W Hiszpanii byłem jak dało się zauważyć po blogu, od 24 września do 8 października.
Pierwszy dzień nie przyniósł właściwie nic ciekawego poza lotem i transferem do hotelu. Jak zwykle już dzień wcześniej, a może nawet i dwa miałem reisefieber. Stopniowo jednak całe napięcie uchodziło ze mnie, zwłaszcza na lotnisku, jak od Rodzicielki dostałem tabletkę ziołową na stres. Pomogła i to w znacznym stopniu. Sam lot nie był jakiś straszny, chociaż nad Malagą były lekkie turbulencje. Tak jak w przypadku paru moich wcześniejszych przygód z lataniem najmniej przyjemny był start, wtedy można mniej więcej zrozumieć co czują astronauci czy piloci myśliwców. Jak to mówią, dziękuję, postoję, dlatego jak nie muszę, nie wybieram samolotu.
W Maladze byliśmy około 15, jednak odbiór bagażu, odnalezienie właściwego autokaru, rozwożenie ludzi po hotelach sprawiło, że do naszego tymczasowego lokum trafiliśmy około 19. Pierwsze wrażenia jak najbardziej na tak, styl pueblo, z rozrzuconymi w różnych odległościach od siebie białymi budynkami, gdzie w każdym było po 6 pokoi (tak mi się wydaje). Drugie wrażenie już mniej miłe, bo dostaliśmy pokój na drugim piętrze bez windy. Jakoś wciągnąłem walizki na górę, choć nie było to najprostsze zadanie. Jednak jak wyjrzałem przez balkon, wszystko się zmieniło znów na plus. Na terenie całego kompleksu było bardzo dużo roślin, dość egzotycznych, co sprawiało wiele przyjemności, jak człowiek chciał sobie odpocząć. Nie przeszkadzały nawet papugi, których skrzek ileś lat temu sprawił, że właściciele masowo zaczęli wypuszczać je z klatek w domach. W telewizji znalazłem kanał z bardzo dobrze dobranymi przebojami europejskimi, z dodatkiem muzyki hiszpańskiej (chyba około tych wymaganych 30% udziału miejscowych kawałków w ogólnym czasie antenowym). Co ciekawe dość często puszczano piosenki, które można zakwalifikować jako ogólnie pojęty rock gotycki, ewentualnie nową falę czy zimną falę. Przy okazji poświęciłem nieco czasu na bliższe zapoznanie się z twórczością grupy Armia. Miejscowość, w której byłem to część Marbelli, znanej z obecności niemożliwie wręcz bogatych osób, jednak o Puerto Banus i samej Marbelli napiszę już w kolejnych notkach.
Dziś polecam: Band-Maid (hard rock, heavy metal), Bear in Heaven (indie rock, rock eksperymentalny, synthpop, dream pop) oraz Between The Buried And Me (progresywny metal, techniczny death metal, metalcore).
Pozdrawiam!