poniedziałek, 23 września 2013

Pastelowy pled

Ja jak już coś powiem (napiszę) to klękajcie narody! Wystarczyło, że publicznie ogłosiłam, że siedzę i nic nie muszę a natychmiast jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki szlag mój wypoczynek trafił.
Najpierw ekipa remontowa do Chaty w Kju- odwodnienie od rynien. Potem rodzinka na tydzień, wielki gril i... szpital! Nie wiem co tam takiego pojadłam, ale obudziłam się nad ranem z uczuciem zdrętwiałej twarzy. W lustrze zobaczyłam kompletne szkaradło! Opuchnięte oczy, usta, plamy (prawie opadowe) ;) a tu za parę godzin planowany od dawna wyjazd! Z wyjazdu wyszły oczywiście wielkie nici, bo Susan udać sie musiała do szpitala... Straszny mam problem z ta moją alergią. Niby się pilnuję, niby nie jem wszystkiego jak leci, uważam... w każdym razie pierwszy raz tak z cicha w nocy zapuchłam. Zwykle odbywa się to bardziej spektakularnie... Na szczęście w porę się obudziłam...
Wycieczki mi szkoda, bo choć rzut beretką to jakoś rzadko po drodze. Do tego skończył się urlop.

No ale ja nie o tym chciałam. Otóż ostatnio czego się nie tknę to mi nici braknie! W związku ze związkiem nic skończonego do pokazania nie mam...

Niesiona na fali uwalniania tkanin, postanowiłam trochę pouwalniać włóczki chomikowane przez siebie od kilku lat. Zdecydowana wiekszośc owych pochodzi z odzysku.
Co mozna powiedzieć o włóczkach z odzysku? Ano tyle, że jak człowiekowi której braknie to ma wielki problem z dokupieniem ponieważ:
a) nie ma pojecia co to za firma,
b) nie ma pojęcia co to za skład (może przypuszczać),
c) siłą rzeczy nie odpisze numeru koloru z banderoli,
d) za Chiny nie dokupi tego w sklepie.

Powyciągałam te moje wory z włoczkami w ilości dzikiej, poogladałam i doszłam do wniosku, że najwiecej ich uwolnię jak machnę szydełkowy pledzik. Pledzik jak wiadomo włóczkożerty jest, a jak się jakaś włóczka skończy to się pledzik zakończy i powie, że taki miał być ;). Kombinowałam, dobierałam, myślałam i wreszcie wybrałam. Trochę mnie poniosło przy łańcuszku, bo pled ma szerokość prawie 2 metry.


Pledzik kolory ma cudne ( czego oczywiście nie widać) jest bowiem niebiesko-lila-miętowo seledynowy. Klasyczny cukiereczek. Podoba mi się przeokrutnie, zresztą życie pokazało, że nie mnie jednej :)


Robiony bez odrywania nitki stał sie ulubieńcem Mruczka, który kocha niteczki!


Klasyczny zygzak podoba mi sie bardziej niż "babcine" kwadraty


No i stało się. Włóczka miętowo seledynowa się skończyła! Starczyło na 130 cm pledu!
Niby mam altermatywę, ale... no własnie. Podoba mi się dokładnie taki- bez kombinowania.
No i mam zgryz. Widywałam oczywiście po drodze takie swetry w szmateksach, nie kupowałam ich, a teraz jak wiadomo na pstrykniecie palców nie przylecą. Niebieskiej i lila zostało mi po 1 motku. Tak już sobie od dwóch tygodni chodzę i szukam. Daję sobie rok na poszukiwania. Jak się nie uda skończę kombinując. Znalazłam jeden sweterek w kolorze miętowym, ale to nie ten odcień (oczywiście mam ze soba kawałki nitek, których szukam). Boję sie, że jak tak będę kupować nietrafione, to zamiast uwolnić włoczki mogę skończyć z pledem i 10 workami ewentualnych zamienników!
Nic to. Robienie pledów tak mi sie spodobało, że jak nazbieram jeszcze ileś to zrobię jeszcze jeden. A co? Ma się ten gest ;)

Prac skończonych mam dwie, ale obie na zamówienie i póki co nie mogę ich publikować na blogu.

Kochani! Witam dwóch nowych obserwatorów! Dziękuję, że tu jeszcze zaglądacie!