Pokazywanie postów oznaczonych etykietą koty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą koty. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 1 maja 2011

znów o tych kotach

Biały Kot dawno przestał przychodzić do domu na noc, śpi gdzie chce, łazi gdzie mu się podoba i dopiero, gdy chce się porządnie najeść to trafia do mojej kuchni. Przyzwyczaiłam się do tego i już od dawna go nie nawołuję i nie szukam. Przychodzi obszarpany i brudny, biorę go więc pod pachę i oglądam, obmacuję, zaglądam do uszu i w futro zawsze mając pod ręką najpotrzebniejsze leki. Warczy na mnie, czasem myślę, że mnie za to nienawidzi bo już kilkakrotnie musiałam mu wyrywać kolce, czyścić zaropiałe ucho a nawet wyciągać z pyszczka wbitą cienką kostkę.
Wczorajszy dzień był parny, zwierzęta spały od kilku godzin w ogrodzie i wreszcie mnie to zaniepokoiło. Przypomniałam sobie, jak mając małe dziecko zaglądałam do niego gdy za długo było cicho. Tak samo mam ze zwierzętami, bo kto to widział, aby spały gdzie popadnie rozciągnięte na boku, z odsłoniętym brzuszkiem, jak martwe! Pies koło huśtawki, kot na trawie pod czereśnią. Zawołałam więc na nie z ganku – kotku, żyjesz? Nic, żadnej reakcji. Piesku nie śpij!  Nic. Zeszłam na dół, pies uniósł powiekę, mruknął i przewalił się na drugi bok. Podeszłam do kota, mruknął, przewrócił się na grzbiet i leżał z łapami wyciągniętymi w górę, nawet nie popatrzył. Podrapałam go po brzuszku i zostawiłam w spokoju.
Wracając do domu zwróciłam uwagę na poruszenie w altanie. Stoi tam szafa a na szafie jest szuflada. Z szuflady wystawała  głowa kota, który teoretycznie powinien być biały a był szary od brudu i kurzu. Już wiem, gdzie śpi.
Po południu przeszła burza, Kiciul się burzy boi więc był w domu ze mną. Pies spał na ganku. Po burzy do domu przyszedł Biały Kot. Szedł wśród wysokiej mokrej trawy i miał myjnię. Wyglądał jak mop. Wytarłam go a gdy się wymył i wysuszył, znów był pięknym, Białym Kotem o seledynowym spojrzeniu.

PS na blogu w onecie nie piszę bo nie mogę się tam zalogować.

piątek, 15 kwietnia 2011

dzwoń po strażaków!

Kiciul dostał małpiego rozumu i gania po drzewach i  po dachach jak jaka wiewiórka. Wczoraj z rozpędu wskoczył na słup telefoniczy a potem..bokiem, głową w dół, głową w górę - jak by tu zejść! Na szczęście wystarczy zawołać jak na niesforne dziecko - co ty robisz, już do domu! I posłusznie przybiegnie. Nie za darmo, nie, dostaje nagrodę, to tylko zwierzak, nie ma się co łudzić. Na tym zdjęciu czaił się do skoku na drugie drzewo, jak wiewiórka!

niedziela, 10 kwietnia 2011

znów o tych kotach


Kiciul po kastracji wrócił błyskawicznie do formy, mało tego, zaczął się od nowa zachowywać jak podrostek. Skacze po półkach, bawi się zabawkami, grzebie w akwarium i biega w podskokach z pokoju do pokoju. Czai się za futryną i wyskakuje w ostatniej chwili a ja wrzeszczę – no chyba się już w tym kocim łebku całkiem poprzewracało, na mnie polujesz?!
U sąsiada jest wykastrowany kot wielki jak smok,  czarny jak kot czarownicy i Kiciul chodzi się tam posilać i bawić. Czarny kot przychodzi również do nas i dziś właśnie patrzyłam, jak się bawią. Kiciul czaił się, podbiegł do czarnego kota i przywalił mu łapą w pyszczek, tamten mu oddał i tak się prali aż wreszcie upadli na bok brzuszkami do siebie i zaczęli się kopać i podgryzać. Pies na to patrzył leżąc z 5 metrów dalej. Jest przyzwyczajony i widział, że ja to widzę bo patrzył wymownie raz na mnie, raz na koty. Wreszcie powiedziałam – no dobra, rozgoń to towarzystwo. Wstał, koty przestały się bić i odwrócone głowami do niego znieruchomiały. Pies podszedł jeszcze krok dalej i sapnął, on tak charakterystycznie wzdycha, nie szczeka bez potrzeby. Czarny kot wstał i nie śpiesząc się poszedł w kierunku siatki a Kiciul wywalony leżał dalej, wreszcie wstał, fuknął na psa i poszedł na posesję sąsiadki. 
A nocą jakieś zwierzę weszło przez uchylone minimalnie okienko garażu, zaświeciło światła samochodu i szukało   psich  i kocich zapasów. Bo przecież Luby chyba nie ma takiej sklerozy, aby zostawiać auto w garażu na światłach? ;)

sobota, 26 marca 2011

czwartek, 24 marca 2011

A co tam u Was?

 To, o czym piszemy sobie na gg i w mailach, rzadko kiedy wychodzi na blog bo to przecież kwestia zaufania, ale myślę, że parę rzeczy mogę ujawnić. Napisałam w notce „gdziekolwiek” o swym niepokoju związanym z czytelniczką z Japonii i dostałam maila -  żyją, są cali i zdrowi! Czyż to nie warte przekazania Wam wszystkim? 
Pewna  "ciężarówka" pełna optymizmu pisze, że brzuszek rośnie, samopoczucie coraz lepsze i najważniejsze - ciąża rozwija się prawidłowo! 
Jedna z młodych dziewczyn napisała, że trafiła na mój blog z polecenia swej mamy. To naprawdę powód do dumy, miło mi bardzo, obie panie pozdrawiam.
Bardzo dziękuję za recenzje książki a tym, którzy mi zarzucają, że jest za droga to mówię – dobre rzeczy muszą kosztować! A 27 zł to nie jest wcale tak dużo.
Pytacie też, co dostanę za konkurs na pierwszym blogu. To nie tajemnica – jeśli go wygram, to dostanę aparat fotograficzny wart ok. 600 zł, nie podam marki bo po co mam robić reklamę. Dziesięciu czytelników dostanie cyfrowe ramki, każda warta 150 zł, fajna rzecz.
Tak się złożyło, że jedna z czytelniczek była w okolicach Węgierskiej Górki tam, gdzie się sadzi te wirtualne drzewa i napisała, że w tej chwili stan tego lasu jest tragiczny i akcja jest bardzo potrzebna, tak więc uważam, że z tym konkursem nam się udało.
U mnie nic szczególnego. Drą się kury u sąsiada, świeci słońce, nasz pies leży pod schodami i wygląda jak najszczęśliwszy z psów, koty jak chcą wejść do domu to muszą go przeskakiwać albo wspinać się po barierce, Trójkolorowa tak właśnie zrobiła, teraz siedzi w doniczce po pelargoniach z miną „co z tym śniadaniem”, na trawniku rozkwitły całe kępy krokusów, idę porozwieszać pranie między drzewami w sadzie, pozdrawiam Was serdecznie,  miłego dnia!

wtorek, 22 marca 2011

wspólny stół




 Ogród podzielony jest na dwie części i pies do tej pory był za ogrodzeniem. Mógł tam biegać do woli, kopać doły pod porzeczkami i szczekać na sroki. Postanowiłam to zmienić bo to ogrodzenie jest bardzo brzydkie, pies już nie biega jak opętany więc kwiatów tak dużo nie połamie a jak naniesie trochę błota na schody to przecież posprzątam, ale cuda. Już tak było przez wiele lat, były dwa psy i dało się.
Dziś od rana brama zamknięta na klucz a pies ma pełną swobodę i muszę przyznać, że zaczął od pokazania, kto tu teraz będzie rządził.
 Koty i tak się psa nie boją, raczej odwrotnie, jak kot się wygrzewa w słońcu a pies idzie to kot tylko fuknie a pies go ominie szerokim łukiem. Z wyjątkiem Kiciula, Kiciul od razu w bek i do domu, woła mnie na pole żebym zobaczyła, co to się wyczynia. Dziejowa niesprawiedliwość! Bo pies przyszedł na ganek, wyjadł kotom wszystko z miski, zabrał miskę w zęby i zaniósł na swój podest tam, gdzie ma paśnik.
Może po prostu zaprosił je do wspólnego stołu?
Kiciul pilnuje krokusów!

Ze spraw trudnych i przykrych - troll Miaukotka mi dostatecznie obrzydziła życie, aż tak, że zmieniłam imię kotu. Dlatego postanowiłam ostatecznie - odblokowuję moderowanie komentarzy i jeśli napisze tu choć jeden komentarz z tych , które mam w archiwum, idę na policję. Koniec gnębienia.

czwartek, 10 lutego 2011

koty to mają życie!

Myję okna, piorę firanki i wietrzę pościel, a kot nie musi sprzątać to nie sprząta! Takiemu to dobrze!

piątek, 4 lutego 2011

znów o tych kotach

Kiciulom odwaliło! Kiedyś wspominałam, ze przyłaziło tu takie miauleństwo dość dzikie, dalej przyłazi, już jest taki jak pół dorosłego kota, sprytny, bystry, śmiga po posesji jak jaka wiewióra. Te koty wioskowe to chyba robią sobie jakieś miejsca spotkań u mnie i u sąsiadki na dole. Sąsiadka mieszka tu niedawno, z rok albo coś koło tego, i przywiozła z sobą takiego wielkiego wypasionego kocura. Z początku ten kocur się bał wsi bo to panisko z miasta, siedział na tarasie i jak się coś w trawie ruszało to uciekał do mieszkania. Nasze kociska szybko wywęszyły, że tam żarcie na misce jest na okrągło, wersal po prostu, i się zaczęły gościć. Potem się okazało, ze to żarcie miał jakieś dietetyczne bo był spasiony i miał mieć dietę, naszym kotom to smakowało i mu systematycznie wyżerały. Wreszcie  Czarny się odważył i ich śladem zaczął przychodzić do nas, a u nas nie ma żadnej diety odchudzającej, ani dla ludzi, ani dla zwierząt, czym chata bogata tym koty okoliczne.. no dobra, nie skończę. Czarny żarł jak każde stworzenie na głodzie, czyli wymiatał  wszystko, ale zaczęły się wzajemnie wizyty, zabawy, gonitwy, i tłuścioch  przez lato schudł. Jesienią przybrał na wadze jak my wszyscy, przyjaźń międzykocia została i lubię patrzeć, jak się gonią po ogrodzie i chowają pod choinkami. U sąsiadki latem oczywiście, jak wszystko pootwierane, gonią się również po schodach wewnętrznych, wywalając wszystko po drodze, wbiegają do domu, lecą schodami na górę, wpadają do pokoju, z pokoju na taras i znów do ogrodu, i tak w kółko. Macie pojęcie? Trzy koty! I do tego taki rudy mały pies za nimi. Ta sąsiadka ma większą cierpliwość do nich jak ja, ja obcym nie pozwalam grasować w domu. 
No i ten mały kotek jak zobaczył, że ja go chyba nie przygarnę, to poszedł do niej. Tam żarcie stoi tak jak u nas – trochę w domu a trochę na polu, bo jakby który kotek zgłodniał a dom był zamknięty? No, zdechnie z głodu biedny! Nie przychodzi jednak do domu tylko śpi w stodole u trzeciego sąsiada, ale przychodzi się bawić do Miaukotka. Jest sprytny jak małpka, wskakuje na czereśnię ( wyglądają na tym drzewie jak dwie sroki) Miaukotek za nim, choć mój kot się wyraźnie boi. Tamten zawsze wyżej, pies pod drzewem szczeka na nie, wreszcie ten malutki głową na dół jak wiewiórka sprytnie myk z drzewa i śmiga przez ogród, pies dla formalności pomerda ogonem i nawet nie biegnie za nim tylko patrzy, co to będzie, bo na drzewie siedzi ofiara losu i mryyyyyyy. Udaję, że mnie to nie obchodzi. Siedzi, siedzi, wreszcie kombinuje, tyłem, przodem, bokiem, ostrożnie złazi.
A dziś jest ciepło, słońce świeci i w koty coś wstąpiło, bo Biały waruje pod balkonem czekoladowej,  te dwie sroki gonią na spółkę tego czarnego na dole a trójkolorowa przytargała mysz (skąd ona upolowała mysz o tej porze?) i czeka pod garażem na Lubego z tym prezentem, pewnie już na walentynki!
Dziś mi kolega przypomniał, że klika cierpliwie w reklamy więc melduję – odkąd mam ten blog zarobiliście dla moich kotów 70 euro.     

wtorek, 11 stycznia 2011

niepokój

Dziękuję Wam za gratulacje z okazji wydania książki. Co prawda wspominałam już o niej dawno, pisałam również, że są to wybrane z bloga fragmenty, nic nowego, ale jednak inaczej się czyta jak to jest poskładane przez redaktora i nie trzeba przewijać tylko się przewraca kartki.
Ja tej książki jeszcze nie miałam w rękach, może mi Luby kupi na Walentynki bo tytuł chwytliwy ale martwię się, że taka droga, nawet mówiłam do siostry przez telefon, żeby nie namawiała ludzi do kupowania bo jak się im nie spodoba to będą mieć do niej pretensje, na co ona stwierdziła, że dobra rzecz musi być droga!
Zdziwiłam się bardzo, bo dzwonił do mnie kuzyn, z którym ostatni raz widziałam się przy okazji tego wakacyjnego wyjazdu do cioci, o którym tu na początku pisałam, a potem kontakt się urwał i nawet nie wysyłaliśmy sobie życzeń na święta, a tu proszę , zadzwonił i powiedział, że poczuł się dumny. Dodał również – ciocia (czyli moja mama) pewnie się cieszy, że nasze nazwisko jest na okładce książki – na co ja zgodnie z prawdą musiałam powiedzieć, że mama jeszcze nie wie.
Tak więc widzicie, że traktuję to z wielką ostrożnością, bojąc się krytyki i nie bardzo umiem cieszyć się tym sukcesem, bo co innego wymierny sukces zawodowy przełożony na stan konta albo awans a co innego amatorska twórczość. 
Chyba źle się wyraziłam - w sercu się cieszę bardzo, ale nie umiem o tym sukcesie mówić ludziom. 
 Szampana nie było, za gratulacje dziękuję i myślę, że  jeśli znajdę wydawcę na kolejną książkę to się przyznam dopiero, jak będzie na rynku. 
PS. Rano widziałam na posesji małego głodnego kociaka. Wiecie jak trudno wygonić z posesji kocie dziecko, które jest głodne? Jak mówię „idź stąd kotku” to nie reaguje, tylko dalej szuka jedzenia w psiej misce. Jak go nakarmię, to już nie odejdzie.   

wtorek, 4 stycznia 2011

damy czadu

Dostaliśmy na gwiazdkę komplet – kilka butelek dobrego wina i czujnik gazu, czadu, dymu czy coś, to jest takie urządzenie, co się mocuje na ścianie i jak w domu jest czad to ono wyje. Nie żeby było żywe, tylko sygnał ma taki ostrzegawczy, żeby się obudzić bo w domu jest czad. Bo ja mam stary dom, przewody chyba są sprawne ale piec stary, dwubiegowy, czasem się wiesza a znajduje się ten piec w kuchni, więc jak jest mróz to on pracuje prawie bez przerwy.
Wina jeszcze nie zdążyliśmy wypić ale urządzenie już przeszło chrzest bojowy. Wczoraj miałam jakąś fazę gastronomiczną i spędziłam w kuchni kilka godzin, gotując, smażąc i piekąc jakby miała być wojna. Wreszcie chciałam sprawdzić z ciekawości, czy podtruwam się tymi spalinami czy nie, bo kto to widział stać tyle przy kuchence a do tego na wysokości twarzy miałam ten piec, który włączał się co chwilę, bo jak się gotuje to jest sterta zmywania, i ciągle się używa ciepłej wody a do tego dochodzi ogrzewanie całego domu.
Popatrzyłam na ten czujnik, chcąc sprawdzić ile naprało tych punktów na liczniku bo głowa mnie boli więc na pewno od spalin, a tu nic nie widać, więc nacisnęłam gdzie popadnie. Jak zaczął przeraźliwie wyć! Koty przybiegły i uciekły pod stół, wystraszone przywarły płasko do podłogi, ja chcąc wyłączyć to wycie zrobiłam coś, że wyło jeszcze bardziej, wreszcie zerwałam czujnik ze ściany, wypadły z niego baterie i wycie ustało.
Cała kuchnia była w dymie, bo w tym czasie na patelni przypaliły się na czarno kotlety.
Dziś próbuję wino.


Trollu podpisujący się Miaukotka – zapamiętaj sobie raz na zawsze:
- na tym blogu jest tak prosta edycja, że komentarz usuwa się jednym kliknięciem
- komentarz ZAWSZE świadczy o komentującym
- ten blog jest komercyjny, dostaję pieniądze za każde kliknięcie, więc chociaż chcesz mnie wkurzyć wypisując brednie to tak naprawdę zarabiam na każdym kliknięciu, troll nie troll, grosz do gorsza i pod koniec miesiąca uzbiera się 50 euro, majątek to nie jest, ale lepiej mieć jak nie mieć.
Moi czytelnicy są cierpliwi i w sumie nikomu nie przeszkadza taki blogowy głupek, nie zamierzam więc w żaden sposób ograniczać dostępu do komentarzy skoro mogę je wyrzucać, co czynię bez żalu.

sobota, 1 stycznia 2011

to też chce żyć

Czysty i zdrowy kot to radość i szczęście, jak wlezie na kolana i zaczyna mruczeć i łapkami udeptywać sobie człowieka na znak miłości, to człowiek by zrobił dla tego futra prawie wszystko.
Moje koty są wychodzące i to wiąże się ze szczególną dbałością o higienę, częste pranie pościeli, narzut, czyszczenie tapicerki i ciągłe zmywanie podłóg bo wiadomo, kot butów nie zmienia. Jesteśmy chyba w jakiś sposób odporni na odzwierzęce choroby bo żadne z nas nigdy nic od kota czy psa nie złapało, choć nieraz się śmieję, że powinniśmy nosić obroże przeciw pchłom to by wyszło taniej niż stosowanie tych wszystkich środków i zabiegów na kotach. Nie ma lekko, zwierzęta wychodząc wymieniają się różnymi pasożytami i trzeba bardzo uważać, żeby w porę zauważyć nowego lokatora.
Najbardziej uciążliwy jest świerzbowiec bo zwierzę się męczy, drapie, potrząsa głową, kuracja jest długa, uciążliwa i mało skuteczna, każdy kot, który do nas przychodził, musiał przejść przez to leczenie – czyszczenie uszu specjalnym środkiem, zakraplanie, masowanie, i tak w kółko do skutku – kot wreszcie miał czyste uszy a ja mogłam kurować swoje podrapane ręce i uda, które służyły im za drapak podczas zabiegów. Do tego były oczywiście pełne nienawiści syki, wrzaski i ucieczki. Najsmutniej mi było, gdy podczas kuracji uciekały na mój widok jak od dręczyciela. Pamiętajcie, że przychodzą do mnie całkowicie obce i na wpół dzikie koty i to one wymagają leczenia, te zadomowione już są czyściutkie, ufne, pachnące i przytulaste i dadzą sobie zrobić wszystko nawet jak podczas kąpieli krzyczą „nienawidzę cię” to i tak natychmiast o tym zapominają.
Leki weterynaryjne są potwornie drogie i jest ich zadziwiająco mało w opakowaniu, do tego w moich warunkach niestety są mało skuteczne. Lek na świerzbowca kot wytrząśnie sobie z ucha natychmiast, jedna tubka to jest taka odrobina, że trzeba kupować od razu kilka.
Zdesperowana szukałam na forach alternatywnych metod leczenia i trafiłam na post, w którym dziewczyna opisuje jak leczyła kota lekiem dla ludzi. Jestem wielką przeciwniczką takiego postępowania, bo to są całkowicie inne proporcje, inne działanie i leczenie ludzkimi lekami kończy się zgonem zwierzęcia. Porównałam więc skład – identyczny. Stosowanie – bardzo podobne. Cena – ludzki lek tańszy biorąc pod uwagę pojemność opakowania o 300 zł!
Zapisałam nazwę i uradowana poleciałam do apteki. Tłum, kolejka aż do drzwi. Czekam cierpliwie, mówię nazwę, pani mi przynosi i pyta, czy wiem jak stosować. Ja mówię że wiem, bo to dla kota i w tym momencie zdaję sobie sprawę, że nie zawsze trzeba mówić prawdę. Pani spogląda na mnie uważnie i tłumaczy – zrobić sobie gorącą kąpiel szarym mydłem co najmniej 10 minut, posmarować ciało, szczególnie dokładnie miejsca między palcami i pod pachami przez 4 kolejne dni a potem znów się wykąpać w gorącej wodzie z użyciem szarego mydła!
Wokół mnie zrobiło się nagle luźno, zapłaciłam  i wyszłam z apteki dusząc się ze śmiechu.

sobota, 18 grudnia 2010

z ostatniej chwili

 My łapiemy ryby a ty robisz barszcz z myszami!!

pupilek tygodnia

Z galerii, gdzie wklejam zdjęcia Waszych ulubieńcow, wybraliśmy w tym tygodniu króliczka Ani. Wiem, że to nie te święta, ale w połączeniu z bombkami wygląda uroczo!

wtorek, 14 grudnia 2010

Galeria

Dostaję od Was zdjęcia Waszych pupilków i wreszcie postanowiłam utworzyć dla Was galerię, do której będę je wklejać. Jeśli więc chcecie pochwalić się swoim zwierzaczkiem, serdecznie zapraszam, przysyłajcie ich zdjęcia zaznaczając, że chcecie, aby umieścić je na blogu. 

niedziela, 12 grudnia 2010

Kiciule

dla Malgorzaty

Z kotami się nie cackam i obchodzę się z nimi dość szorstko. Gadam do nich często, jak wszystkie stare zrzędy zajmujące się kotami. Jak kotu nie smakuje to, co ma na misce to kot miauczy, woła mnie i prowadzi do szafki z karmą. Mówię mu – jak niedobre to wio na pole i sobie złapać lepsze! Zabieram miskę i wynoszę na ganek, tam przychodzi trójkolorowa kotka i wszystko zjada bez grymaszenia. Miaukotek obrażony siada pod akwarium i mrrrrrrył, żeby go wysadzić na górę. Sam nie wskoczy, bardzo dziwny kot. Ale jak mam dość kocich jęków i chcę go złapać i wynieść z domu to ucieka pod łóżko i siada na środku, łóżko jest duże i ja oczywiście kota  nie dosięgnę,  musiała bym się tam wczołgać. Nie da się wyciągnąć za żadne skarby, nawet nie podejdzie na rybią tabletkę. Kiedyś pójdę po kociubę! 
Czasem nawet mówię o nich z czułością „kiciule”. Zwłaszcza gdy odstawiają akcję „wpuść kotka do domu”.
 Po kilku  wyjściach i wejściach przysięgam sobie, że do rana nie otworzę, niech bydło śpi w garażu i zasypiam, a raczej usiłuję zasnąć, ale wówczas Biały Kot wskakuje na siatkę i tłucze nią wisząc na niej pazurami a Miaukotek siedzi na belce i się drze „zimno w kota”!
Kiedy wreszcie wkurzona otwieram, biegną tak, że o mało mnie nie wywalą w korytarzu. Układają się w nogach łóżka i kiedy zasypiam, mruczą jak mały motorek

środa, 8 grudnia 2010

tu też czasem będzie o tych kotach

Teraz w zimie to te wasze koty pewnie siedzą cały czas w domu?
- Siedzą, wychodzą tylko na chwilkę ale zaraz wracają, w nocy nie wychodzą wcale, jak wrócą koło dziesiątej to śpią do rana.
- To zróbcie im na zimę kuwetę w domu żeby nie marzły.
- To są przybłędy, nigdy nie miały kuwety i nawet jak były chore to z trudem czołgały się na pole, one nie załatwią się w domu.
- Ale przecież w te mrozy to kotu zimno, jak gdzieś idzie to skąd wiecie, że wrócił?
- Siedzi na ganku i się drze.
- To jak śpicie albo jesteście w innym pokoju to nie słyszycie a kot marznie.
- Futro ma, nic mu nie będzie. Jak tam Wasze zdrowie?
- Jakbyście im chociaż na zimę zrobili kuwetę to by nie trzeba było wstawać w nocy, na pewno byście mieli lepiej.
- Nie narzekamy, od razu się wstaje jak tylko kot chce wyjść.
- Właśnie! Ale jak wyjdzie to wy uśniecie a kot jak wróci?
- Najwyżej pójdzie do garażu, ma uchylone okienko, może tam spać.
Ale chociaż na zimę im zróbcie ….
Kochanie, dlaczego Ty klniesz jak rozmawiam z mamusią?

środa, 1 grudnia 2010

Twardy facet

To zdjęcie nie jest dobrej jakości, ale myślę, że nie o to chodzi. Wzruszam  się za każdym razem, gdy na nie patrzę.