Pokazywanie postów oznaczonych etykietą korytarz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą korytarz. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 10 lutego 2015

Cierpliwość i poszukiwanie

Jestem w sklepie, stoję w kolejce już bardzo długo. Wcale mnie to nie denerwuje. Cierpliwie sobie czekam, cześć osób wciska się przede mnie, ale nic mnie to nie rusza, tylko się dziwię: Po co oni się tak śpieszą? Nagle dostaję wiadomość (kobiecy głos zawiadamia przez megafon). Zmarł mój daleki krewny, jestem zaproszona na odczytanie testamentu.
Odczytanie odbywa się w jego rezydencji (był niezwykle pracowity, bogaty, miał głowę do interesów). Zebrało się bardzo dużo osób, sam odczyt trwa krótko, większość ludzi odchodzi zawiedziona. Krewny, zaprosił nas wszystkich, byśmy wzięli udział w jego "grze". Naszym zadaniem, jest przeszukać jego dom i odkryć Coś. Zostaję, choć większość osób już wraca do swoich obowiązków. Przeszukuję dom. Powoli odkrywam, kim tak naprawdę był wujek. Jestem sama w budynku. Wieczorem zagląda do mnie 2óch "strażników". Pytają mnie czy rezygnuję, mówię im że nie. Oni odchodzą, ja jeszcze bardziej skupiam się na szukaniu. Odkrywam olbrzymią bibliotekę, garderobę, kuchnię z wypełnioną po brzegi jedzeniem, chyba dla 100 osób na 100lat. Widzę też wielkie łazienki, sypialnie, pokoje pełne pościeli na zmianę. Tam właśnie znajduję ukryte pamiętniki i zaczynam je przeglądać. To chyba jeszcze nie "to", co mam znaleźć, ale czytam, być może będzie tam jakaś wskazówka. W dziennikach, zawarte są jego myśli, refleksje, to co robił w dany dzień, jego podróże, inspirujące cytaty, pragnienia i cele do realizacji. Mija kilka dni, już powoli orientuję się gdzie co jest, choć jest bardzo ciężko. Budynek jest przeogromny i można się pogubić. Kiedy robię sobie śniadanie (filiżanka kawy, rogalik), zauważam, że z piętra nad kuchnią schodzi gosposia. Twierdzi, że uczestnik "gry", może mieszkać tu do czasu rozwiązania zagadki, zaś kiedy potrwa to więcej niż 3 dni, to ona ma obowiązek tu sprzątać i szykować posiłki. Pytam ją o wagę, bo widzę że schudłam przez te kilka dni. Przynosi wagę łazienkową (szklana, w kształcie krzyża), waga wskazuje 64kg. Gosposia wchodzi znów na pięterko (takie spiralne schody) i robi się bardzo cicho, za cicho. Ten krewny zginął nagle, w tajemniczych okolicznościach, więc zaczynam czuć lęk. Wołam głośno: czy wszystko w porządku? Cisza. Wołam jeszcze raz. Słyszę kroki, ktoś schodzi po schodach. To mężczyzna, ma nagi tors, szare spodnie dresowe i gołe stopy. Wygląda jak Zeus; dłuższe, siwe włosy, groźny wzrok, mocne brwi. Mówi, że jest mężem gosposi i że wszystko jest "w porządku". Mieszkają tu razem. Z oddali słyszę jej głos, potwierdza tę informację. Odchodzę do swych zajęć, choć czuję niepokój. W porze obiadu, spotykam ich w kuchni, są jak papużki-nierozłączki, przygotowują wspólnie posiłek i wyglądają na bardzo szczęśliwych. Tego dnia, przybywa do domu ktoś jeszcze. Najpierw dostrzegam pojedyncze osoby w różnych pomieszczeniach, potem orientuję się, że to jacyś krewni, którzy zdecydowali się "powrócić do gry". Jest wśród nich pewien chłopak. Nie ma dnia, by do mnie nie zagadał. Zawsze gdy mnie widzi, buzia mu się nie zamyka. Trochę mnie to denerwuje, dlaczego musiał na mnie zwrócić uwagę? Zaczynam mu się przyglądać. Jest wysoki, znacznie wyższy niż ja, ma gęste kruczoczarne włosy, bardzo ciemne oczy, jest wysportowany.    

Spotykamy się tylko przypadkiem, on zawsze zagaduje pierwszy, ja odpowiadam, niemal zawsze go czymś zaskakuję lub rozśmieszam. Zaczynamy rozmawiać coraz dłużej i o coraz bardziej "prywatnych sprawach". Pewnego razu spotykam go w korytarzu. To bardzo nietypowy korytarz, jest niezwykle wąski, dosyć długi. On jak zwykle zaczyna rozmowę. Czuję że jest "jakoś" inaczej niż zwykle, mam takie dziwne uczucie w piersiach, że aż mnie rozsadza. Odkrywam że jestem szczęśliwa. W tym właśnie korytarzu, zdaję sobie sprawę że On mnie kocha, kocha mnie od naszego pierwszego spotkania. Podchodzę do niego na wyciągnięcie ręki i po chwili obejmuję go za szyję, on mnie za plecy. Kolejna scena, on siedzi na ławce (takiej "szkolnej", niziutkiej). Ja siadam na podłodze, między jego nogami, tyłem do niego. Co jakiś czas zerkam na niego mocno przechylając głowę do tyłu, cały czas gadam jak najęta. Chcę się o nim dowiedzieć wszystkiego, znów przechylam głowę i zaczynam mówić ". A powiedz mi.." kiedy on zamyka mi usta pocałunkiem. Kiedy kończy, uśmiecha się szeroko i mówi: "zdecydowanie za dużo gadasz". Uwiadamiam sobie, że jedyne co "odkryłam"w domu wuja to miłość ;)




wtorek, 27 stycznia 2015

Dlaczego czuję takie silne połączenie z X?

Zadane przed snem ;)
Sen
Czasy współczesne, siedzę na czacie i gadam z jakąś dziewczyną, piszę o okolicznościach poznania X. (ten sam dzień co poznałam J.) i o pierwszych intensywnych tygodniach (nasza trójka na tych samych spotkaniach, wciąż krzyżowanie się naszych dróg, tyle że z J. to spotkania "umówione", zaś z X. "przez przypadek", ale równie częste jak z J., te same imprezy).

Dziewczyna odpisuje dosyć szybko, mówi że jesteśmy połączeni niezwykle starym zaklęciem, w poprzednich wcieleniach wykonaliśmy potężny Rytuał Wiążący, wykorzystaliśmy Magię Krwi i Węzłów.
(* co ciekawe, wszędzie i na wszystkim mam mnóstwo węzłów, począwszy od sznurówek, wszelkich kabli: odkurzacz, ładowarki, suszarka; kiedyś jako dziecko robiłam sobie 3 węzły na włosach? skąd? po co to robiłam? czasem wplatałam we włosy sznurki - zaprzestałam jak mama powiedziała że nikt tak nie robi).
Dziewczyna odpisała mi w innym języku coś a'la aramejski, sporo czasu zajmuje mi tłumaczenie. Dopytuję o szczegóły. Twierdzi, że czar jest tak potężny, dlatego że wykonaliśmy go razem, nasza wola splotła się w jedną - chcieliśmy w każdym wcieleniu być ze sobą.
Pytam więc o J., jaką ma rolę. Odpowiedź pojawia się niemal natychmiast, J. zawsze "przychodzi na świat" jako nasz najlepszy przyjaciel, jest Istotą Światła, pomaga nam przełamać rytuał i uwolnić się od siebie, "zerwać kajdany astralne".

(*rzeczywiście, w snach "z poprzednich wcieleń", niemal zawsze jestem z X., 
numerologicznie X. jest  9, zaś ja i J. jesteśmy 8)

Węzeł Cygański
W tym momencie słyszę jakiś dziwne dźwięki, biorę ze stolika grubą, czarną, kwadratową księgę i idę pozamykać drzwi. To takie duże, drewniane drzwi, które mają tylko dolną połowę, taka co nie pozwala na wejście psa np. ale kot by je przeskoczył. Zamykam drzwi na haczyk. Za nimi widzę niewielki ganek, ale drzwi są solidne i zamknięte na zasuwę. Dom jest zbudowany jak kiedyś dwory. Jest główne wejście i przechodzi się przez wszystkie izby z powrotem do wejścia, takie "pokoje przechodnie". Zaczynam od pokoju najbardziej starego, przechodząc do coraz bardziej nowoczesnych. Ostatni pokój, to nie pokój a księgarnia/cenna biblioteka, pośrodku jest wąski korytarz i wejścia do ciasnych przejść, gdzie stoją półki wypełnione książkami. Wzdłuż korytarza, jest 7 lub 8 bramek z alarmami. Decyduję się przebiec, książka którą trzymam, ma pasek magnetyczny, za każdym razem jak przekraczam "bramkę" rozświetla się czerwona lampka. Wchodzę do następnego pomieszczenia, to jakby poczekalnia.
Opadam bez sił na krzesło, tyle nowych informacji, sama nie wiem co myśleć. Jestem na jakimś bardzo wysokim piętrze, może setnym, może wyższym, zerkam przez okno. Wszystko jest zalane delikatnym światłem, cudownie przebija się przez chmury, widzę miasto poniżej. Miasto jest potężne, rozbudowane, ale z tej perspektywy, wygląda jak makieta.
Zastanawiam się czy każdy z nas ma "przypisaną rolę" na tym świecie..




 

czwartek, 15 stycznia 2015

Sen - Odkrywanie wnętrza

Dziś, przy stole, siedziały zgromadzone moje najlepsze przyjaciółki z liceum: Asia, Monia, Ania oraz moja kuzynka Aga. Zaprosiłam je na obiad. Kiedy chciałam go podać, zorientowałam się że mam obiad już gotowy (z poprzedniego dnia) i podałam odgrzany. Kotlety, ziemniaki pocięte w krążki (podsmażyłam na złoto), do tego chrupiąca sałata. Właśnie się dostałyśmy na medycynę (w realu: chodziłyśmy do klasy o profilu biologiczno-chemicznym, żadna z nas nie planowała zdawać na medycynę) i świętowałyśmy.

Po obiedzie Agnieszka powiedziała, że przyda nam się odrobina praktyki. Zaprowadziła nas do pokoju gdzie stał komputer, manekin z narządami wewnętrznymi i było ciasne, wąskie przejście. Dziewczyny od razu się skierowały do przejścia. Okazało się, że była to podróż wzdłuż układu pokarmowego człowieka, od jamy ustnej po odbyt. Wchodziło się w mięciutki korytarz z jakiejś folii i przeciskało niczym kawałek pokarmu przez ludzkie ciało. Wszystko było podświetlone na czerwono. Strasznie nie chciałam tam wchodzić, ale Aga powiedziała że jak chcę studiować medycynę to muszę. Weszłam, ale jak poczułam że wszystko tak na mnie napiera, to się szybko wycofałam. Szczególnie bałam się dotrzeć do jelita.

Tymczasem do pokoju wpadł jakiś nauczyciel i powiedział, że Aga, to tak naprawdę nie ona. Ktoś się pod nią "podszywa". Jak najszybciej mamy zastawić na nią pułapkę i ją złapać. Natykam się na A. zupełnie przypadkiem, ona zaprasza mnie na koncert do Bydgoszczy. W tym czasie wchodzi owy nauczyciel i A. ucieka.

Kolejny sen, świadomy ;( chlip, nic nie pamiętam, tylko że był prze-fajny..


piątek, 6 czerwca 2014

Dom Uciech

Może powinnam nadawać tytuły swoim snom?

Dziś we śnie zwiedzałam wraz z mężem "Dom Uciech" ;)
Przed wejściem wisiał szyld, była to czarownica siedząca na miotle.






Weszliśmy z mężem do barokowo umeblowanego salonu, niedaleko po lewej był barek, ale siedziały tam zaledwie dwie osoby. Nie zatrzymywaliśmy się z J.tylko szliśmy dalej.

Jesteśmy w korytarzu: wąski, ma czerwone ściany obite pluszowym materiałem, nie ma tam drzwi tylko wizjery w ścianie, można przez nie podejrzeć inne pary. Zaglądam do jednego z nich. Bardzo dobrze zbudowany czarnoskóry mężczyzna "rzuca się" na malago mężczyznę w typie "wychudzonego naukowca", zaś temu drugiemu to się podoba ;P

Idziemy dalej, trafiamy do wielkich łaźni, od czasu do czasu widać jakieś pary, ale wszystko dzieje się "za zamkniętymi drzwiami" kabin. Wbijamy się do jednej z nich i namiętnie całujemy, nagle drzwi otwierają się, okazało się że to miejsce było zarezerwowane i idziemy dalej.

Docieramy do pokoju, gdzie jest wielki ekran, pokazują się kilkusekundowe filmy gdzie widać inne pary, ale tylko ciała, kamera filmuje ludzi "bez głów", tak że nie można rozpoznać kto to. Patrzę na kolejną parę która jest na ekranie i nagle rozpoznaję siebie z J. Bardzo fajnie razem wyglądamy.

J. mnie ciągnie dalej, biegniemy i docieramy do gigantycznej sali o bardzo niskim suficie. Ma dziwną podłogę jakby to był materac, jest bardzo miękka, ściany tak samo. Gubię się z J. Mam wrażenie że pokój się zmniejsza, okazuje się że to nie wrażenie, pokój naprawdę się zmniejsza, maleje, robi się ciasno. Brakuje mi powietrza i ciężko mi oddychać

 .. budzę się z kołdrą nałożoną na głowę..

A to widok "sprzed chwili". Znów pojawiło się w trakcie pisania posta ;)
Dwie piękne tęcze.




niedziela, 14 lipca 2013

Sen z 13/14 lipca

Śniłam że chodzę do szkoły. wyglądała jak każda inna szkoła. Sen rozpoczął się na lekcji łaciny, były tam osoby w wieku od 6 do 18 lat. Ja miałam 13-14, zajęcia akurat dobiegały końca i wybiegłam na korytarz - na przerwę. Śpieszyłam się by zdążyć na zajęcia, w zupełnie innym skrzydle szkoły. Okazało się, że nikt nie idzie tam gdzie ja, każdy zapisywał się na te lekcje na które chciał, nie znałam tam prawie nikogo - tylko z widzenia. Kojarzyłam jednego chłopaka, bardzo się we mnie zakochał, był trochę starszy ode mnie. Blondyn, włosy lekko kręcone za ramiona, zawsze chodził w jaśniutkich jeansach i szarej bluzie, nosił czerwony plecak. Tego dnia znów się do mnie uśmiechał a jego koledzy się podśmiewali..  odwrócił się no nich na sekundę (coś im wyszeptał) a potem znów na mnie ciepło popatrzył  .. przez tę chwilę urosły mu wąsy, w pierwszej chwili pomyślałam "zaczarowane" a już za moment "jak uroczo" i zakochałam się w jednej chwili (tak naprawdę, to myślę że zawsze go kochałam). To wszystko działo się w ułamku sekundy, na zakręcie schodów. Kiedy znów odwrócił się do kolegów, szybko i czule dotknęłam jego pleców (przejechałam wzdłuż kręgosłupa) i wbiegłam po schodach bez odwracania się taka lekka i szczęśliwa.

Na górze, na korytarzu, jakaś dziewczynka grała " w klasy", ale te klasy wygadały jak giga szachownica, grało się własnym ciałem, przeskakując na kolejne kwadraty. To była trudna i wyczerpująca, strategiczna gra. Jak się skoczyło na kwadrat, to otwierał się szereg różnych dróg i możliwości. Grało się pojedynczo, akurat byłam świadkiem, jak dziewczynka wskoczyła na kwadrat przed sobą, po jej lewej (na jednym z kwadratów) pojawiło się wejście do prawdziwego domu (trójwymiarowe drzwi z progiem), z tyłu pojawiły się schody prowadzące w głąb ziemi, zaś daleko z przodu chmurka fruwających motyli.



wtorek, 28 grudnia 2010

Moja prawdziwa natura

Pytanie w temacie -  zadane przed snem ;P  
Moja prawdziwa natura

1. Jestem superbohaterką i ratuję świat, akurat lecę nad miastem i lokalizuję gdzie dzieje się coś "złego"

2. Jestem wiedźmą (znów nie czarownicą!) i mieszkam w domku nad jeziorem, następna scena jadę wozem takim drewnianym super szybko, wóz jest bez koni, napędzam go umysłem. Ostatnia scena, jestem nad jeziorem, koło swojego domu, widzę zbiegowisko ludzi, ktoś mnie mocno trzyma a potem topi pod wodą :/

3. Jestem na jakimś pustkowiu, zima bo wszędzie śnieg, gdzieniegdzie drzewa (bez liści oczywiście), docieram do jakiegoś duchownego i błagam go o coś, co mi pomoże mi odkryć "siebie", daje mi klucz. Wspinam się na górę i docieram do muru, są tam 3 bramy. Moim zadaniem jest je otworzyć kluczem, klucz zrobił się olbrzymi, ma z metr długości (wrota są z 5x większe niż ja).. ale nie udaje mi się żadnych otworzyć..
Schodzę jeszcze raz do duchownego, nie chce mi dać klucza po raz drugi, ale widzi że jestem w ciąży i po namyśle daje mi klucz..

Powtarzam to co wcześniej.. udaje mi się otworzyć trzecie drzwi, wchodzę w bardzo ciasny korytarz.. jest długi jak tunel, ciemny i ciasny, przeciskam się ..


Koniec.

wtorek, 14 grudnia 2010

Sny z 13/14 grudnia 2010

Ostatnio moje sny to odbicie rzeczywistości, czyli ja, J, dzieci, koty, moja rodzina.. przyjaciele, sytuacje z życia przeplatane z sytuacją nierealną..

np dzisiaj jeden ze snów był dosyć zabawny.. śniło mi się, że jestem wiedźmą (tak sama siebie nazywałam). Mieszkamy z mężem i dziećmi na odludziu, w jakiejś wiejskiej chatce..
Jest ok, tyle że wieczory i noce są tam niebezpieczne, bo jakieś postacie pod okna podchodzą, więc ja "ochraniam czarami" dom i podwórko.. choć na podwórko mam bardzo mały wpływ, bo one są silne.. 
W każdym razie zapadł już zmrok i Asia zaczęła jęczeć, że musi siusiu.. zastanawiałam się co robić, bo o tej porze to było niebezpieczne, no ale cóż było robić.... Ubieram ją i wychodźmy.. jest szaro, na dworze.. widać niewiele, Asia robiąc siusiu poparzyła sobie pupę o pokrzywy (!) .. a ja wtedy nie wiem skąd (z głowy chyba) zaczęłam wypowiadać formułkę:

"ani człowiek ani ziele
nie zrobią ci krzywdy w tym ciele"

i wróciłyśmy do domku. Siedzieliśmy roześmiani przy stole, jakoś czułam że tego wieczoru jesteśmy bezpieczni. Koniec snu.

Drugi:

Jestem w długim korytarzu.. jak szkolny. Z grupką młodych ludzi, pól na pół jeżeli chodzi o płeć. Wiem, że mam tam chłopaka w tej grupie, bo mnie przytula często, ale w ogóle nie czuję żebym go znała.. W każdym razie, to są zawody w tańcu, każdy z nas losuje kartę a potem tańczy w tym stylu co postać na karcie.. ja wylosowałam skrzata , taki mały zielony, ubrany w bluszcz...

"bluszcz to symbol kobiecości. Roślina ta nie jest samodzielna, musi się na czymś wspierać. W ten sposób obrazuje słabość człowieka, który powinien polegać na Bogu. Bluszcz pnący się po murze domu miał trzymać z daleka wiedźmy"

Poszperałam w internecie, skrzacik nazywa się Leprechaun. Ponoć lubi płatać figle, mój taniec był śmieszny.. ;) czyli tańczyłam jak trzeba.. bo wywijałam ciało na wszystkie strony i podskakiwałam dużo..