Jednym z elementów tej zmiany jest fakt, że częściej gra się rytmy nieparzyste, a takie granie wymaga trochę innej wiedzy, a przede wszystkim - umiejętności.

Zastosowane przez Barańskiego niemal matematyczne rozwiązania powodują, że muzyka zaczyna wybrzmiewać inaczej, ale zarazem nie jest pozbawiona naszej mazowieckiej melodyjności. Od wielu lat obserwujemy odrodzenie polskiej muzyki ludowej. Wielu wykonawców wpisuje folklor na stałe do swojego muzycznego CV. To co odróżnia album Barańskiego od innych płyt tego typu to współczesny język. Mieszają się tu jak w tyglu: Funky, RAP, Ambient, zmiany rytmiczne… wszystko co dziś otacza nas w sferze dźwięków. Barański korzysta z wielu doświadczeń i inspiracji, nadając muzyce jedną formę - muzyki jazzowej.

Otwierający płytę głos Dziadka Tadka może pozornie mylić. Brzmi jakby miał to być RAP, a tak naprawdę to inspiracja i początek wejścia do frazy Konkolowej. Okazuje się, że te pozornie dwa odległe światy muzyczne, przy zastosowaniu odpowiedniego łącznika (rytm), znakomicie się przenikają.

Mimo faktu, że możemy obcować z muzyką reprezentującą dwie kultury: indyjską i polską oraz że mieszają się elementy jazzu zachodniego z jazzem europejskim, album nie określa granic ani ich nie wyznacza. „Masovian Mantra” to muzyczny przykład „globalnej wioski”. Łatwość przenikania, nakładania się wielokulturowych elementów realizuje się tu w sposób naturalny. Z teorii muzyki i jej podstawowych założeń wiemy przecież, że muzyka indyjska jest jedną z najuboższych w harmonię. Z drugiej strony jest jedną z najbogatszych, najpełniejszych, jeśli chodzi o rytm. Te różne z pozoru elementy tworzą nowy wymiar, nadając muzyce nowego znaczenia. Fakt ten jest zupełnie nowym zjawiskiem na naszej scenie muzycznej.

Pomimo tego, że w nagraniach słuchacz odnajdzie wiele elementów folklorystycznych, „Masovian Mantra” nie jest nudna, ani też standardowa w swojej formie. To przykład nowoczesnego podejście do procesu realizacji zamierzeń twórczych kompozytora. Nie znajdziemy tu powszechnie znanego modelu opartego na temacie i następujących po nim solowych popisów. W zamian, odnajdujemy zdecydowanie szersze spojrzenie na możliwości interpretacyjne i udział poszczególnych instrumentalistów w procesie tworzenia muzyki. Tematy są ciekawe, o znacznie bardziej rozpisanych przez kompozytora partiach, a jednocześnie ze sporymi obszarami do wypełnienia przez wykonawców, co realizuje się często w dość zaskakujących momentach. Muzyka zawarta na krążku, to swoista historia opowiedziana trochę innym językiem niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, ale mimo tego zrozumiała dla nas bez względu na znajomość reguł.

To co mnie pozytywnie zaskoczyło, a jednocześnie przyniosło bardzo ciekawy efekt, to umiejętności kompozytorskie Barańskiego. Jego muzyka jest różnorodna, kolorowa, rytmiczna, a momentami nawet transowa. Słychać, że lider jest bardzo doświadczonym artystą, doskonale poruszającym się w wielu obszarach jazzu i dokładnie rozumiejącym, co chce osiągnąć w każdym z utworów (dokąd zmierza i dlaczego).

Elementem zasługującym na uwagę jest dość duży udział i sposób zastosowania elektroniki. Michał Barański rozszerzył swoje kompetencje muzyczne o umiejętność obsługi i korzystania z indyjskiej perkusji wokalnej oraz beatbox’a. Z jednej strony nic w tym nowego. Przecież od lat w nowoczesnym jazzie elektronika stanowi istotny element tworzenie muzyki. Jednak w przypadku „Masovian Mantra” elektronika bardzo wyraźnie pełni rolę kolejnej warstwy dźwiękowej, tworzącej „background”. To łączenie brzmień elektronicznych, beatów z klasycznie brzmiącymi instrumentami wypada bardzo efektownie i nowocześnie. Na krążku pojawiają się elementy muzyki ambient, a całość brzmi dynamicznie, pulsuje i faluje.

Obok pojawia się Konakol – technika oparta na matematycznych schematach rytmicznych, pochodzących z Indii. Ten z pewnością słyszalny element muzyki indyjskiej, został doskonale włączony w charakter całej płyty.

Konakol słychać we wszystkich dźwiękach i kompozycjach Barańskiego. W niektórych utworach wybrzmiewa on delikatnie łącząc się z kujawiakami po to, aby w kolejnym wybrzmieć pełną mocą. Ta charakterystyczna technika to nic innego jak inny sposób myślenia o rytmie niż ten, do którego my - Europejczycy jesteśmy przyzwyczajeni.

Wydawałoby się, że nierytmiczność i nieparzystość w muzyce jest nam znana (przecież polska muzyka ludowa jest często grana na 3), ale ta nieparzystość w wydaniu indyjskim wnosi wiele nowego i nieoczywistego.

Ciekawym przykładem jest utwór „Leciały Żurawie”. Olga Stopińska to specjalistka od śpiewu w stylu kurpiowskim, a zaproszenie jej do współpracy okazało się doskonałym wyborem. Wykonana przez nią nostalgiczna kompozycja to wyjątkowy przykład połączenia polskiej muzyki ludowej z nieparzystymi rytmami systemu Konakol.

Nie bez znaczenia jest lista muzyków zaproszonych przez Michała Barańskiego do nagrania płyty. Trzon stanowi sekcja rytmiczna, w skład której obok samego lidera wchodzą: Michał Tokaj - fortepian i Łukasz Żyła - perkusja. Ta trójka zna się bardzo dobrze i wzajemnie inspiruje. Dodatkowo Barański zdecydował o rozszerzeniu sekcji, o gitarzystę jazzowego Shachar Elnatana, pochodzenia izraelskiego. Decyzja ta spowodowała, że muzyka zyskała solidne wsparcie rytmiczne, oraz bardzo ciekaw etniczne oraz bliskowschodnie brzmienie. Gra Elnatana znacząco wykracza poza to, do czego przywykliśmy słuchając polskich albumów jazzowych.

Ciekawym zabiegiem jest zaproszenie do udziału w realizacji wybranych utworów gości. Kacper Malisz – skrzypek jazzowy młodego pokolenia o bardzo silnych korzeniach polskiej muzyki ludowej, członek kapeli Maliszów, jak również laureat ostatniego konkursu Zbigniewa Seiferta. Joachim Mentzel to kolejna osobowość polskiej sceny jazzowej, grający na lirze korbowej - bardzo rzadkim i nie łatwym w zastosowaniu jazzowym instrumencie. Ten skład zaproszonych do nagrania płyty gości uzupełniają jeszcze: Kuba Więcek grający na saksofonie, Jan Smoczyński na akordeonie oraz Bodek Janke na tabli jak również wspomniana wcześniej Ola Stopińska – wokal.

„Masovian Mantra” jest eleganckim amalgamatem nowoczesnego jazzu korzystającego bardzo umiejętnie z wpływów folklorystycznych - zarówno polskiego folkloru, jak i indyjskiej techniki perkusji wokalnej Konnakol. To przykład płyty skłaniającej do refleksji związanej z uniwersalnością muzyki. Prowokuje do rozważań nad rolą muzyki we współczesnym świecie. Mimo faktu, że posługujemy się określeniami opisującymi rytm z perspektywy modelu indyjskiego bądź europejskiego, „Masovian Mantra” jest przykładem muzycznej integracji i spójności: nie ma znaczenia skąd przybywasz; ważne jest z jakimi intencjami oraz z jak bardzo otwartym rozumem i sercem.

Wbrew pozorom, muzyka zawarta na krążku, wymaga od słuchacza poświęcenia jej uwagi. Nie jest to muzyka do samochodu, aczkolwiek nie oznacza to, że nie można jej słuchać podczas jazdy. To album koncepcyjny, zapraszający słuchacza do głębszego zanurzenia się w rytm, melodykę i muzyczny przekaz.


poniedziałek, 20 listopada 2023

Wojciech Staroniewicz — "Alternations"

Wojciech Starnoniewicz 


Wojciech Staroniewicz – tenor saxophone, soprano saxophone
Sławek Jaskułke – piano
Michał Barański – bass
Hubert Zemler – drums
gościnnie:
Leszek Możdżer – piano (A-1, A-2, B-1)

"Alternations" (wyd. 2008, reedycja na winylu - 2023)

Wydawca: Allegro Records

Tekst: Szymon Stępnik

Wojciech Staroniewicz to niezwykle płodny saksofonista jazzowy, który na przestrzeni lat brał udział tworzeniu wielu ciekawych nagrań z różnorodną stylistyką. Dość wspomnieć o intrygującym A`FreAk-KomEdA Project, który pokazał, że choć o Komedzie powiedziano już wszystko, zawsze znajdzie się przestrzeń na kolejne warte uwagi spojrzenie na tę postać. Z kolei na płycie “North Park”, udało mu się udowodnić, że z Trójmiasta można jak najbardziej wykrzesać skandynawskie klimaty. Wielobarwność i eksploracje muzyczne to coś, czym chyba najlepiej można opisać postać tego artysty. Jaka jest więc w tym wszystkim reedycja płyty Alternations z 2023 roku?

Pierwszą wersję albumu nagrano w 2008 w studiu S-4 Polskiego Radia w Warszawie. Utwory zostały na nowo zmiksowane i zremasterowane przez Marka Romanowskiego w studiu Maro Records. To właśnie dzięki niemu, cóż tutaj dużo mówić, brzmienie jest po prostu doskonałe. Stosunek wysokich, średnich i niskich tonów jest doprowadzony niemalże do perfekcji. Czasem może perkusja jest zbyt mocno schowana, ale to niewiele znacząca drobnostka. Szczególnie podoba mi się dźwięk kontrabasu, gdzie udało się zachować tę cienką granicę pomiędzy czystością dźwięku, a charakterystycznym “głuchym” odgłosem dociskanych do gryfu strun.

“Alternations” to tak naprawdę jazz w dość klasycznej formie, co można potraktować zarówno jako wadę, jak i zaletę. Kompozycje nie redefiniują muzyki na nowo, za to wskazują wielki szacunek do tradycji. Każdy miłośnik konserwatywnych brzmień może poczuć się jak w domu. Jeżeli jednak ktoś oczekiwałby większej głębi, może się lekko na niej zawieść.

Analogicznie jest zresztą w przypadku sposobu gry na saksofonie samego lidera. Nie próbuje wynaleźć koła na nowo, ale też wcale nie ma takiego zamiaru. Staroniewicz operuje długimi dźwiękami, rzadko jednakże przyspieszając. Mało jest w jego grze popisów technicznych (choć oczywiście takie się zdarzają), za to więcej skupienia na samej melodii. Nic dziwnego, że Wojciech nazywany jest często jednym z najbardziej melodycznych saksofonistów w Polsce. Muzyka jest przez to przyjemna w słuchaniu, aczkolwiek jazzowa dusza słuchacza może momentami poczuć lekką frustrację ze względu na pewną zachowawczość i brak odwagi, by zagrać momentami bardziej “free”.

Pozostałe instrumenty stanowią raczej tło dla samego lidera. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Pochwalić należy grę sekcję klawiszową. Sławek Jaskułke daje oczywiście radę, ale z całym szacunkiem dla jego umiejętności, to właśnie Leszek Możdżer po raz kolejny udowadnia swoją artystyczną wyjątkowość. Choć jego zadaniem na tym longplayu jest głównie akompaniament, potrafi doskonale znaleźć moment na wrzucenie swoich trzech groszy. Gdyby wyobrazić sobie trójkąt równoboczny, gdzie jednym bokiem jest melodia, drugim trzymanie akompaniamentu, a trzecim popisy techniczne, Możdżer z matematyczną wręcz precyzją znalazłby się po jego środku.

Zaskakujące jest również, kto gra na perkusji. Hubert Zemler raczej nie kojarzy się z tradycyjnym jazzem, a tutaj gra wręcz akademicko. Oczywiście można usłyszeć już pewne echa przyszłej kariery tego muzyka, która oscyluje wokół szeroko pojętej awangardy, aczkolwiek uczucie słuchana Huberta grającego à la Andrzej Dąbrowski jest zjawiskiem niezwykle osobliwym. Niewątpliwie potwierdza to wielki talent tego muzyka.

Podobać się może również różnorodność utworów. Z jednej strony mamy pędzące na oślep Next Door, z drugiej nowojorskie Sunny Sonny. A Catalan przywodzi już na myśl ścieżkę filmową do filmu niemego ze Złotej Ery Hollywood. Taka gra skojarzeń towarzyszy odbiorcy przez niemal cały czas, co jest oczywiście rzeczą bardzo pozytywną. Wspaniale wpisuje się to w okładkę płyty autorstwa Rafała Chomika, przedstawiającą białą warstwę, swoistą “tabula rasa”, na którą nadano wielobarwne kompozycje.

“Alternations” to bardzo sympatyczna płyta. Nie jest może najwybitniejszym dokonaniem w życiu Staroniewicza, aczkolwiek przebija z niej pewna szczerość. Ci bardziej wymagający słuchacze mogą poczuć się zawiedzeni jej konserwatyzmem, ale dla mnie nie jest to wcale jej wadą. Diabeł tkwi w szczegółach — dopiero wsłuchując się w jądro dźwięków, usłyszymy nieprzeciętność sekcji rytmicznej i niezwykłą zdolność tworzenia melodii przez lidera. Mimo to, za największy atut wyróżnić należy jakość miksu i masteringu. Pomimo faktu, że to reedycja płyty z roku 2008, w wersji z roku 2023 doskonałość jej brzmienie zachwyci niejednego audiofila.

piątek, 10 listopada 2023

Piotr Schmidt International Sextet – "Hearsay"

Piotr Schmidt International Sextet 

Skład personalny wygląda następująco:

Piotr Schmidt – trąbka, kompozycje (1, 2, 4, 5, 6)
Kęstutis Vaiginis – saksofon tenorowy, saksofon sopranowy
David Dorůžka – gitara elektryczna
Paweł Tomaszewski – fortepian
Michał Barański – kontrabas (3, 4, 6)
Sebastian Kuchczyński – perkusja (3, 4, 6)

oraz:

Harish Raghavan – kontrabas (1, 2, 5)
Jonathan Barber – perkusja (1, 2, 5)
Bartosz Pieszka – kompozycja (3)

"Hearsay" (2023)

Wydawca: SJRecords

Autor tekstu: Mateusz Chorążewicz

Nie będę ukrywał, że z dotychczasową twórczością Piotra Schmidta mam pewien problem. Komeda Unknown, Tear The Roof Off czy Dark Morning to płyty niby świetnie zaaranżowane, poprawne brzmieniowo i… no właśnie… i właściwie nic więcej. Do odsłuchu Hearsay przystąpiłem zatem z pewną rezerwą. Niemniej jednak ciekaw byłem, czy tym razem muzyka Piotra Schmidta okaże się bardziej pochłaniająca moją uwagę.

Od razu rzuca się w oczy wykorzystanie dwóch sekcji rytmicznych (każda z nich zagrała po pół płyty). Rodzi to pewne ryzyko braku spójności, jednak w przypadku Hearsay udało się tego uniknąć. W trakcie pierwszego odsłuchu nie miałem jeszcze świadomości tego faktu i było to w ogóle niezauważalne. Przy kolejnych odsłuchach, nastawiając się szczególnie na ten aspekt, także większych różnic nie dało się stwierdzić.

Autorem wszystkich kompozycji (za wyjątkiem Slow Motion) jest Piotr Schmidt. Poza Good Old Roy, kompozycje Schmidta są do siebie dość zbliżone pod kątem charakteru. Mamy tu do czynienia z czymś co można określić jako contemporary mainstream jazz. Mimo tego kompozycje mają na tyle ciekawą strukturę i interesujące aranżacje, że brak uczucia znużenia tą muzyką. Trzeba przyznać, że aranżacyjnie Schmidt zawsze był rewelacyjny i tak też jest w przypadku Hearsay.

Niestety, całość dość wyraźnie psują trącające infantylizmem tematy, które na domiar złego często zalatują popem (jak np. w utworze Never Give Up Sometimes Let Go). Zdecydowanie nie jest to coś, w czym gustuje moje ucho i do czego przywyknąć po prostu nie jestem w stanie. Sama muzyka ma charakter nieco tajemniczy, a tematy często podążają w zupełnie innym kierunku, co rodzi swego rodzaju dysonans poznawczy.

Całość płyty jest dość spójna brzmieniowo, ma wyraźnie sentymentalny charakter. Choć trzeba zaznaczyć, że Slow Motion autorstwa Bartosza Pieszki oraz Good Old Roy wyróżniają się dość zauważalnie na tle pozostałych utworów. Jednak nie w negatywnym sensie, a w pozytywnym. Dają pewnego rodzaju oddech i w interesujący sposób urozmaicają album.

Należy zwrócić uwagę na kapitalne brzmienie tej muzyki. To niewątpliwa zasługa Schmidta jako producenta oraz Macieja Stacha jako inżyniera dźwięku odpowiadającego także za mix i mastering. Jest to jeden z lepiej brzmiących albumów, który w tym roku miałem okazję słuchać (i nie mówię tu tylko o polskim rynku).

Hearsay całościowo oceniam naprawdę dobrze. Pomimo, że nie jest to muzyka specjalnie odkrywcza, nie da się tu nudzić. Brzmienie jest kapitalne, aranże rewelacyjne, sola wybitne… tylko te nieszczęsne, męczące ucho tematy… Gdyby nie one, byłby w mojej opinii mocny kandydat na płytę roku.

P.S. W ostatnim czasie stałem się absolutnym fanem talentu Davida Dorůžki. Hearsay tylko pogłębiło u mnie ten stan. Soundu gitary tego artysty można słuchać bez końca.

piątek, 23 czerwca 2023

Piotr Schmidt - Komeda Unknown (2022)

Piotr Schmidt

Piotr Schmidt - tp
Kęstutis Vaiginis - ts, ss
David Dorużka - g
Paweł Tomaszewski - p
Harish Raghavan / Michał Barański - b
Jonathan Barber / Sebastian Kuchczyński - dr

"Komeda Unknown" (2022)

Wydawca: SJ Records

Autor tekstu: Jedrek Janicki

Jak mawia gangsterska mądrość, tematy niedomknięte należy zamykać. Wątpię by takim właśnie postanowieniem kierował się trębacz Piotr Schmidt tworząc płytę Komeda Unknown 1967, jednak w koncepcji samego tego nagrania śmiało dopatrzeć się można pewnej symboliki domykania koła historii - jakkolwiek górnolotnie i pretensjonalnie fraza ta miałaby zabrzmieć w piśmie. Na szczęście jednak, w dźwięku wypada o wiele godniej!

Jak wszyscy nawet nie tak doskonale zaznajomieni z historią polskiego jazzu wiedzą, w 1967 roku Krzysztof Komeda zaproszony został przez Joachima-Ernsta Berendta do wzięcia udziału w projekcie Jazz und Lyrik. Komeda, ryzykując ze względów politycznych naprawdę całkiem sporo, ochoczo jednak na propozycję Berendta przystał i stworzył dzieło Meine süße europäische Heimat (Moja Słodka europejska ojczyzna), będące zdumiewającą mieszanką jazzu i poezji najwybitniejszych polskich poetów. Nagranie to znakomicie zreinterpretował w 2018 sekstet Ptaszyna Wróblewskiego (płyta wyszła pod tytułem Moja słodka europejska ojczyzna w ramach serii Polish Jazz) oraz nieco mniej udanie w 2021 Sławek Jaskułke na płycie Europa 67/21.

Schmidt ze swoim zespołem nie odwołują się jednak bezpośrednio do nagrań, które znalazły się na winylu Meine süße europäische Heimat, lecz do zaginionych kompozycji Komedy z tamtej sesji nagraniowej, które na płycie nigdy się nie znalazły. Szczęśliwe zrządzenie losu chciało, że podczas szczegółowej kwerendy w Bibliotece Narodowej w Warszawie udało się odnaleźć rękopisy tych sześciu zaginionych kompozycji, które posłużyły Schmidtowi za podstawę realizacji płyty Komeda Unknown 1967 („uzupełnieniem” całości nagrania okazał się znany już wcześniej utwór After Catastrophe napisany do wiersza Campo di Fiori Czesława Miłosza).

Komeda Unknown 1967 nie jest wyłącznie wynikiem iście heglowskiej rozumnej konieczności dziejowej, lecz jako płyta sama w sobie (Kant przewraca się w głowie, Ding an sich przecież musi pozostawać nieuchwytne!) również broni się bardzo dobrze. Międzynarodowemu sekstetowi Schmidta udało się wypracować bardzo spójne i pełne brzmienie. Nie zaskakuje ono swoją wybuchowością, jednak świetnie współgra z refleksyjnymi i nieco melancholijnymi kompozycjami Komedy. Moją szczególną uwagę zwracają te nieco dynamiczniejsze fragmenty płyty, które doskonale wręcz podkreślane są przez pracę sekcji rytmicznej – posłuchajcie chociażby saksofonowej solówki Kestutisa Vaiginisa, wspartej przez podkład stworzony przez perkusistę Jonathana Barbera oraz kontrabasistę Harisha Raghavana w kompozycji When the Light of Imagination Goes Out. Co jednak moim zdaniem najważniejsze, zespołowi udało uciec się od pułapki zastawionej przez dorobek i legendę kroczącą ramię w ramię z samą muzyką Komedy. Duch Komedy sekstetu zdaje się nie obezwładniać! Brak rozbuchanej eksperymentalności i pewna oszczędność w traktowaniu materii muzycznej jest w tym wypadku świadectwem muzycznej dojrzałości sekstetu, a nie obaw o zszarganie dobrego imienia legendy. To kawał bardzo porządnie zagranego jazzu, który niesie w sobie również bardzo ciekawy koncertowy potencjał.

Jazz, pomimo swojego buntowniczego i crossoverowego charakteru, bardzo mocno osadzony bywa w tradycji i dorobku wcześniejszych mistrzów. Powrót do ich twórczości to nie tylko zadanie dla dziennikarzy i historyków muzyki, lecz także (a moim zdaniem, przede wszystkim!) samych muzyków. Świetnie więc, że jazzman dość znany jak na polskie standardy do lochów archiwów zajrzał i wyciągnął z nich perełkę – gwoli ścisłości do tych lochów zajrzał Prezes Stowarzyszenia Opieki Nad Spuścizną Krzysztofa Komedy Krzysztof Balkiewicz oraz muzykolog Justyna Raczkowska, a Schmidt ich rewelacyjne odkrycie doprowadził do formy muzycznej. Co więcej, sekstet Schmidta tę muzykę zrozumiał i w naprawdę udany sposób przedstawił ten typowo Komedowski wymiar tworzonej przez niego muzyki.


sobota, 24 września 2022

Piotr Wojtasik – Voices (2022)

Piotr Wojtasik

Piotr Wojtasik – trumpet
Magdalena Zawartko – vocal
Julia Ziembińska – harp
Marcin Kaletka - tenor saxophone
Michał Tokaj – piano
Michał Barański - double bass
Kazimierz Jonkisz – drums

Chór Synagogi pod Białym Bocianem we Wrocławiu
Stanisław Rybarczyk – conductor

Voices (2022)

Autor tekstu: Mateusz Chorążewicz

Piotr Wojtasik to artysta, którego chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Dorobek artystyczny i wkład dla polskiej sceny muzycznej, nie tylko jazzowej, jest niekwestionowany. Jednak od kilku lat odnosiłem wrażenie, jakby jeden z najwybitniejszych polskich trębaczy jazzowych był nieco odtwórczy, w pewnym sensie odcinał kupony od dotychczasowej kariery.

Nie zrozumcie mnie źle. Albumy „To Whom It May Concern” z 2018 roku czy „Tribute To Akwarium” z 2017 to pod kątem muzycznym świetne płyty. Każdy miłośnik jazzu je doceni. W końcu czego innego się spodziewać po takim artyście jak Piotr Wojtasik. Niemniej jednak, kogoś, kto w muzyce poszukuje czegoś nowego, elementu odświeżającego, wyżej wspomniane płyty nie były w stanie usatysfakcjonować.

W związku z powyższym do albumu „Voices” podszedłem początkowo z pewną rezerwą. Wystarczyły jednak pierwsze dźwięki, bym ugrzązł w tej muzycznej opowieści na dobre.

W nagraniach, które miały miejsce w lutym 2020, brał udział kwintet Piotra Wojtasika (Piotr Wojtasik na trąbce, Marcin Kaletka na saksofonie, Michał Tokaj na fortepianie, Michał Barański na kontrabasie i Kazimierz Jonkisz za perkusją) poszerzony o Magdalenę Zawartko na wokalu i Julię Ziembińską na harfie. Całość dopełnia Chór Synagogi pod Białym Bocianem pod dyrekcją Stanisława Rybarczyka.

Już samo zestawienie wykorzystanych brzmień jest na tyle intrygujące, że nie można koło tej muzyki przejść obojętnie. Jedną z bardziej intrygujących warstw muzycznych jest głos Magdaleny Zawartko. Wokalistka bardzo sprawnie porusza się między różnorodnymi technikami – począwszy od techniki klasycznej, a na śpiewie etnicznym skończywszy. Generalnie, całe wykonawstwo stoi na wysokim poziomie, ale to właśnie wokal wyróżnia się najbardziej. Osobiście mam słabość do wykorzystywania w muzyce głosu ludzkiego właśnie tak w przypadku albumu „Voices”. Magdalena Zawarto nie wyśpiewuje tu bodaj ani jednego słowa. Zamiast tego, jej głos traktowany jest jak dodatkowy instrument.

Kompozycyjnie i aranżacyjnie (za wszystko odpowiada Piotr Wojtasik, za wyjątkiem utworu Cherrys) album jest absolutnie wybitny. Do wykorzystania i zagospodarowania jest tutaj naprawdę wiele różnorodnych brzmień. W końcu to nie tylko klasyczny jazzowy kwintet, ale również chór, wokal solowy i harfa. Kompozycje są dość złożone, wieloczęściowe, ale ucho z łatwością podąża za nimi. Nie ma tu momentów bez znaczenia, dłużących się, czy nie pasujących do siebie. Całość jest bardzo koherentna, co świadczy o wysokim poziomie również właśnie pod kątem kompozycji i aranżacji.

Nie lubię nadmiernie słodzić. W przypadku praktycznie każdego albumu da się znaleźć coś, co można poprawić, zrobić lepiej. Choć starałem się jak mogłem, tutaj nie doszukałem się niczego takiego. Liderowi projektu udało się stworzyć prawdziwą muzyczną opowieść, w której po prostu nie da się nie zakopać po uszy. Odsłuch tej płyty to iście metafizyczne doznanie. Zdecydowane 10/10. 

poniedziałek, 14 lutego 2022

Kuba Więcek Trio & Paulina Przybysz – Kwiateczki (2021)

Kuba Więcek Trio & Paulina Przybysz

Paulina Przybysz - wokal

Kuba Więcek - saksofon, produkcja
Łukasz Żyta - perkusja
Michał Barański - gitara basowa

Kwiateczki (2021)

Polish Jazz vol. 87

Tekst: Mateusz Chorążewicz

„Kwiateczki” to trzeci już album młodego saksofonisty Kuby Więcka wydany w ramach serii Polish Jazz. W skład instrumentalnego trio tradycyjnie już wchodzą Łukasz Żyta na perkusji oraz Michał Barański na gitarze basowej i kontrabasie. Dzieła dopełnia dobrze wszystkim znana Paulina Przybysz odpowiadająca za wokal, partie wiolonczeli oraz kompozycje (wespół z Kubą Więckiem).

Fundament dla muzyki stanowi poezja Jana Kochanowskiego, a mianowicie „Pieśń świętojańska o Sobótce”. Mając na względzie ostatnie zainteresowania muzyczne Kuby Więcka oraz znając dotychczasowe osiągnięcia Pauliny Przybysz spodziewałem się muzyki głęboko osadzonej w elektronice. Pytania, które sobie zadawałem przed odsłuchem albumu oscylowały wokół tego, jak poezja XVI-wiecznego twórcy zespoli się z muzyką o takim charakterze.

Efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Muzyka rzeczywiście jest na wskroś elektroniczna. Moje pierwsze skojarzenie to Björk, ale całościowo jest jednak bliższa naszym słowiańskim duszom. Zapewne dzięki tekstom Kochanowskiego oraz 50% wkładowi Kuby Więcka w kompozycje. XVI-wieczna poezja obudowana współczesną muzyką elektroniczną brzmi na tej płycie zaskakująco spójnie. Całość klei się aż nad wyraz dobrze. Artyści znaleźli własną i niezwykle skuteczną drogę do połączenia wszystkich tych składników.

Na uwagę zasługuje wokal Pauliny Przybysz. Artystka po raz kolejny udowadnia na co ją stać. Z niezwykłą wręcz łatwością płynnie poruszą się między różnymi stylistykami, co czyni cały album jeszcze ciekawszym dla odbiorcy. Z kolei Kuba Więcek bardziej daje się tu poznać jako kompozytor i przede wszystkim producent niż saksofonista, ale ten kierunek w jego twórczości jest ostatnimi czasy coraz bardziej zauważalny.

Uwagę zwraca po raz kolejny forma utworów – krótkie, 3-4 minutowe kompozycje. Podobnie jak właściwie na wszystkich innych albumach Kuby Więcka. Jest to element, który u tego artysty w moim odczuciu ma największy potencjał do rozwoju, ponieważ dłuższe formy muzyczne są co do zasady bardziej skomplikowane do komponowania i aranżowania. Niemniej, w przypadku tego konkretnego albumu zastosowanie krótkich form może być bardziej zasadne z uwagi na ogólny charakter tej muzyki.

Reasumując, album jest wręcz obrzydliwie dobry pod kątem muzycznym. Z całą pewnością będę do niego niejednokrotnie wracał, a to nie zdarza się w moim przypadku często.

Wracając na moment do charakteru tej muzyki – w głowę zachodzę dlaczego album „Kwiateczki” wydany został w ramach serii Polish Jazz. Niestety, nie znajduję na to sensownej odpowiedzi. Jest to coś, co koli moje oko w zasadzie od pierwszych dźwięków i do samego końca nie udaje mi się znaleźć na to recepty.

Z notki dołączonej do płyty dowiadujemy się, że „Ich wspólny projekt [Pauliny Przybysz i Kuby Więcka], opatrzony nr 87, jest ucieleśnieniem teorii, która definiuje jazz jako wolność”. W moim odczuciu jest to równie zgrabna, co bezsensowna próba wybrnięcia z dziwnej sytuacji. Idąc tym tropem i posuwając się do celowo zamierzonego absurdu, równie dobrze moglibyśmy pod szyldem Polish Jazz wydać świąteczny koncert kolęd z Polsatu. Wśród wszystkich wykonawców takiego koncertu z całą pewnością znajdzie się przynajmniej jeden jazzowy muzyk, na pewno ktoś też zagra jakąś solówkę. Z kolei wolność w zakresie doboru środków wyrazu artyści mają zawsze. Nie czyni to muzyki z automatu jazzem. Szczególnie w czasach, gdy poszczególne stylistyki miksują się ze sobą nieustannie.

Zresztą słowa „jazz” użyłem w niniejszej recenzji tylko używając nazwy własnej serii Polish Jazz. Wyszło to niezamierzenie, co też o czymś świadczy.


poniedziałek, 20 grudnia 2021

Various Artists - Wodecki Jazz '70-Dialogi (2021)

Various Artists

Henryk Miśkiewicz - saksofon
Leszek Możdżer - fortepian
Marek Napiórkowski - gitary
Michał Tokaj - fortepian
Michał Barański - kontrabas
Paweł Dobrowolski - perkusja

Wodecki Jazz '70-Dialogi (2021)


Tekst: Jacek Sołkiewicz

Węzeł marzeń, tęsknot i pragnień. Węzeł nie do rozwiązania. Czas minął i pozostaje się pogodzić z faktem, że zagadka takich dźwięków pozostanie właśnie...nierozwiązana.

Bardzo czekałem na ten album. Raz, że w jego DNA są lata siedemdziesiąte, które w przypadku Wodeckiego są obietnicą nieprawdopodobnej muzyki a dwa, że pomysł na złączenie kilku epok i ludzi w nich grających to naprawdę niesamowicie karkołomna aczkolwiek bardzo pociągająca wizja artystyczna.
I oto jest. Zbigniew Wodecki i Jego muzyczne poszukiwania w czasie przeszłym w zderzeniu z obecną wrażliwością, talentem i wizją absolutnie wybitnych muzyków jazzowych.

Henryk Miśkiewicz, Leszek Możdżer, Marek Napiórkowski, Michał Tokaj, Paweł Dobrowolski i Michal Baranski. Brzmi jak supergrupa? Tak, zdecydowanie. I jestem przekonany, że po nagraniu takiej płyty Zbigniew Wodecki ruszyłby w trasę z tym zespołem.

Gdy pojawił się singiel pilotujący - 'Fantazja', wiedziałem, że będzie to materiał absolutnie nietuzinkowy. Przesycony wspomnieniami, tęsknotą i setkami innych emocji - nawet nie próbujmy ich wszystkich nazwać. Wybrano wyjątkowy utwór - z przejmującą wokalizą Wodeckiego i do tego taką, która natychmiast cofa czas. Jeśli ktoś słyszał Jego debiut z 1976 roku z łatwością wyczuje wspólny klimat tych kompozycji. 'Fantazja' pilotuje i otwiera tę płytę i robi to w najlepszy możliwy sposób. Brzmienie jest po prostu genialnie. Motyw prowadzący, zagrany na pianinie Fender Rhodes, dosłownie wciąga od pierwszego taktu. Jest miękko, przestrzennie, lampowo i przede wszystkim ciepło, bardzo ciepło. Wodecki śpiewa tak jakby świat nie istniał. Prosto do ucha, dosłownie. Kompozycyjny majstersztyk - tu niczego nie jest za dużo. Idealne połączenie wpadających w ucho fraz z nieco bardziej freestyle'owymi motywami, które wprowadzają odrealniony klimat. No i te emocje...

Dla mnie całe wydawnictwo skazane jest na ogromną ilość wzruszeń, refleksji i wspomnień. One nie zagłuszają muzyki, one są jej nierozerwalną częścią i definiują jej temperaturę. Gdzieś pomiędzy nutami zaciera się granica czasu i trudno momentami rozpoznać kto i kiedy zagrał daną frazę, ale ta nieostrość kształtów i chronologii są właśnie urokiem 'Dialogów'. Inspiracje płyną z przeszłości szerokim echem i napędzają muzyków, którzy dołączyli do zespołu Wodeckiego niemalże pięćdziesiąt lat później. Pięćdziesiąt lat - tyle było trzeba by ten materiał dotarł na powierzchnię! Wspomniani muzycy zagrali z ogromną powagą i szacunkiem. W każdej nucie czuć respekt i grację wykonania. To w ogóle jest bardzo 'elegancko' zagrany materiał, idealnie wyczuwający estetykę wykonawczą Zbigniewa Wodeckiego.

Drugi utwór na płycie - 'Dialogi', wykonany wspólnie z Leszkiem Możdżerem przynosi całkowitą zmianę nastroju zahaczając w dużej części o niezwykle popularny w tamtym czasie styl fusion jazz. Pędzący do przodu, z wewnętrznym wiatrem i niewątpliwie nutami szaleństwa wygrywanymi przez skrzypce. Dzięki doskonałej partii Możdżera ma się wrażenie jakby pięciolinia powstawała rozwijając się w trakcie jego grania. Natomiast przełamanie, które następuje pod koniec jest momentem nie do zapomnienia. Trudno opisać to słowami. Przecudowne, horyzontalne wokalizy Wodeckiego i fortepian Możdżera płynący gdzieś ponad wszystkim zamykają całość w niewiarygodnie melancholijny sposób. 
Przepiękny, wzruszający moment na płycie, idealny na jej zamknięcie a przecież ona dopiero się zaczęła! 

'Ballada o nieznajomych' musiała być zagrana przez Henryka Miśkiewicza, którego od zawsze uważałem za Mistrza niezapomnianych, wpadających w ucho partii saksofonowych. Delikatnie, ale z werwą. Kaskadująco, ale z niezwykłą miękkością i kontrolą ekspresji. Romantycznie, ale bez lukru. To taka kompozycja, w której praktycznie każda nuta brzmi kryształowo. Tu wszystko błyszczy się w bardzo wysublimowany sposób. Błyszczy, nie oślepia.

'Etiuda na głos i skrzypce' to ponownie Wodecki i Możdżer w akcji. Dosłownie. Galopująca, pełna zakrętów etiuda jest najlepszym dowodem, że Wodecki idealnie czuł się również w takich mocniejszych, strukturalnie złożonych aranżacjach. Szalona perfekcja...a może perfekcyjne szaleństwo?

Po raz kolejny tempo podkręcane przez duet skrzypce-fortepian (co za dialog Wodeckiego i Możdżera!) do górnych limitów tętna, ale tym razem dochodzi jeszcze niezwykle karkołomna wokaliza unisono z poszczególnymi instrumentami. Cudowne przeżycie biec tak w jednym szeregu z dźwiękami. Zadyszka gwarantowana, ale to wyjątkowy stan. 

Po czymś tak rozedrganym, 'Fantazja' w wykonaniu Michała Tokaja jest niczym wolno padający śnieg w cichy grudniowy wieczór. To niezwykle przytulna wersja utworu, który otwierał ten album. Spokój sączący się z każdego taktu obezwładnia...i zaprasza do innego wymiaru. Słuchając partii fortepianu nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przez te sześć minut znajdujemy się w szklanej kuli, która chroni nas przed najdrobniejszymi wstrząsami. Cudownie rozmarzony moment.

Kolejny taki czeka na Was w 'Dzielę z Tobą czas na dwoje', w którym jak zwykle zjawiskowo zagrał Marek Napiórkowski. Refleksyjnie i z ogromną wrażliwością. Oszczędnie, ale jakże wymownie. Liryczna narracja rozmywająca rzeczywistość...niepowtarzalna okazja by rozpłynąć się gdzieś na krańcach leniwie napiętych strun..

Na 'Wodecki Jazz'70 dialogi' jest więcej utworów, ale resztę odkryjcie sami. Odurzające przeżycie, naprawdę. Usłyszycie echo człowieka, które przez 5 dekad wędrowało do nas by finalnie wyprzedzić go na ostatnich metrach... Pozostaje jednak cudowna pamiątka czasów, które od teraz, za sprawą wszystkich muzyków, którzy wzięli udział w tej sesji, należą do teraźniejszości. Ruszajcie w tę podróż bez zastanowienia, wszystko jest na wyciągnięcie ręki zatem dystans nie będzie wymówką.




wtorek, 10 sierpnia 2021

Artur Dutkiewicz Trio - Comets Sing (2021)

Artur Dutkiewicz Trio

Artur Dutkiewicz - piano
Michał Barański - doublebass
Adam Zagórski - drums

Comets Sings


By Maciej Nowotny (link do polskiej wersji tekstu)

Good Lord! What a nice surprise. After all, Artur Dutkiewicz's trio has been present on the Polish stage - although in changing lineups – already for few decades. But let's start from the beginning. The permanent member of the trio is Michał Barański, bassist, who he has been playing since I don't remember when. In Poland he need not to be introduced or recommended to anybody, teacher, very sought-for sideman, great musician. Ages ago, before him, this position in the trio was occupied by phenomenal Darek Oleszkiewicz. There were more changes on the drums. For many years this spot was owned by well-known Łukasz Żyta, with whom, not surprisingly, it was difficult for the leader to part. Then came the young and talented Sebastian Frankiewicz, who stayed with the trio for couple of years and made a great name for himself. Apparently, time has matured for yet another change  on this position, because on the latest album we have another rising drumming star, 30-year-old Adam Zagórski, whose contribution to the sound of this album cannot be overestimated.

Of course, the leader himself does not need to be introduced. He has its place in the history of Polish jazz with his collaboration with Tomek Szukalski in duo and in his quartet being remembered by every Polish jazz fan. But with this album he proves that he still has motivation and creativity to write another chapter in history of Polish jazz and his trio. Despite of age he again manages to surprise, and his latest album, I dare say, may not only be his best album in years, but perhaps the best one at all.

What is so fresh and surprising in latest release by Dutkiewicz and his partners? First of all it is a bolder approach to improvisation. The structures are more open. Although the trio's machine remains disciplined, the equivalence of the instruments remains the credo, the music matters has the direction, and the moods are not random, the means of expression are chosen more spontaneously and a drop of madness has appeared in this music. The effect is captivating. In terms of pure sound, the album is stunning: its concreteness, weigh, mass is simply awesome (great credit to recording engineer). Still more important are formal features of this music: the changeability of rhythms, juggling with harmonies, charismatic melodies. They all contributed to successfully reconciling Scandinavian coolness and Slavic emotionality. It sounds as astounding as it reads, especially praiseworthy for the artist who in his mature age was not afraid  to throw himself into the Unknown. Bravo!

To summarize: the record is just great. Mainstream fans will find a language that sounds familiar enough for them to recognize themselves in the mirror. Free jazz fans in turn, will be amazed that Dutkiewicz sounds like their rebellious idols, but technically better and more mature conceptually. In short: Dutkiewicz is experiencing a second youth, which we are the first to officially announce on the Polish Jazz blog (just a joke of course, we are sure others will also notice it as well, and I predict more positive reviews of this album in various places).

sobota, 17 lipca 2021

Artur Dutkiewicz Trio - Comets Sing (2021)

Artur Dutkiewicz Trio

Artur Dutkiewicz - piano
Michał Barański - doublebass
Adam Zagórski - drums

Comets Sings

Wydawca: Pianoart

Dystrybucja: Soliton

By Maciej Nowotny

Dobry Boże! Ależ to miłe zaskoczenie. Bo przecież trio Artura Dutkiewicza jest obecne na polskiej scenie - choć w zmieniających się składach - od dobrych kilku dekad. Na basie od lat gra w nim Michał Barański, którego żadnemu znawcy ani rekomedować ani przedstawiać nie trzeba. Wcześniej zaś był to fenomenalny Darek Oleszkiewicz. Na bębnach zmian było więcej. Przez wiele lat był to Łukasz Żyta, z którym, co nie jest dziwne, trudno się było liderowi rozstać. Potem pojawił się młody i  zdolny Sebastian Frankiewicz, który też pobył lat parę i świetne wyrobił sobie nazwisko.  Widocznie czas znowu dojrzał do zmiany, bo na najnowszym krążku mamy kolejną wschodzącą gwiazdę, 30-letniego Adama Zagórskiego, którego wkładu w brzmienie tej płyty nie sposób przecenić.

Samego lidera oczywiście przedstawiać nie trzeba. Jest historią polskiego jazzu, przy czym co udowadnia tym albumem, historią żywą, cały czas mającą przed soba kolejny rozdział do zapisania. Jest to tym bardziej fascynujące, że na Dutkiewiczu, będącym filarem kwartetu Tomka Szukalskiego, wychowaliśmy się my wszyscy. Mimo upływu lat nie przestaje zaskakiwać, a jego najnowszy krążek, śmiem twierdzić, jest nie tylko jego najlepszą płytą od lat, ale być może najlepszą w ogóle.

Na czym polega ta odnaleziona przez Dutkiewicza i jego partnerów świeżość? Na bardziej odważnym podejściu do przestrzeni do improwizacji. Struktury są bardziej otwarte. Chociaż machina trio pozostaje zdyscyplinowana, równoważność instrumentów pozostaje credo, materia muzyczna ma kierunek, a nastroje nie są przypadkowe, to środki wyrazu są dobierane bardziej spontanicznie, pojawiła się wśród tych metod jakby odrobina szaleństwa, siły mierzą ku zamiarom, a nie odwrotnie. Efekt jest zniewalający. Brzmieniowo płyta powala: konkretność brzmień, zmienność rytmów, żonglerka harmoniami przy zachowaniu skandynawskiej powściągliwości i słowiańskiej emocjonalności: czy to wszystko w ogóle można pogodzić? Czy może to zrobić artysta, która ma prawo odcinać już kupony od sławy? I nie rzucać się w nieznane? Tak, zdecydowanie tak, brawo!

Płyta jest po prostu świetna: wielbiciele głównego nurtu odnajdą język, który będzie brzmiał wystarczająco znajomo, aby rozpoznali się w lustrze. Wielbiciele fryty (kolokwialna nazwa free jazzu) z kolei będą zdumieni, że Dutkiewicz brzmi jak ich młodzi idole, tylko że lepiej pod względem technicznym i bardziej dojrzale koncepcyjnie. Krótko mówiąc: Dutkiewicz przeżywa drugą młodość co jako pierwsi oficalnie ogłaszamy na blogu Polish Jazz (taki żarcik, inni też to na pewno zauważą i przewiduję więcej pozytywnych recenzji tej płyty w różnych miejscach).

PS. Teraz tylko czekam na koncerty. Jeśli ten materiał zabrzmi równie dobrze na żywo będę naprawdę w pełni usatysfakcjonowany. Do zobaczenia!

piątek, 13 września 2019

Adam Bałdych Quartet – Sacrum Profanum (2019)

Adam Bałdych Quartet

Adam Bałdych - violin
Krzysztof Dys - piano
Michał Barański - double bass
Dawid Fortuna - drums, crotales, gran cassa

Sacrum Profanum

ACT 9881


By Adam Baruch

This is an album by Polish Jazz violinist/composer Adam Bałdych, recorded in a quartet setting with Polish Jazz musicians: pianist Krzysztof Dys, bassist Michał Barański and drummer Dawid Fortuna. It is the first album recorded by Bałdych with Polish musicians released on the prestigious ACT label, which released several earlier albums by Bałdych, recorded with international partners. The album presents ten tracks, five of which are original compositions by Bałdych, three are medieval/baroque sacred music pieces arranged by Bałdych and Dys, one is an ancient Polish hymn and one is by contemporary, deeply spiritual Tatar-Russian avant-gardist Sofia Gubaidulina.

The album's title refers to the "concept" which Bałdych wishes to present to the listener, based on the philosophical/religious conflict between the sacred and the profane worlds, in which we, human beings, exist simultaneously. The trivial interpretation of that concept would be of course to consider the five sacred pieces as the Sacrum facet of the music and the original pieces as the Profanum, but the truth is way more complicated than such simplistic approach. Bałdych obviously treats Classical Music and Jazz with the same measure of spirituality and his life and musical path so far are a classical example of the rite of passage between the diverse musical idioms, which results in his own compositions being certainly no less spiritual/sacred than those a priori designated as such.

The entire musical contents of this album can be therefore considered as an amalgamation of the lofty, spiritual ingredients of music and its earthly embodiment, which we are able to actually hear; the notes, harmonies, pulses and melodies. The overall atmosphere is deeply lyrical and spiritual of course and since Bałdych personifies the Polish melancholy more profoundly than most, the resulting music is both deeply Polish as it is Universal. The inclusion of the Gubaidulina piece will hopefully awaken interest in the work of this exceptional composer among new listeners, as it is truly amazing.

Although obviously deeply involved in Jazz improvisation, this music should be of interest to a wide audience of music connoisseurs, those from the Jazz side of the spectrum, Classical and Sacred Music enthusiasts and all true lovers of great music. It is, as already stated, completely universal and boundless, and as such able to touch the listeners both spiritually and intellectually.

Following Bałdych's musical path over the last decade has been a true revelation. Being blessed by enormous talent and unprecedented skill is often not quite enough to ensure an Artistic triumph, but in his case he is also hard working, disciplined and open minded, which enables him to achieve the two fundamental goals leading to Artistic accomplishment: consistency and constantly coherent course of progression. As a result his international career keeps blossoming and his collective recording précis to date is unblemished.

Overall this is an amazing piece of Artistry, splendidly conceived, put together and executed by the finest musicians on the Polish Jazz scene, which should be an essential part of any serious music collection. Absolutely not to be missed!

środa, 19 czerwca 2019

Kuba Więcek Trio - Multitasking (2019)

Kuba Więcek Trio

Kuba Więcek - alto saxophone, electronics
Michał Barański - bass, voice
Łukasz Żyta - drums, glockenspiel

Multitasking

PN 0190295475918



By Jędrzej Janicki

Kuba Więcek to duch niespokojny, który ochoczo i z pełnym przekonaniem angażuje się w różnorakie projekty artystyczne. Sekstet Kamila Piotrowicza, kwartet Daniela Toledo, zespół Emila Miszka czy swobodne improwizacje z Pianohooliganem – żadna muzyczna konfiguracja saksofoniście z Rybnika nie jest straszna. Moim zdaniem jednak zdecydowanie najciekawszym i najoryginalniejszym projektem Więcka pozostaje jego autorskie trio. Już na płycie "Another Raindrop" (2017) udowodnił, że wraz z ponadprzeciętną sekcją rytmiczną Barański-Żyta potrafi tworzyć skrajnie zaskakujące struktury. Nie inaczej jest w przypadku Multitasking – to kolejna porcja niezapomnianych niespodzianek.

Samo "Multitasking" (wydane tak jak poprzedniczka pod szyldem renomowanej serii Polish Jazz) zachwyca już oprawą graficzną. Nieco oldschoolowe zdjęcie Kuby w otoczeniu kolorowych kół to świetne przełamanie tradycji nowoczesną awangardą (wprawdzie przypomina on tu nieco Myszkę Miki, ale przecież nic w tym złego – to był naprawdę uroczy animowany stworek). Podobnym tropem (stylistycznym, zostawmy już Disneya na boku) zdawali się podążać również muzycy przy komponowaniu materiału na potrzeby tej płyty. Trio doskonale łączy w spójne całości „wyszczekaną” wręcz rytmiczność z rzewną melodyjnością. Co więcej, idealnie wyważone zostały proporcje między muzycznym eksperymentem a harmonijną całością. Pomimo swojej pozornej niedbałości wszystkie kompozycje Więcka bardzo ściśle podporządkowane są dominującej roli struktury utworu. Można odnieść wrażenie, że w przypadku tych kompozycji w pierwszej kolejności powstawało ich konceptualne rozplanowanie, a dopiero później wypełniane one były melodiami i konkretnymi aranżacjami. 

Otwierający płytę "SUGARboost" wiele mówi o liderze i stylistyce samej płyty. Tytuł stanowi odwołanie (choć jest możliwe, że ponosi mnie w tym miejscu fantazja i uprawiam klasyczną „nadinterpretację”) do kulinarnych fascynacji Kuby, o których sam zainteresowany tak chętnie opowiada. Już w pierwszych dźwiękach tego utworu słychać chropowatą barwę saksofonu, który w jakże kuszący sposób wprowadza nieco orientalną melodię, wokół której zbudowany jest całość. Konstrukcja to jednak nie byle jaka – oparta na poszatkowanej rytmice i bardzo mocno brzmiącej, jak na standardy jazzowe, pracy sekcji rytmicznej. Stopniowe przyspieszanie tempa i króciutkie solóweczki Kuby naprawdę przyprawić mogą o zawrót głowy. 

Wspaniale wypada również "Me & My Present Reason", którego początkowy fragment brzmi jak zagubiony utwór Radiohead. Zastosowanie nowoczesnej elektroniki wspaniale wzbogaca i ożywia nie tylko ten utwór, lecz także brzmienie całego albumu. "Niszczycielskie buldożery" (już sam tytuł lekko przeraża) to znakomita narracyjnie kompozycja o nieokreślonym nastroju z „wypluwanymi” dźwiękami saksofonu. Prawdziwym hitem (tak, hitem, który przy nieco innym aranżu królowałby w przeróżnych rozgłośniach radiowych) jest jednak nagrany wspólnie z Marcinem Maseckim "Jazz Robots". W moim odczuciu to prawdziwa kwintesencja sposobu rozumienia muzyki przez Więcka – coś z niczego, prościutkie dzwoneczki, które coraz bardziej hipnotyzują, łagodna sekcja i anielska wręcz partia Kuby. Potęga wyobraźni i minimum środków – tylko najwięksi pozwolić mogą sobie na taką muzyczną brawurę. Pod tym względem Kuba przypomina mi trochę Dave’a Brubecka. Obaj ci znakomici muzycy stworzyć potrafią wyjątkowe dzieła z kilku pozornie przypadkowych dźwięków.

Jest jeszcze jedna, na poły magiczna, cecha, która wybrzmiewa bardzo wyraziście przy obcowaniu z "Multitasking". Lekkość i niewymuszony luz. Swoboda, z jaką Kuba Więcek porusza się po wymyślnych i nieoczywistych strukturach, jest absolutnie zdumiewająca. Mimo tego jednak, trio Więcka zachowuje kliniczną wręcz precyzję w realizowaniu wizji lidera. Multitasking naprawdę nie ma słabego punktu – instrumentaliści-fachowcy, zaskakujące brzmienie i bardzo dobre kompozycje.

sobota, 8 czerwca 2019

Ola Mońko – Wherever You Are (2018)

Ola Mońko

Ola Mońko - piano
Jerzy Małek - trumpet
Maciej Sikała - tenor saxophone
Michał Barański - bass
Eric Allen - drums

Wherever You Are

SOLITON 846


By Adam Baruch

This is the debut album by Polish pianist/composer Ola Mońko, recorded in a quintet setting with trumpeter Jerzy Małek, saxophonist Maciej Sikała, bassist Michał Barański and American (resident in Poland and married to Monko) drummer Eric Allen. The album presents nine compositions, eight of which are originals composed by Mońko and one is a standard, all of which were arranged by Monko. The album offers a warm clear sound, which fondly resembles the famous Blue Note Records sound created by the legendary Rudy Van Gelder.

The music sits comfortably within contemporary mainstream Jazz, which is not surprising considering that Mońko spent thirteen years living and playing Jazz in the US, where she was exposed to what the best American Jazz has to offer. Her compositions are all well built and offer solid melodies and coherent harmonic structures, which results in them sounding as good as any Jazz standard played today.

All the members of the quintet are veteran players with years of experience behind them and as the result the music flows smoothly and elegantly from one tune to another and the album seems to be over in a flash. All three soloists contribute inspired solo parts and the rhythm section keeps the music streaming in an amicable fashion.

Overall although not innovative as far as the Jazz idiom is concerned, this album offers splendid mainstream Jazz experience and presents an excellent collection of original tunes, which prove that the Polish Jazz musicians can play American mainstream as well as their counterparts across the pond and compose wonderful heartfelt tunes. For mainstream Jazz lovers this album is a gem from start to finish and a most pleasant listening experience. Congratulations go to Mońko for finally making her statement, hopefully only the first of many. Go Girl!

środa, 22 maja 2019

Marcelina Gawron - Notes Of Life (2019)

Marcelina Gawron

Marcelina Gawron - vocals
Robert Majewski - trumpet
Adam Jarzmik - piano
Michał Barański - double bass
Piotr Budniak - drums

Notes Of Life

SJ 040


By Adam Baruch

This is the debut album as a leader by Polish Jazz vocalist/songwriter Marcelina Gawron, recorded with an excellent quartet comprising of trumpeter Robert Majewski, pianist Adam Jarzmik, bassist Michał Barański and drummer Piotr Budniak. The album presents nine original songs, all by Gawron, seven of which have lyrics in English and two in Polish.

The music is all melodic mainstream Jazz, mostly melancholic and somewhat somber, mostly kept on the same emotional level, which makes the album a bit uniform. The English lyrics are not very helpful either. But all things considered, there is plenty of music herein that should keep vocal Jazz enthusiasts happy.

The accompaniment is of course first class, with Majewski and Barański representing the Polish Jazz veterans and Jarzmik (who was in charge of the arrangements) and Budniak proudly representing the new generation. Jarzmik's wonderful flow and excellent soloing are the album's highlight and Majewski's solo parts add a nice topping. Gawron could hardly find a more able team to support her vocals than the one present here.

The vocal parts, both lyrics and vocalese, are all well executed and combined with the quartet's accompaniment, but they are a bit timid and lack strong emotional expression, which of course is a question of choice and a decision the vocalist obviously made. Overall this is a very accessible vocal Jazz album, which can be listened to by a wide and not necessarily strictly Jazz audience.

środa, 13 marca 2019

Adam Bałdych Quartet - Sacrum Profanum (2019)

Adam Bałdych Quartet 

Adam Bałdych - violin
Krzysztof Dys - piano
Michał Barański - double bass
Dawid Fortuna - drums, crotales, gran cassa

Sacrum Profanum

ACT 9881-2


By Maciej Krawiec

Casus Adama Bałdycha to jedna z ciekawszych historii w polskim jazzie ostatnich lat. Piekielnie utalentowany muzyk, który przebojem i zasłużenie wdarł się na europejskie sceny, ma zarówno oddanych fanów, jak i odbiorców zdecydowanie bardziej sceptycznych. Jedni i drudzy, jak sądzę, doceniają kunszt wykonawczy skrzypka, ale krytycy zarzucają mu nadmierne epatowanie techniką, zbytnią przewidywalność formy czy skłonność do patosu.

Przyznaję, że i mnie bliższy jest punkt widzenia tych ostatnich. Uważam, że po bardzo dobrej płycie "Imaginary Room" Bałdych nadmiernie skupił się na brzmieniu swojego instrumentu, które stało się dla niego wręcz czymś w rodzaju fetyszu. Z tego powodu forma nieraz brała górę nad treścią; kunsztowna powierzchowność muzyki broniła dostępu do jej głębszego przekazu. W efekcie trudno było brać na poważnie emocjonalne paroksyzmy czy subtelne wzruszenia, które nie wybrzmiewały przekonująco, nieraz ocierając się o kicz. Ponadto, dwa niedawne albumy, "Bridges" i "Brothers", Polak nagrał ze skandynawskim triem Helgego Liena i jest to zespół na tyle bezbarwny, że nasz skrzypek mógł niemalże bez ograniczeń dyskontować swoją ekstrawersję. Jego nadaktywność kojarzyła mi się wtedy z postawą stepującego tancerza z francuskiej animacji pt. "Trio z Belleville": tak chciał się popisać, tak wywijał nogami, że w końcu buty do stepowania go... pożarły.

Na płycie "Sacrum Profanum" muzykowanie Bałdycha się nie zmienia. Wciąż mamy do czynienia z wirtuozem, który preferuje śpiewną melodykę i raczej czytelne struktury utworów, chętnie "podpala" skrzypce podczas solówek, jego ekspresja bywa to rozbuchana, to delikatna. Tym razem jednak, za sprawą całego szeregu czynników, udało mu się wprzęgnąć te preferencje w faktycznie bardzo ciekawą muzyczną całość. Dzieje się tak przede wszystkim dzięki jego kompanom: pianiście Krzysztofowi Dysowi, kontrabasiście Michałowi Barańskiemu i perkusiście Dawidowi Fortunie. Bałdych wywiódł ten skład z sekstetu, z którym koncertował ponad rok temu – poza wymienionymi artystami grali tam Maciej "Kocin" Kociński na saksofonie i Szymon Mika na gitarze. 

Pomimo uznania dla obu, ograniczenie składu uważam za dobre posunięcie, gdyż dzięki temu obecni w studiu muzycy mogli bardziej rozwinąć skrzydła. Na to bowiem lider im pozwolił, co wcale – znając postawę skrzypka z niejednego koncertu – nie było oczywiste. Może wreszcie uznał, że oddanie większego pola znakomitym kolegom bardzo pozytywnie wpłynie na obraz jego muzyki? Ich wkład w "Sacrum Profanum" trudno przecenić: zawdzięczamy im niesztampową grę sekcyjną, znakomite partie solowe, zaangażowanie w niebanalną warstwę sonorystyczną albumu. Nie wiem, co bardziej zasługuje na pochwały: czy wyczucie wieloplanowej gry Dysa i jego interesujące sola, czy galopujące pasaże Barańskiego, czy wreszcie gigantyczna praca wykonana przez Fortunę, który nawet lirycznemu motywowi nada frapującą, współczesną rytmikę?

Dzięki temu składowi, być może najlepszemu ze wszystkich zespołów Bałdycha, wybrane przez niego utwory (pięć własnych i pięć z repertuaru muzyki dawnej, religijnej oraz współczesnej) mogą wreszcie zaciekawić, wywołać wstrząs, pobudzić emocje. Patos i nadmiar, tak bliskie skrzypkowi, w końcu znajdują wykonawców, którzy z tymi treściami są w stanie zrobić coś zajmującego. Pomógł im w tym na pewno również realizator albumu z hamburskiego studia Clouds Hill, dzięki któremu dźwięki są jakby zamglone, eteryczne, pozbawione dosłowności. To po pierwsze adekwatnie koresponduje z zamierzonym namysłem Bałdycha nad sakralnością i świeckością sztuki, a po drugie – z pożytkiem dla muzyki (!) – rozmywa nieco brzmieniowe detale pracy skrzypka. Mądrym ruchem była także mniejsza, niż na przykład na ostatnich albumach Pawła Kaczmarczyka, ekspozycja Dawida Fortuny. Dzięki temu jego rozbiegana, skrząca się od pomysłów gra służy muzyce na dziesiątki sposobów, zamiast okazjonalnie burzyć jej wewnętrzną harmonię.

Pomimo kilku słabszych momentów w drugiej części albumu, "Sacrum Profanum" to płyta warta polecenia – nie tylko dla fanów ekwilibrystycznej wiolinistyki, ale przede wszystkim dla miłośników pobudzającego, kolektywnego grania, które ujmie zarówno urodą podniosłej melodii i metodą jej rozwinięcia, jak i enigmatycznymi poszukiwaniami form i brzmień.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...