Translate

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kozubal Robert. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kozubal Robert. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 21 lipca 2025

Aga Derlak - „Neurodivergent”

Aga Derlak - „Neurodivergent” 

Aga Derlak - fortepian
Maciej Szczyciński - kontrabas
Miłosz Berdzik - perkusja

feat. Kacper Malisz - skrzypce

Ttył albumu: "Neurodivergent"

Autor: Robert Kozubal


W zamyśle autorki album ten dotyczy pewnego rodzaju odmienności i tak się składa, że pojawia się w dość szczególnym czasie, kiedy inność nad Wisłą znów wywołuje złe duchy, które – wydawałoby się – dawno wysłaliśmy w zaświaty. Muzyka z najnowszej płyty tria pianistki Agi Derlak „Neurodivergent” przypadkowo, lecz uparcie, przywołuje mi skojarzenia z tymi wydarzeniami.

piątek, 4 lipca 2025

Jaromir Rusnak - "Everlasting Suite"

Jaromir Rusnak

Raffaele Fiengo – saksofon altowy
Riccardo Sala – saksofon tenorowy
Pietro Vitali – trąbka
Giuseppe Blanco – fortepian
Jaromir Rusnak – kontrabas
Andrea Lo Palo – perkusja

"Everlasting Suite" 

Wydawca: SJ Records (2025)

Tekst: Robert Kozubal


Mediolan to jedna ze stolic świata. To wielki i piękny moloch, którego potęgę stworzyła ludzka chciwość, rozrzutność i pycha. W Mediolanie czuje się rozmach, tu wszystko jest ponad miarę, dociera do zmysłów mocniej, nawet krew – mam wrażenie – płynie żwawiej (poza Naviglii rzecz jasna). Właśnie w tym tyglu żyje i tworzy krakowianin Jaromir Rusnak, zaś Mediolan odbija się jak zwierciadle w wydanej przez niego w tym roku płycie Everlasting Suite.

środa, 21 maja 2025

Popsysze - "ETR"

Popsysze


Jarosław Marciszewski - gitary, wokal
Sławek Draczyński- bas
Kuba Świątek - perkusja, elektronika, wokal

gościnnie:
Tomasz Gadecki - saksofony
Adam Skorczewski - trąbka
Aga Tre - wokal

Tytuł albumu: "ETR"

Wydawca: Zoharium (2024)

Tekst: Robert Kozubal

Wydany przez Zoharium, 4 kwietnia 2024, nagrany w grudniu 2021 w studio Radia Gdańsk w ramach festiwalu Metropolia Jest Okey 

Przypadek zrządził, że albumu pod tytułem „ETR” słuchałem szwendając się po prześlicznym górnym Bergamo. Z pozoru nic obu nie łączy. Autorzy płyty, grupa Popsysze, to grające alternatywnego rocka trio z Trójmiasta założone w 2008, z pięcioma płytami na koncie. Żaden utwór z płyty nie odnosi się do Włoch, ani razu nie pada tam nazwa lombardzkiego miasta. W malowniczym, starym górnym Bergamo nie znajdziesz zaś najmniejszego śladu zespołu. A jednak właśnie tam, słuchając Popsyszy po grzbiecie krążyły ciarki, a muzyka porwała w podróż w czasie. Dlaczego?

Otóż „ETR” to koncert-nie koncert. Jest to występ na żywo w Radio Gdańsk, ale bez widzów. Zarejestrowany został w grudniu 2021 roku, w samym środku pandemii, kiedy z powodu obostrzeń imprezy masowe w większości krajów odwołano. Jednocześnie Bergamo, jak żadne inne miasto w Europie, odczuło śmiertelny oddech epidemii: dziennie z powodu zakażenia koronawirusem i wywołanych nim powikłań umierało tutaj nawet 200 osób, a zgonów było tak dużo, że miejscowe służby nie dawały sobie rady z kremacją ciał, wywożono więc część z nich pod osłoną nocy wojskowymi transportami. Film z takim transportem, nagrany komórką przez pewnego pracownika linii lotniczych, obiegł przecież cały świat.

Miałem go pod czaszką w Bergamo, gdy po krótkiej zapowiedzi na początku koncertu, Popsysze mozolnie wtoczyli swojego muzycznego, psychodelicznego wieloryba - repertuar rozpoczynający się utworem „Słońce”, z bardzo mi pasującej płyty „Kopalino”. Kompozycja skonstruowana jest na uciekających w wątki bliskowschodnie partiach gitarowych, wspartych filarami hipnotyzującego rytmu, na razie bez pomocy gościnnej sekcji dętej. Ten utwór to takie Popsysze sauté, a w dodatku instant. Gdzie więc wsparcie muzyków Tomka Gadeckiego na saksofonie, Adama Skorczewskiego na trąbce i wokalistki Agi Tre - spytacie? Słusznie, na szczęście horyzont instrumentalny poszerza się już w pierwszych taktach następnego utworu „W samo południe”, w którym pierwsze plany maluje barwny saksofon. Jednakże życie temu utworowi daje doskonale przemyślany i energicznie rockowo wykonany nurt sekcji rytmicznej – jest na tyle silny, że mimo bogatej instrumentalnej osnowy, to właśnie on gna ten utwór w przód. Kompozycje Popsyszy na płycie są w większości wartkie, estetycznie rockowe i choć miejscami zespół nurza się w improwizacji sięgającej garściami z jazzu, to jednak mają zwartą, czytelną, powtarzalną rockową budowę. Emocjonalnie „ETR” to perełka dla miłośników renesansu grania psychodelicznego z wykorzystaniem nowoczesnego instrumentarium. Długie repetycje i pulsujący transowy rytm porywają, wciągają, nie pozwalają przejść obojętnie obok tej muzyki. Wszystko tam dzieje się z użyciem rozciągniętych melodii, na tle których dęciaki rysują improwizowane wspaniałości. A wszędzie rytm, a wszędzie perkusja – dla mnie główny bohater tego albumu. Posłuchajcie jej w kompozycji „Atmosfera”: jak otacza muzyków, jak wije się między instrumentami, jak wprowadza słuchacza w stan uniesienia! Niejednoznaczne teksty zaś uzupełniają muzykę, są dla niej doskonałym obrazem. Słuchając „ETR” Popsyszy miałem wrażenie powrotu do brzmienia wielu zapomnianych polskich alternatywnych kapel rockowych z lat osiemdziesiątych, o których słuch zaginął – ale to mocno subiektywne odczucie i być może muzycy w ogóle nie mieli tego na celu.

Pandemia to dojmujące doświadczenie, jedno z nielicznych wspólnych dla zbiorowej pamięci: jak I i II wojny światowe, stan wojenny w 1981, 4 czerwca 1989, 11 września 2001, albo 10 kwietnia 2010. Podaję za Wikipedią: do 25 maja 2022 odnotowano ponad 529 mln przypadków zakażenia wirusem SARS-CoV-2 w 192 państwach i terytoriach. Z tej liczby jest blisko 23 mln aktywnych przypadków, ozdrowień ponad 499 mln przypadków oraz ponad 6,30 mln zgonów – niestety wśród nich są także bliskie mi osoby. Brzmi przygnębiająco i ponuro. Na szczęście ta sama pandemia stworzyła wiele wspaniałych, niezwykłych dzieł muzycznych. Artyści całego świata otrząsnąwszy się po pierwszym szoku tworzyli w zaciszu mieszkań i domów oraz korzystając z nowoczesnych technologii muzykę, która na zawsze będzie już nosić znak tamtego czasu, również koncert-nie koncert „ETR” zespołu Popsysze z zimy 2021, jako jeden z milionów dowodów na to, że wspólnie jesteśmy w stanie pokonać wszystkie trudności. Przypomina mi się teraz ksiądz Davide Rota, człowiek, który nieprzerwanie kierował ośrodkiem pomocy dla rodzin chorych w Bergamo i sam przeszedł ciężko objawowy Covid-19. Ojciec Rota dziś powiada: dzięki niemu nauczyłem się żyć lepiej, z entuzjazmem, jakby każdy z dni miał być moim ostatnim w życiu. Obyśmy umieli, tak jak on, uczyć się z własnych doświadczeń.

poniedziałek, 26 sierpnia 2024

Michał Kaczmarczyk Trio - "Let’s Take a Ride!"

Michał Kaczmarczyk Trio

Michał Kaczmarczyk – gitara, kompozycje
Mateusz Szewczyk – kontrabas, gitara basowa
Patryk Dobosz - perkusja

"Let’s Take a Ride!" (2024)

Tekst: Robert Kozubal


Zatem zapraszam, przejedźmy się wraz z trio Michała Kaczmarczyka.

Wyobraźmy sobie, że jest piękne lato. Kierujemy jednym z zaledwie 50 wyprodukowanych Ferrari 330 America bez dachu (no i co z tego, że nie było takich modeli, wszakoż to wydumane na naszą własność Ferrari 330 America, toteż może nie mieć dachu), świeci słońce, wiatr rozwiewa włosy (tym, którzy je mają, pozostałym rozwiewa tylko rzęsy). Jedziemy niespiesznie, na przykład urokliwą, wąską i krętą Amalfi Drive, z Tovere do Positano, dłonie lekko trzymają drewnianą, lakierowaną kierownicę, obok nas przesuwają się cudne krajobrazy, piękny, górzysty świat z jednej, a głęboki błękit Morza Śródziemnego z drugiej strony, a my pomiędzy, donikąd się nie spieszymy i nic nas nie niepokoi. Po prostu suniemy czarnym, wijącym się strumykiem szosy. Jest pięknie. Tylko my, słońce, droga, Ferrari i „Let’s take a Drive” trio Michała Kaczmarczyka.

Zatem w drogę: sprzęgło, jedynka, gaz, Ferrari rusza z charakterystycznym warkotem. „A Runner’s Mind” swym melodyjnym, zwiewnym i lekkim tematem przenosi nas od razu na szosę. I ten temat definiuje w zasadzie całą płytę: odtąd Michał Kaczmarczyk będzie malował obrazki dźwiękami gitary, a w tle towarzyszy mu w cieniu wspaniała sekcja: Mateusz Szewczyk na kontrabasie i Patryk Dobosz na perkusji. Gra obu panów jest lekka, nic tu nie ciąży, nic nie hamuje, nic nie stuka, nic nie puka po próżnicy. Szczególnie Patryk Dobosz wpuszcza mnóstwo świeżego powietrza do tej muzyki, meandruje, dokłada lekkie dźwięki do osnowy lidera, niemal się bawi, tu daje muśnięcia, tam z rzadka przyłoży mocniej w bęben. Kiedy trio gra skoczny i melodyjny standard Mereditha Willsona „Till There Was You”, rozsławiony w 1963 roku przez The Beatles, wyjeżdżamy z tunelu i widzimy pnącą się w górę San Michelle i Fiordo di Furore, niezwykłą zatoczkę wrzynającą się w skalisty ląd. To taki elegancki, uczesany z przedziałkiem, staromodny utwór, palce same tańczą w jego rytm na kierownicy. Lipcowy „July” rozświetla nasz umysł snopem pozytywnego dźwięku, że chce się żyć, zatrzymać auto i zanurzyć w morzu, zwłaszcza, że po kilku zakrętasach wyjeżdżamy z tunelu i mijamy wspaniałą, błękitną, tak, że aż bolą oczy, Marina di Praia. Dalej jest strasznie wąsko, droga coraz bardziej kręta, ostrożnie zwalniamy, wracamy do spokojnego, powolnego „Keep it simple”, w którym jest wprawdzie więcej gitary elektrycznej, ale przez większą część utworu tworzącej swoiste pejzaże i melodyjne widnokręgi. Muzyka jest spokojna, zatem nieuchronnie całe napięcie spowodowane wąziutką drogą także znika. Do celu coraz bliżej. Jest nim nie tylko znane z nieporównywalnej z niczym urody Positano, bajeczne miasto na zboczu góry wpadającej wprost do morza, ale tytułowy utwór – krótkie, trzyminutowe, dość wylewne i na tle całości energiczne pożegnanie ze wspaniałą finałową partią smyczkową Mateusza Szewczyka. Z cichym pogwizdywaniem docieramy do nagłego finału albumu.

Michał Kaczmarczyk to gitarzysta i kompozytor z Kalisza. Absolwent Wydziału Kompozycji, Interpretacji, Edukacji i Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach oraz Wydziału Instrumentalnego Akademii Muzycznej w Poznaniu, które ukończył z wyróżnieniem w roku 2016. Od tego też roku prowadzi swoje trio, a oprócz tego na stałe współpracuje z gwiazdą polskiej piosenki – Krystyną Prońko i poznańską orkiestrą symfoniczną CoOperate Orchestra. Finalista i laureat wielu ważnych i prestiżowych konkursów.

Żyjemy w jazzowym tyglu, w przeskalowanych czasach, okresie fermentu, czasach lawinowo produkowanych i nader chętnie wykorzystywanych nowinek elektronicznych, trwającego właśnie renesansu głośnej fusion czy niegasnącej popularności burzliwego free. I w tym brzękliwym rozgardiaszu Michał Kaczmarczyk decyduje się nagrać kameralną, niespieszną, łagodną, liryczną płytę, na której garściami czerpie z najlepszych tropów gitarowej muzyki jazzowej. Czerpie z nich, korzysta, ale nie powiela. „Let’s Take a Drive” to płyta, która została nagrana jakby na przekór wszystkim tym trendom, płyta do szpiku z jazzowego kanonu. Gdyby ktoś w środku nocy obudził mnie i poprosił o rekomendację jazzowego, gitarowego grania powiedziałbym: Michał Kaczmarczyk Trio.

No to co? Zawracamy do Tovere?


poniedziałek, 15 lipca 2024

Kosmos - “Kosmos”

Kosmos

Iwo Tylman - saksofon
Stanisław Szmigiero - fortepian
Kamil Guźniczak - kontrabas
Jan Ostalski - trąbka
Kacper Kuta - perkusja

Tytuł albumu: “Kosmos”

Wydawca: Audio Cave (2024)

Tekst: Robert Kozubal

Mniej więcej przed rokiem natknąłem się na płytę pt. Generacja Jazz z młodymi, nieznanymi polskimi zespołami. Moją uwagę przykuły w niej dwa utwory. W jednym z nich, muzycy wykonywali szaloną wariację melodii z bajki pt. Koziołek Matołek, z kompletnie zakręconym początkiem. Z czasem zapomniałem o płycie, z głowy wyparowała też nazwa grupy. Kawałek był jednak tak charakterystyczny, że gdy odsłuchiwałem po raz pierwszy debiutancki album grupy Kosmos pt. Kosmos, to aż podskoczyłem. To oni! Startu “Koziołka” nie da się z czymkolwiek pomylić! Po roku zespół Kosmos z Łodzi wraca, ale już z własnym, do tego bardzo dojrzałym albumem.

Trzeba z żalem, ale uczciwie zacząć, że Łódź (moje miasto) nie przoduje na jazzowej mapie Polski. Kilka lat temu jak rakieta wystrzelił zespół Macieja Tubisa, Tubis Trio, który jednak po nagraniu trzech świetnych płyt wyhamował, zaś jego lider skupił się na innych projektach oraz na pracy w łódzkiej Akademii Muzycznej im. Bacewiczów.

Na następców Tubis Trio - mam na myśli Kosmos - trzeba było czekać kilka lat. Co ciekawe zapewne panowie świetnie się znają, wszak Maciej Tubis jest wykładowcą fortepianu jazzowego oraz harmonii jazzowej w Katedrze Jazzu łódzkiej AM, gdzie studiował m.in. saksofonista Iwo Tylman, współzałożyciel Kosmosu. Warto dodać wpływ jeszcze jednego, dojrzałego muzyka, na wysoką jakość płyty Kosmosu - mam na myśli Jana Smoczyńskiego, pianistę, multiinstrumentalistę, kompozytora, aranżera, producenta muzycznego oraz realizatora dźwięku, w którego studiu Tokarnia, w dwóch podejściach, podczas których panowie zagrali dwukrotnie pełen materiał, nagrano płytę łódzkiej grupy. Członkowie Kosmosu podkreślają sami wagę postprodukcji, która była dla nich bardzo istotnym elementem wpływającym na ostateczną jakość całości.

“No nie wiem, czy będzie coś z tego. Może coś będzie” - mówi na końcu płyty jeden z członków zespołu. Niepotrzebna skromność! Kosmos doskonale wpisuje się w tegoroczne dokonania młodej fali polskiego jazzu - zespół stara się mówić własnym głosem, szuka oryginalnych brzmień i rozwiązań kompozycyjnych, choć nie da się się ukryć, że uchyla drzwi (jak wiele młodych kapel, przecież to ich naturalne środowisko) dźwiękom klubowego, radosnego grania w oparach rytmicznej elektroniki. Sami muzycy nie kryją, że płyta rodziła się również z tarcia różnorakich osobowości oraz wpływów, który każdy z muzyków wniósł podczas procesu tworzenia i improwizowania. Na szczęście wszyscy we wspólne granie włożyli to,co mają najlepszego i odnaleźli - cytując red. Przemysława Psikutę - własną planetę.

Z pewnością warto wyróżnić utwory Uć oraz Wenus. Ten pierwszy otwiera płytę, a wyraz jest zabawą słowną z nazwy miasta - Łódź.To żywiołowy utwór, który bardzo umiejętnie rozwija się do pięknie urwanego finału, drugi zaś jest swoistym stemplem, wizytówką całego zespołu - każdy muzyk na podczas “Wenus” improwizuje, rozwija skrzydła, zachwyca, pokazuje co potrafi. To taka jazzowa jazda bez trzymanki, rdzeń tej muzyki, który ja osobiście lubię najbardziej, gdy muzycy dają sobie swobodę i mają zachowany odpowiedni balans odwagi i umiejętności technicznych, aby zachwycać słuchaczy . No i jest długi jak ulica Piotrkowska po to, by każdy muzyk się wygadał. Poza tym jednak młodość poniosła Kosmos z umiarem, to nie jest muzyka w szalonych tempach (posłuchajcie jakże dojrzale i pięknie brzmią dęciaki Jana Ostalskiego i Iwo Tylmana w wybitnie spokojnym “Muratynie”), panowie grają rozsądnie, czasem melodyjnie (ale bez przesady) dobierają dźwięki z umiarem, rozmieszczają je w muzycznej przestrzeni mądrze, nawet wtedy gdy - jak utworze “Walc II” - puszczają wodze i naprawdę lecą improwizując - bo to w końcu kosmiczny jazz.

Podsumowując: niezły kosmos!

Jeden z najlepszych tegorocznych polskich debiutów.

piątek, 28 czerwca 2024

Audycja "Muzyka, która leczy" w RadioJAZZ.FM - podsumowanie I półrocza 2024 z redaktorami bloga Polish Jazz!!!

 Już dzisiaj w Piątek 28.06 tym razem już od godz. 18:00 do 20:00 prowadzący Maciej Nowotny i Pawel Ziemba zapraszają do wysłuchana na antenie RadioJAZZ.FM na kolejne wydanie naszej Audycja "Muzyka, która leczy". Tym razem naszymi gośćmi będą redaktorzy recenzujący płyty polskich wykonawców jazzowych na blogu Polish Jazz: Agnieszka Gawrych, Robert Kozubal i Szymon Stępnik. Tematem naszej rozmowy, jak również prezentacji muzycznych, będą wybrane nagrania, które w okresie ostatnich sześciu miesięcy ukazały się na polskim rynku i wzbudziły zainteresowanie naszych gości. Jak zawsze trochę porozmawiamy i będzie dużo, dobrej, ciekawej i różnorodnej muzyki. Zapraszamy!!!




poniedziałek, 24 czerwca 2024

Filip Żółtowski Quartet - „BiBi”

Filip Żółtowski Quartet

Filip Żółtowski - trąbka
Szymon Zawodny - saksofon
Wojtek Wojda - instrumenty klawiszowe
Mikołaj Stańko - perkusja

Tytuł płyty: „BiBi” 

Wydawca: Alpaka Records (2024)

Autor tekstu: Robert Kozubal

Trójmiasto zawsze wrzało muzykalnie, wypuszczało w świat nowe pomysły brzmieniowe, rodziło niezapomniane składy, a tamtejsi ludzie jakby szybciej i chętniej chwytali nowe trendy, siłą rzeczy burząc stare. „BiBi”, druga płyta kwartetu Filipa Żółtowskiego jest tego podręcznikowym wręcz przykładem – to tak, jakby morskie prądy, w magiczny sposób pchały tam nuty ze wszystkich jazzowych stolic świata, a czwórka bezczelnie młodych i bezczelnie utalentowanych absolwentów Akademii Muzycznej w Gdańsku miksowała je po swojemu, nadając własny styl. Ta buńczuczna pewność siebie i wiara w nowe brzmienia zawarta na płycie „BiBi” bardzo mi się podoba, bo oznacza, że młode pokolenie muzyków mówi po swojemu i jest to nareszcie język bez granic. Jeśli muzycy kwartetu zerkają wstecz, to wyłącznie, by czerpać ze swoich mistrzów: jazzowych Steve'a Coleman'a and Five Elements czy Brad'a Mehldaua ale nie tylko, ponieważ nie kryją równie dużego zainteresowania rzeczami na pozór odległymi od jazzu, jak hip-hopowymi beat’ami w stylu produkcji James’a Yancey (J.Dilla), taneczną elektroniką EDM (namawiam, by wyjść z jazzowego kąta i posłuchać, co grają Medasin czy Flume, których nazwy FŻQ podaje w materiałach prasowych) czy po prostu hitami popowymi.

Filip Żółtowski Quartet na „BiBi” puszcza jeszcze śmielej niż na debiutanckim „Humanity” oko do tej części publiczności, która w muzyce poszukuje radości z rytmu, zabawy wśród dźwięków, ale jednocześnie jest zainteresowana muzyką ambitną. „BiBi” jest troszkę jak wpuszczenie świeżego powietrza do dusznych sal jazzowych: kwartet lubi melodie, lubi też silnie zaakcentowane klubowe rytmy, lubi szalone, podkręcone tempo bitów. Jednocześnie jednak muzycy wyznaczają jasną granicę stylistyczną: przecież na „BiBi” główne role grają trąbka lidera i saksofon Szymona Zawodnego – ich muzyczne „rozmowy” wytyczają muzyczny szlak tej płyty, a w utworze „Emptiness” ścigają się jeden przez drugiego, niczym dwa psy husky, które wypuszczone po długim zamknięciu znów mogą pognać, ile sił w dal. W „Viewpoint” najpierw zachwyca trąbka, zaś potem następuje agresywne solo saksofonu. Z kolei w „Left space” po popisie saksofonu stery przejmuje elektronika. Tej ostatniej wprawdzie nie brakuje na całej płycie, a w finałowym utworze „Complete me” nawet dominuje, ale większości utworów po prostu cementuje całość. Fanów muzyki improwizowanej zachwycą na pewno single, czyli „Where is that place” czy „Fuddy-Duddy” – oba utwory to jazzowe szaleństwo, taki muzyczny granat wrzucony do kontenera z tysiącem barwników (w tym drugim pięknie pomyślany jest moment kulminacji, po którym zespół wciska z całych sił hamulec w podłogę, staje dęba, po czym każdy instrument ucieka w innym kierunku). Z kolei ludzie doskonale bawić się z pewnością będą przy połamanym klubowym rytmie „Foursome”, gdzie ton nadaje elektronika Wojtka Wojdy, a nad nią, jak obłoki płyną dźwięki sekcji dętej.

Na płycie najbardziej podoba mi się jednak gra Mikołaja Stańki na perkusji. Przez większą część, to oczywiste, musi trzymać pozostałą trojkę w ryzach, bo wszak na nim stoi ta cała konstrukcja, a mimo to bardzo silnie akcentuje, nie pieści się z zestawem. Ale - całe szczęście - w kilku miejscach np. „Fuddy-Duddy” może sobie pograć i wtedy jest nie do zatrzymania, mknie jak huragan po perkusji, jest jak Armia Czerwona w marcu 45 – bije wszystko, a na końcu odpływa kompletnie.

Na koniec wypada sobie życzyć dwóch rzeczy: koncertów, bo ze względu na żywiołowość muzyki kwartetu Flipa Żółtowskiego dadzą one publiczności wrażenia niezapomniane i tego, aby zespół nie zwlekał znów aż trzech lat z wydaniem kolejnej płyty.


poniedziałek, 20 maja 2024

Margo Zuber - "Cisza"

Margo Zuber

Margo Zuber – wokal
Kajetan Galas – organy Hammonda
Mateusz Pałka – fortepian
Grzegorz Pałka – perkusja

„Cisza”

Wydawca: SJ Records (2024) 

Autor tekstu: Robert Kozubal

Margo Zuber wraz trzema fenomenalnymi muzykami nagrali płytę zaczarowaną.

Albowiem słuchając jej powierzchownie, traktując jako ładne tło dla sobotniego shoppingu, niedzielnego sprzątania czy wieczornego grania w smartfonowe kulki popełnia się niewybaczalne marnotrawstwo emocjonalne. Wszakoż, gdy pozwolimy Margo Zuber i jej grupie przemówić do siebie pełnym głosem, kiedy potraktujemy ich poważnie, gdy wsłuchamy się w tę płytę zaczynają się czary: muzyka porywa, a słowa łatwo trafiają na szybką ścieżkę do naszych serc i dusz. A jeśli do tego żyjemy szybko w zgiełkliwym wielkim mieście ta płyta może wskrzesić iskrę życiowej rewolucji, aby nie powiedzieć rewolty.

Bo „Cisza” Margo Zuber to taki hamulec ręczny zaciągnięty w pełnym biegu.

Płytę otwiera Mateusz Pałka na fortepianie i tylko dla tego fenomenalnego, delikatnego jak mgiełka początku utworu tytułowego warto zatrzymać się i tę płytę słuchać. Pan Mateusz, samotnie, przez minutę i piętnaście sekund powolutku, cierpliwie wydobywa zespół z ciszy, z pustki, z nicości. Muzyka wyłania się tutaj jak postaci z obrazów Caravaggia. Drugi utwór to "Mów do mnie", wolniutka bossa, narzucająca mimowolne skojarzenie z pamiętną „Sambą przed rozstaniem” Hanny Banaszak. W następnych, bluesowym „Niepokoju” czy „Przebudzeniu” uwagę przykuwa moc organów Hammonda, genialnie poprowadzonych przez Kajetana Galasa. I tu ciekawostka: zespół zrezygnował z basu. Jego rolę przejęły właśnie „hammondy”. Połączenie ze sobą organów Hammonda – grających jednocześnie partię basu – z fortepianem, jest unikatowym rozwiązaniem. Jest to pierwszy zespół w Polsce, który występuje w takim zestawieniu instrumentalnym. I wszystko to doskonale się zazębia. Dobre słowo należy się też melodyjnej perkusji – na przykład w „O Tobie” Grzegorz Pałka popisowo buduje na perkusji finezyjną i pogmatwaną strukturę „pod” głosem Margo Zuber, zaś na całej płycie jest idealnie wycofany, taki doskonały człowiek drugiego planu, na którym opiera się cała konstrukcja. No i najtrudniejszy instrument. Marta Kula, krytyczka muzyczna z Radia 357 napisała w książeczce do płyty: „Najważniejszy jest jednak na nim głos. W przypadku Margo Zuber jest to głęboki, ciepły alt o barwie niemal stworzonej do śpiewania jazzu.” Jak to mówią: ujęte w punkt.

Kluczową kompozycją „Ciszy” jest według mnie kończąca płytę (wprawdzie ostatni jest standard „Pork Pie Hat”, ale to bonus track, ukłon w stronę klasyki) „Bezmyślna pogoń”. Wbrew nastrojowej i łagodnej formie jest to piosenka wyzwanie, piosenka prowokacja, prawdziwy protest song, mocne oskarżenie rzucone przez autorkę tekstów - Margo Zuber - ku przeskalowanemu światu. Zuber pyta w tekście: gdybyś w przyszłość zajrzeć mógł, czy miałbyś dość odwagi, aby ujrzeć, gdzie nas ta bezmyślna pogoń doprowadzi? Ilu z nas mogłoby być adresatami tego pytania (rzecz jasna pod warunkiem, że potraktujemy je poważnie)?

Muzyka - skomponowana w większości przez Margo Zuber lub przez duet Zuber/Galas – płynie przez całą płytę spokojnie, bez pośpiechu. Skłania do kontemplacji i pasuje idealnie do tekstów, a te mówią o współistnieniu, samotności, miłości, nadziei, a przez całą płytę przewija się motyw rozhuśtanego i rozpędzonego, a przez to pustego, życia. Wydaje mi się, że debiutancka dla Margo Zuber „Cisza” ma ambicję istotnie wpływać na odbiorcę, zostawiać w nim swój ślad, odrzucając entertajmentowy sztafaż.

Czy jej się uda? Wypróbujcie koniecznie.


poniedziałek, 4 marca 2024

Krystyna Stańko - "Eurodyka"

Krystyna Stańko

Krystyna Stańko – śpiew, gitara
Dominik Bukowski – wibrafon, xylosynth, marimba, kalimba
Paul Rutschka – gitara basowa
Michał Bąk – kontrabas
Mikołaj Stańko – perkusja, instrumenty perkusyjne

Gościnnie
Arve Henriksen – trąbka, aranżacje trzech utworów
Laura Marti – śpiew
Joao de Sousa – śpiew
Daniel Mester – klarnet

Eurodyka

Wydawca: Stankoffamusic (2023)

Tekst: Robert Kozubal

Szanowna Pani Ministro Zdrowia,

Ośmielam się stawać u wirtualnego progu Pani wysokiego resortu i apelować z moich jazzowych peryferii w sprawie, która przyniesie ogólny pożytek i dobrostan. Oto mam dla Pani lek na całe zło tego świata – płytę Krystyny Stańko pt. „Eurodyka” i proszę bez ogródek: niech Pani spowoduje, aby lekarze przepisywali ją znerwicowanym i chromym, niech ta muzyka popłynie na szpitalnych korytarzach, niech się sączy w przychodniach, w poczekalniach, izbach przyjęć, niech towarzyszy w wybudzeniach i teleporadach na przeziębienie, rwę oraz opryszczkę.

Powiedzieć, że to piękna płyta to nic nie powiedzieć – gorzej, to jakby powiedzieć, że się było w kościele Santa Maria delle Grazie w Mediolanie i oglądało tam jadalnię z jakimś wyblakłym malowidłem na ścianie. Ta płyta to balsam, otucha i pokrzepienie. To antidotum na frenetyczny pośpiech tego świata, na somatyczny obrzęk tłumu myśli rozdętych przeskalowaną rzeczywistością, na znerwicowany nadmiar jednorazowości oraz na wszelkie dolegliwości ducha i ciała homo sapiens XXI wieku.

Pani Ministro, muzyka i teksty Krystyny Stańko niosą tak potrzebne dziś wszystkim ukojenie już od pierwszych chwil, a potem jest tylko lepiej. Powolutku, w rytm soczystych, krystalicznie czystych i perfekcyjnych dziesięciu utworów „Eurodyki”, spływa na słuchacza aura spokoju, otula go ciepłymi i bezpiecznymi dźwiękami. Krystynie Stańko towarzyszy na płycie zespół marzeń, autorami muzyki są ona sama i niezrównany Dominik Bukowski, jeden utwór napisał Paul Rutschka. Obecny jest także Norweg Arve Henriksen, chyba najsubtelniejszy trębacz świata, człowiek, który gra tak lekko, jakby przepraszał swój instrument za każdy głośniejszy dźwięk. Pejzażuje nieziemsko w kilku utworach i to właśnie jego talent sprawia, że w refleksyjnej pieśni pt. „Dla Kompo”, poświęconej zmarłej na covid przyjaciółce Pani Krystyny, stajemy twarzą w twarz przed niewypowiadalnym.

Kolejny argument: tematyka. Pani Ministro, toć ta płyta to hołd dla Europy! Tej Europy, która wprawdzie nigdzie się nie ruszała, ale jakby ostatnio była gdzieś trochę dalej. Próżno jednak traktować ją jak banalny przewodnik, to raczej wysmakowane fotografie nastroju poszczególnych miast wywołanych w tytułach utworów. Już pierwsze fado z Joao de Sousa przynosi nam wiatr z Porto, a po nim wędrujemy do Aten, Oslo, Paryża, rozśpiewanego Splitu czy wreszcie do zmrożonego wojną Lwowa, który odwiedzamy podążając za przejmującym głosem ukraińskiej wokalistki – Laury Marti.

Dla zsiwzowanych formalistów dodaję, iż Krystyna Stańko ma wszelkie wymagane kompetencje: jest wybitną wokalistką obdarzoną oryginalnym kontraltem, absolwentką Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej w Katowicach, od lat w polskiej jazzowej czołówce (już w 2002 roku nominowana do Fryderyka za płytę „Do dziesięciu” grupy 0-58), nagrała 10 albumów, wykłada wokalistykę w Akademii Muzycznej w Gdańsku. Ma na koncie wielu nagród, medal Gloria Artis i Pomorską Nagrodę̨ Artystyczną.

Na koniec – przyznaję – wytoczę argument pozamerytoryczny. Pani Krystyna jest gdańszczanką, jak sama Pani Wie Kto. Dodam, że tamże od lat prowadzi co niedziela w państwowym Radiu Gdańsk, swoją dwugodzinnną audycję, w której puszcza i propaguje soczysty jazz, a skromny wnioskujący do Pani Ministry słucha jej dzięki internetowi z wypiekami na twarzy.

Kończę prośbą o rozważenie mojej propozycji tak szybko, jak to możliwe. Puszczajmy Eurodykę, gdzie tylko się da, a świat będzie piękniejszy. I zdrowszy.

Licząc na pozytywne rozpatrzenie, załączam stosowne wyrazy. Z poważaniem.

Zobacz też: