Biały Kot dawno przestał przychodzić do domu na noc, śpi gdzie chce, łazi gdzie mu się podoba i dopiero, gdy chce się porządnie najeść to trafia do mojej kuchni. Przyzwyczaiłam się do tego i już od dawna go nie nawołuję i nie szukam. Przychodzi obszarpany i brudny, biorę go więc pod pachę i oglądam, obmacuję, zaglądam do uszu i w futro zawsze mając pod ręką najpotrzebniejsze leki. Warczy na mnie, czasem myślę, że mnie za to nienawidzi bo już kilkakrotnie musiałam mu wyrywać kolce, czyścić zaropiałe ucho a nawet wyciągać z pyszczka wbitą cienką kostkę.
Wczorajszy dzień był parny, zwierzęta spały od kilku godzin w ogrodzie i wreszcie mnie to zaniepokoiło. Przypomniałam sobie, jak mając małe dziecko zaglądałam do niego gdy za długo było cicho. Tak samo mam ze zwierzętami, bo kto to widział, aby spały gdzie popadnie rozciągnięte na boku, z odsłoniętym brzuszkiem, jak martwe! Pies koło huśtawki, kot na trawie pod czereśnią. Zawołałam więc na nie z ganku – kotku, żyjesz? Nic, żadnej reakcji. Piesku nie śpij! Nic. Zeszłam na dół, pies uniósł powiekę, mruknął i przewalił się na drugi bok. Podeszłam do kota, mruknął, przewrócił się na grzbiet i leżał z łapami wyciągniętymi w górę, nawet nie popatrzył. Podrapałam go po brzuszku i zostawiłam w spokoju.
Wracając do domu zwróciłam uwagę na poruszenie w altanie. Stoi tam szafa a na szafie jest szuflada. Z szuflady wystawała głowa kota, który teoretycznie powinien być biały a był szary od brudu i kurzu. Już wiem, gdzie śpi.
Po południu przeszła burza, Kiciul się burzy boi więc był w domu ze mną. Pies spał na ganku. Po burzy do domu przyszedł Biały Kot. Szedł wśród wysokiej mokrej trawy i miał myjnię. Wyglądał jak mop. Wytarłam go a gdy się wymył i wysuszył, znów był pięknym, Białym Kotem o seledynowym spojrzeniu.
PS na blogu w onecie nie piszę bo nie mogę się tam zalogować.