Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dzieciństwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dzieciństwo. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 17 października 2021

cztery lata

 

Hania, moja wnuczka, dobrze wie, w której szafce dziadek trzyma słodycze. Tak, dziadek to łasuch i zawsze jakieś cukierki, czekolady i ciasteczka ma. Ja ze słodyczy wolę wino półsłodkie ale i tego nie mogę bo mi ciśnienie skacze i robię się czerwona  jak pijak, co to w ogóle jest za życie, prawie już nic nie mogę oprócz orki, czas umierać albo coś.  Ale nie o tym miało być.

Hania dziadka bardzo kocha i zwraca się do niego „dziadeczku kochany”,  co mnie bardzo rozczula bo wiecie – drobna blondyneczka, niebieskie oczęta i ten słodki uśmiech – gdyby chciała gwiazdkę z nieba i szybkę z okna to by dostała. (Moja babcia tak mówiła, gdy prosiłyśmy o niemożliwe – i co jeszcze, może szybkę z okna i gwiazdkę z nieba?).

 

Pewnego dnia Hania spędzała u nas popołudnie. Mama Hani opowiadała, że dziewczynka już w samochodzie wyśpiewywała – jedziemy do babci, jedziemy do babci, dziadek da ciasteczka a babcia włączy bajeczkę.

Przyjechała z gotowym scenariuszem – idziemy na karuzelę a jak zrobimy kopytka to będziemy się bawić w ogrodzie a potem będę oglądać Psi Patrol a ty babciusiu sobie poczytasz!

Ale dziś na obiad nie będzie kopytek – zaprotestowałam, bo jemy te kopytka za każdym razem, kiedy dziecko jest u nas. Lubi i robić je i jeść.

 – Ale ziemniaki będziemy obierać? - Tak.

  Ziemniaki też obieramy razem odkąd pamiętam, mała jeszcze nie umiała chodzić kiedy stawiałam jej krzesełko koło zlewu.  Nie chodzi przecież o te ziemniaki tylko o wygłupianie się przy tym.

 

Rysujemy, śpiewamy i w pewnej chwili Hania pobiegła do dziadka, aby mu coś powiedzieć na ucho. Taki zwyczaj przyniosła z przedszkola, ważne rzeczy mówi na ucho.

- Dziadeczku kochany, wyszeptała.  Dziadeczku kochany,  czy masz  w swoim pokoju w szafce jakieś słodycze, to byśmy poczęstowali babcię!

No i nie daj dziecku ciasteczka.

sobota, 9 listopada 2013

wspominając

Mama była przewrażliwiona na punkcie niepełnosprawności. Strzegła nas przed zbyt ciężką pracą  i pilnowała, abyśmy nie podchodziły do koni i do niebezpiecznych narzędzi. Do dziś brzmi mi w uszach jej przejęty głos – chcecie z dzieci kaleki zrobić? – gdy ktoś usiłował zlecić nam pracę ponad siły. Mam na myśli wiek, gdy dziecko ma się bawić, a nie od rana do nocy chodzić za pługiem lub za bronami. Tak samo było z narzędziami – tylko mama rozumiała, że siekiera, kosa czy motyka w rękach dziecka leży zupełnie inaczej niż w rękach dorosłego.

Nie pozwalała nam się gapić na niepełnosprawnych a najgorszym przezwiskiem było dla niej „matole” czy „głupku”. Tak wówczas nazywano niepełnosprawnych intelektualnie. Jeśli więc któraś z nas w kłótni powiedziała do drugiej „matole” matka bez wahania waliła ścierą przez łeb i groziła – jeszcze raz jak usłyszę to dostaniesz habiną! Nie wiem, jak to się pisze, habina  była cienką witką brzozową doskonale nas dyscyplinującą, spoczywała w kuchni nad półeczką z przyborami do mycia.

Macie pojęcie, co takie dziecko czuje? Mało mu, że nie umie czasem nawet czytać i pisać, nie chodzi ze wszystkimi do szkoły to jeszcze się wszyscy na nie gapią!

Nie miałyśmy oczywiście pojęcia, ale tu się muszę przyznać do wielu eksperymentów, mam nadzieję, że nikt tam znów nie poskarży, po czterdziestu latach to przecież można wybaczyć bo to nie było żadne przedrzeźnianie, teraz to wiem.

Wspominałam tu już kilka razy o stryku, który stracił w wypadku nogę. Miał on syna, mojego kuzyna, z którym spędzałam cudowny czas bawiąc się w każdej wolnej chwili. Stryk był bardziej otwarty i bezpośredni niż tata, taty się baliśmy a ze strykiem wygłupialiśmy się i nigdy się na nas nie obrażał i nie krzyczał. Czasem tylko groził wylogowaniem. Logowanie miało polegać na spraniu laską i wygonieniu z domu. Jednak zamiast tego piekł nam na blasze plasterki ziemniaków i bawił się razem z nami, choćbyśmy nie wiem co wyczyniali.

Pewnego razu bawiliśmy się w Jarosa. Jaros był  wiejskim żebrakiem, był niewidomy, nosił przed sobą gruby kij, którym badał drogę a kiedy szedł, burczał jak motor. Zawiązałam kuzynowi szalik na oczy i  chodził z kijem  po drodze, oczywiście musiał buczeć. Ja mu niestety, podkładałam pod nogi różne przedmioty a on się potykał i wywracał. Potem nastąpiła zmiana i ja miałam zawiązane oczy a kuzyn w eksperymentach poszedł dalej. Naszykował mi różne rzeczy do jedzenia i do picia, niedojrzałą śliwkę, ziemię i kamień zawinięty w papierek od cukierka również.

Stryk nie tylko nie zabronił nam tej zabawy. Niby udawał, że nie widzi, co wyczyniamy, bardzo zajęty wędzeniem śliwek. Kiedy skończyliśmy, kuzyn poobijany a ja ze smakiem ziemi w buzi, zaproponował nam kolejne doświadczenie - przymocujcie sobie do jednej nogi patyki tak, żeby była całkiem sztywna i spróbujcie biegać.  

Zapomniałam napisać, że stryjanka nie miała  poczucia humoru i była taka, jak nasza mama – przewrażliwiona, a kochała i troszczyła się  o mnie  tak samo, jak o własne dzieci.  Kiedy więc zobaczyła nas biegnących z tymi sztywnymi nogami, przerażona zapytała – co wy robicie? A my chórem – bawimy się w stryka! A stryk się śmiał aż się paryja trzęsła.