Pokazywanie postów oznaczonych etykietą armia niderlandzka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą armia niderlandzka. Pokaż wszystkie posty

sobota, 23 listopada 2019

Kadrinazi radzi i odradza – cz. XXVI



Dziś w kąciku recenzji kolejny praca z wydawnictwa Osprey, tym razem Nieuwpoort 1600. The First Modern Battle, autorstwa Bouko de Groota. Chwaliłem już kiedyś na blogu dwa poprzednie zeszyty jego autorstwa, bardzom więc był ciekaw w jaki sposób przedstawi on tytułową bitwę. Jak zwykle najpierw omówię strukturę pracy, a potem dodam kilka ogólnych komentarzy.

Po krótkim wstępie omawiającym przyczyny i dotychczasowy przebieg starć znajdziemy bardzo dokładną chronologię operacji w czerwcu, lipcu i sierpniu 1600 roku. Następnie  mamy omówienie najważniejszych dowódców z obydwu stron, po  czym następuje obszerny rozdział mówiący o obydwu walczących armiach. Znajdziemy tu informacje dotyczące organizacji, wyposażenia i taktyki, z dużym naciskiem na zmiany jakie wprowadził w swojej armii książę Maurycy. Szczegółowe ODB bitwy, włącznie z nazwiskami dowódców kompanii, liczebnością regimentów i oddziałami które z różnych powodów nie wzięły udziału w walkach.

Kolejne części książki to omówienie kampanii 1600 roku, od teoretycznych planów działania do ich zastosowania praktycznego. Autor omawia tam także bitwę pod Mariakerke (Leffingerdijk), po czym przechodzi do tytułowego starcia. Bitwa pod Nieuwpoort opisana jest bardzo dokładnie, od rozmieszczenia oddziałów obydwu armii, przez kolejne fazy starcia, aż po straty poniesione przez zwycięzców i zwyciężonych. Reszta rozdziału to omówienie wydarzeń mających miejsce po bitwie, jak oblężenie Fortu Elżbiety. Krótkie podsumowanie to poglądy autora na samą bitwę jak i jej znaczenie w stosunku do zmian w wojskowości europejskiej. Mamy też tu notkę o tym jak obecnie wygląda pole bitwy, a także wybraną bibliografię. Jak zawsze autor zachęca też do odwiedzenia jego strony www.80yw.org, gdzie publikuje pełną bibliografię, erraty do swoich książek jak i mnóstwo innych ciekawych informacji dotyczących konfliktu.

Jest to bardzo dobrze opracowana i napisana książka, powiedziałbym że to jeden z lepszych Ospreów poświęconych konfliktom XVII-wiecznych. Tak podłoże konfliktu, kampania letnia i tytułowa bitwa są opisane bardzo dokładnie i dużą ilości szczegółów. Ciekawym zabiegiem, do którego jako czytelnik musiałem się jednak nieco przyzwyczaić, jest nazywanie walczących stron Republikanami (armia Zjednoczonych Prowincji) i Rojalistami (Armia Flandrii). Człowiek ma zawsze w głowie, że pod Nieuwpoort walczyli Holendrzy przeciw Hiszpanom, stąd czasami łapałem się na tym, że musiałem przez chwilę zastanawiać się kto jest kto. ODB, mimo że bardzo dokładny, jest także nieco nieczytelny:  co chwila trzeba zerkać na kolejną stronę, żeby sprawdzić co oznacza gwiazdka, krzyżyk czy hash. Szczerze mówiąc było to nieco irytujące, może forma tabelki byłaby jednak nieco czytelniejsza? Można by też nieco podyskutować na temat znaczenia tej bitwy i jego wpływu na przemiany wojskowości europejskiej, brak też jakiegoś omówienia faktu, że zwycięstwo księcia Maurycego praktyczni e rzecz biorąc nie wpłynęło na dalszy przebieg wojny. Są to jednak naprawdę drobne zastrzeżenia, na tle bardzo dobrego opracowania.

Jak to zawsze w przypadku Ospreya bywa, świetnie wygląda oprawa graficzna. Mnóstwo ikonografii z epoki, wizerunki żołnierzy, dowódców i samej bitwy, do tego część z nich to reprodukcje kolorowe. Peter Dennis narysował trzy pełne życia sceny bitewne, także ukazane w kolorze. Matz Elzinga jest z kolei autorem trzech kolorowych rysunków sztandarów użytych w bitwie. Tekstowi towarzyszą także liczne mapy, ukazujące zarówno teatr działań jak i kolejne fazy bitwy.

Końcowa ocena [według rankingu -  trzeba mieć – można mieć – lepiej odpuścić  zdecydowanie unikać] to zdecydowane trzeba mieć. Kolejny bardzo dobry Osprey spod pióra Bouko de Groota, w bardzo interesujący sposób przedstawiający zarówno walczące strony jak i przebieg samej bitwy.

środa, 30 stycznia 2019

Popis armii księcia Maurycego pod Neuss - 1610 rok



Epizod z wojny o sukcesję w Jülich (1609-1614): popis armii księcia Maurycego Orańskiego  pod Neuss, 25 lipca 1610 roku. Gośćmi na popisie byli Wolfgang Wilhelm Wittelsbach, hrabia palatyn i książę Palatynu-Neuburga oraz Joachim Ernst Hohenzollern, margraf Ansbach (czy raczej Brandenburg-Ansbach). Akwaforta z warsztatu Fransa Hogenberga, 1610-1612. Ze zbiorów Rijksmuseum.





























piątek, 14 września 2018

15 (moskiewskich) guldenów za miesiąc



W sierpniu 1632 roku ambasador niderlandzki w Anglii – Albrecht Joachim – i jego kolega, ambasador nadzwyczajny Govert Brasser, zawiadomili Stany Generalne  o trudnościach w zaciągach żołnierzy w Anglii. Zjednoczone Prowincje miały spore potrzeby, szukano bowiem siedem razy po pięćset ludzi, by wzmocnić cztery angielskie i trzy szkockie regimenty w Waszej służbie. Ambasadorzy wymienili kilka największych trudności:
- czasu [na zaciągi] jest mało, a pora roku nie sprzyja szukaniu żołnierza, jako że w okresie żniw ludzie mogą zarobić dobre pieniądze [tj. lepsze niż w wojsku]
- od pewnego czasu w kraju tym [tj. zarówno w Anglii jak i w Szkocji] przeprowadza się dużo zaciągów, a nawet i teraz[ werbownicy] każdego dnia biją w bęben  dla Króla Szwecji [Gustawa II Adolfa] i Wielkiego Księcia Moskiewskiego [car Michała I Romanowa]. Oficerowie Wielkiego Księcia oferują [ponadto] wielki żołd, tj. 15 guldenów na miesiąc dla szeregowca, a dodatkowo 5 guldenów lub więcej temu kto przyprowadzi ze sobą na służbę kolejnego rekruta.
- dwa tysiące ludzi, zaciągniętych jako jeden regiment, jest o wiele łatwiejszym i szybszym przedsięwzięciem niźli zebranie pięciuset ludzi przez jednego ledwie oficera, jako że pułkownik [regimentu] ma swoją kompanie tworzone przez swoich kapitanów, a z kolei ci polegają na swoich porucznikach, chorążych i sierżantach, z których każdy przyprowadzi grupę ludzi
- oto problemy które wyłożono nam [tylko] w Anglii, jako że nie udało nam się skontaktować z żadnym Szkotem [w sprawie rekrutacji w ich kraju]
- tegoż dnia kiedyśmy złożyli przed królem [Karolem I Stuartem] petycję w sprawie zaciągów, doszła nas dworska plotka, że i Hiszpanie szukają zezwolenia na zaciągi
Jak widać popyt znacznie przewyższał podaż. Nic zresztą dziwnego:  Szwedzi potrzebowali żołnierzy do walk w Niemczech, a Szkoci i Anglicy byli u nich bardzo cenieni. Moskwa szykowała swoją armię do walki z Rzplitą (zaciągi walczące później w wojnie smoleńskiej).

sobota, 3 marca 2018

Mego konia trzema pikami w szyję przebito



W 1642 roku 22-letni książę Bogusław Radziwiłł, jak wielu innych młodzieńców w tym okresie, przyłączył się jako ochotnik do armii Zjednoczonych Prowincji. Wojna 80-letnia była dobrą okazją do zdobycia doświadczenia w służbie militarnej, a Hiszpanie byli nader srogimi nauczycielami… Poniżej dwa zapiski księcia, dotyczące jednego ze starć z tej kampanii. Mało brakowało, a Leszek Teleszyński nie miałby okazji zagrać swojej kultowej roli. 


I wersja książęcej autobiografii:

Wyprawiono z Reinberka w półtora tysiący jazdy i z sześcią set piechoty gen[eralnego] gemmisarza Reingrafa[1] na czatę pod Geldryją, żeby pułk grafa Izambruka i drugi hiszpański, z Geldryi do Wenlau na Stral idący, przejmował, co się i stało, bo rano barzo między Stralem a Wenlau na grobli te pułki zaskoczył i zniósł. Ja, będąc woluntarzem, miałem w tej rankontrze przednią straż z piąciądziesiąt woluntariuszów, między którymi był jeden książę lejneburskie[2], dwaj grafowie fon Waldek[3] i jeden de Dona Henrych[4], drudzy, zacna slachta, którzy mnie nie odstąpili. Uderzyliśmy się tedy onych na grobli, gdzie wielki fortel mieli, bo z jednej strony zakrywały ich bagna, z drugiej strony fosa albo Ren; to nam pomogło, że się deszcz puścił, że knoty pogasły. Znieśliśmy tedy ich, wziąwszy pięć chorągwi, 3 kapitanów, 2 poruczników, 6 chorążych i 300 więźniów.  Żaden by nie uszedł był nieprzyjaciel, ale Reingraf szwankowawszy casu w trzęsawicy, z koniem był od rajtaryi hiszpańskiej wzięty, zaczem my, bez wodza zostając, nie śmieliśmy więcej tentare. W tej potrzebie książęcia lejneburskiego w prawą nogę z muszkietu postrzelono, grafa Waldeka, teraźniejszego generała nad kawaleryją szwedzką, także w ud trzema kulami, od czego kaleka, grafowi Donawowi konia zabito, mego konia trzema pikami w szyję przebito i mnie samemu już wystrzelonym muszkietem po ramieniu się dostało, tak żem niemal z konia spadł.

II wersja książęcej autobiografii:
Szło wojsko potem do Rejnberku, skąd Rejngrafa wyprawiono w tysiącu koni na czatę; z którymem i ja chodził. Między Wenlą i Rurimundą trafiliśmy na dwa tysiące piechoty i trzysta rajtaryjej hiszpańskiej, z którymi ludźmi zwiedliśmy potrzebę na grobli, gdziem ja kredensował wszystkim, mając ze trzydzieści koni woluntariuszów z sobą, ludzi bardzo zacnych, jako to książęcia linemburskiego, grafów Waldeków i grafa von Dohna. Pode mną konia postrzelono, książęcia linemburskiego w nogę, grafa Waldeka także, grafowi von Dohna konia zabito. Samiśmy tych ludzi przełamali, ale wodza naszego Rejngrafa Hiszpani wzięli byli, bo koń z nim szwankował. Wzięliśmy chorągwi cztery i więźniów 370.

To dopiero były zabawy młodzieży, nie tam jakieś granie na konsoli czy wypad na dyskotekę… Co ciekawe, kilkanaście lat później część z tych panów znów miała okazję spotkać się na polu bitwy, walcząc w szeregach armii szwedzkiej i brandenburskiej w kampaniach „




[1] Wydaje mi się, że chodzi o Adolfa von Salma.
[2] Georg Wilhelm, książę  Braunschweig-Lüneburg.
[3] Jeden z nich to nasz ‘dobry’ znajomy z czasów Potopu, czyli Georg Friedrich von Waldeck.
[4] Prawdopodobnie Heinrich zu Dohna, który w 1642 roku miał zaledwie 18 lat.

czwartek, 30 listopada 2017

Pechowe spotkanie z kulą armatnią


Nader krwawa anegdota z września 1674 roku -  w roli głównej sir William Ballandine, który przybył do obozu armii holenderskiej na czele sześciu kompanii piechota ze Szkocji. Oficer ten wybrał się z wizytą towarzyską do generała Rabenhauta, walczącego w szeregach armii oblegającej Grave. W drodze powrotnej  do głównego obozu, postanowił odwiedzić francuski fort wysadzony i opuszczony przez załogę. Tragedia wydarzyła się już po opuszczeniu zniszczonej placówki. Wracając, został zabity kulą armatnią, która trafiła go w plecy, wyrywając większą część ciała, zostawiając głowę i ręce wiszące tylko na skrawku skóry; jego serce – wciąż w całości – znaleziono kilka kroków od tego miejsca. Zginął także towarzyszący mu porucznik. Pozostałości ciała [Balladine’a] zebrano i przewieziono do Bolduc, by tam pochować.

wtorek, 24 października 2017

Zwycięska (acz ostatnia) bitwa admirała Jacoba


Dzisiaj rzadka wyprawa blogowa na morze, ale okazja ku temu dobra – zawsze bowiem chciałem napisać o pewnym artefakcie, a i data bliska memu sercu. 25 kwietnia 1607 roku w bitwie morskiej pod Gibraltarem, flota Zjednoczonych Prowincji zadała dotkliwą porażkę Hiszpanom. Nad samą bitwą nie będę się rozwodził, można o tym poczytać online, chciałem się jednak przyjrzeć jej jednemu epizodowi. Holendrami dowodził znany podróżnik i oficer Jacob van Heemskerk. Na swoim flagowcu Aeolus zaatakował hiszpański galeon San Augustin, flagowy okręt admirała Juana Alvareza de Avili. Obydwaj dowódcy zginęli w toku starcia, co ciekawe – van Heemskerk poległ zaraz na początku bitwy, kiedy to hiszpańska kula armatnia zgruchotała mu lewą nogę.

Wdzięczni rodacy uhonorowali admirała, składając go do grobowca w słynnym Oude Kerk w Amsterdamie. Zbroję którą nosił w czasie bitwy zawieszono nad monumentem w kościele, a po pewnym czasie trafiła ona do Rijksmuseum, gdzie można ją podziwiać do dziś. Jest to ciekawy przykład na to, w jakim rynsztunku stawali do bitwy morskiej tacy oficerowie jak van Heemskerk. Charakterystyczny jest brak lewego nabiodrka (cuisse), zgruchotanego w momencie trafienia kulą armatnią. Wraz ze zbroją zachował się i miecz admirała, który także trafił do zbiorów muzeum. 



poniedziałek, 25 września 2017

Kadrinazi radzi i odradza - cz. XIV



Zgodnie z zapowiedzią, pora na recenzję drugiego tomu Ospreya o armii Zjednoczonych Prowincji. Chodzi o tom numer 513 z serii ‘Men-at-Arms’, zatytułowany Dutch Armies of the 80 Years’ War 1568-1648 (2). Cavalry, Artillery & Engineers. Autorem tekstu jest Bouko de Groot, kolorowe plansze namalował tandem ojciec-syn Gerry i Sam Embleton.
Tak jak przy poprzedniej recenzji, najpierw słów kilka o strukturze pracy, potem kolorowe plansze, a na koniec uwagi ogólne i narzekanie na mapę… No ale nie uprzedzajmy wydarzeń.
Po krótkim wstępie i mapie przedstawiającej oblężenia (o. znowu wspomniałem mapę), czekają nas cztery rozdziały.
Pierwszy z nich dotyczy kawalerii. Podobnie jak w tomie o piechocie, Autor analizuje jazdę w oparciu o trzy okresy wojny:
- wojnę domową 1568-1587
- wojnę o niepodległość 1588-1620
- wojnę koalicyjną 1621-1648
Możemy tam znaleźć informację o typach jazdy (kopijnikach, kirasjerach, arkebuzerach/karabinierach i rajtarach), organizacji ich jednostek, wyposażeniu żołnierzy, taktyce walki.
Także i rozdział dotyczący artylerii napisany jest według takiego ‘czasowego’ klucza, omawiając typy dział, ich przeznaczenie, a także użycie na polu bitew i działań oblężniczych.
Rozdział trzeci dotyczy właśnie działań inżynieryjnych, w tym oblężeń – tych wszakże w toku wojny było bardzo wiele. Tu z kolei mamy podrozdziały dotyczące kolejno pionierów, mostów, oblężeń i walki w okopach.
Ostatni rozdział dotyczy ogólnie „armii”. Dowiadujemy się z niego nieco o kwestii dowodzenia, przemarszów armii, a także – znowu według klucza ‘czasowego’ – wielkości armii, jej szyków na polach bitew i logistyki.
Przechodzimy do plansz kolorowych. Tak jak w poprzednim tomie, są miłe dla oka, chociaż czasami mam tu problem z kolorami (np. w jednym przypadku nie widać gdzie kończy się kolet a zaczyna koszula czy co tam akurat żołnierz ma na sobie). Jedna tablica ukazuje kilka kornetów, a także proporczyki jazdy kopijniczej. Cztery kolejne tablice ukazują różne typy kawalerzystów. Na dwóch kolejnych widzimy działa i artylerzystów, na ostatniej inżyniera, minera i sierżanta grenadierów.
Na kartach książki znajdujemy wiele informacji na temat armii niderlandzkiej, widać że Autor naprawdę  „siedzi” w epoce i wie o czym pisze. Dużą zaletą tej pozycji są bardzo ciekawe ilustracje z epoki, tu jednak sprawa jest o tyle łatwa, że zachowało się bardzo wiele rysunków i obrazów z epoki, jest więc z czego wybierać. Tu i ówdzie przemycone są znów interesujące anegdoty i historie z przeróżnych bitew – coś co podobało mi się już w pierwszym tomie. Godne uwagi jest, że Autor dodał erratę do pierwszego tomu, niestety błąd o synach Karola V nie został poprawiony.
Dobra, teraz trzeba trochę ponarzekać, żeby nie było że tylko cukruję. Idea mapy – zrobionej w ten sam sposób jak w tomie pierwszym, więc odsyłam do tamtej recenzji – zupełnie do mnie nie przemawia. Jest dla mnie bardzo nieczytelna i totalnie psuje mi odbiór chronologii działań oblężniczych. W moim odczuciu to poważny mankament tej pracy. Autor postanowił także, nie bardzo wiem dlaczego, w przypadku kawalerii zrezygnować z określenia kompania/kornet, zastępując je współczesnym ‘squadron’. Prowadzi to do dalszego gmatwania terminologii, bo zamiast czytać o trzech kompaniach tworzących skwadron, mamy trzy skwadrony tworzące ‘regiment polowy’.
Uwaga ogólna, o której już kiedyś wspominałem w  przypadku Ospreya. Bardzo nie lubię wrzucania jazdy i artylerii do jednego worka. W przypadku omawianej armii Zjednoczonych Prowincji aż się prosiło o wyodrębnienie artylerii i saperów do osobnego, trzeciego tomu. Skorzystałaby o tym jazda, bo Autor miały szansę napisać nieco więcej o jej akcjach – tym ciekawszych, że mamy tu armię przez pewien czas wciąż używającą kopijników. Jest to jednak uwaga raczej skierowana do wydawnictwa, a nie Autora. Mam nadzieję, że sukces tych dwóch tomów zachęci Bouko de Groota do dalszego pisania i wydawania kolejnych pozycji o armii Zjednoczonych Prowincji. Zachęcam też do zajrzenia na jego stronę www.80YW.org.
Końcowa ocena [według rankingu: trzeba mieć – można mieć – lepiej odpuścić  - zdecydowanie unikać]  to znów trzeba mieć dla fanów armii ZP, ewentualnie można mieć jeżeli ktoś generalnie interesuje się XVII-wieczną wojskowością. To ciekawa pozycja, z którą warto się zapoznać, mimo że odcyfrowywanie mapy (ha, znowu się pojawiła) jest tak bolesne… 

niedziela, 24 września 2017

Z księciem Maurycym w Brabancji


Przepiękna ilustracja ukazująca maszerującą armię Zjednoczonych Prowincji, znaleziona w najnowszym Ospreyu autorstwa Bouko de Groota (już niedługo recenzja na blogu). Lambert Cornelisz w 1603 roku ukazał nam marsz armii księcia Maurycego Orańskiego w Brabancji w 1602 roku. W zdigitalizowanej wersji na stronie Rijksmuseum możemy podziwiać ją w najdrobniejszym detalu – polecam pod tym linkiem, bo naprawdę to niesamowicie ciekawa sprawa.

Oddziały pionierów torują drogę armii, marsz ubezpieczają kornety jazdy. Regimenty piechoty opisane są według klucza narodowościowego (np. kolumny na samej górze to Anglicy), nazwiska dowódcy lub jako jednostki gwardii. Widzimy liczne wozy taborowe, park artyleryjski, a nawet cywili ‘wieszających się’ za armią (psy też się załapały). 

piątek, 1 września 2017

Geschichtsblätter (1570-1610)


W dzisiejszym wpisie znów Franz Hogenberg, tym razem z synem Abrahamem (1578-1653), za to bez kolorków… W okresie 1570-1610 opublikowali oni serię „Kart Historycznych”, przedstawiających wydarzenia z hiszpańsko-niderlandzkiej wojny 80-letniej. Princeton University Digital Library ma w swojej kolekcji online kolekcję 155 kart ukazujących te wydarzenia. To niesamowicie interesujące studium strojów, sztandarów i bitew z epoki, do tego zdigitalizowane w naprawdę wysokiej jakości. Kolekcję można obejrzeć tutaj.  

EDIT: Edwin Groot (many thanks!) zwrócił moją uwagę, że na stronie Rijksmuseum można znaleźć jeszcze lepsze zestawienie, z 345 kartami - super sprawa. 

wtorek, 22 sierpnia 2017

Palcem po holenderskiej mapie


W 1695 roku amsterdamski kartograf[1] Frederick de Wit (1630-1706) nabył na aukcji znaczną liczbę planów miast Zjednoczonych Prowincji. De Wit był już wtedy znany jako autor i wydawca atlasów Europy, tym razem jednak postanowił iść krok dalej. Efektem jest wydany kilka lat później Theatrum ichnographicum omnium urbium et praecipuorum oppidorum Belgicarum XVII Provinciarum peraccurate delineatarum, będący zbiorem map miejskich. Do historii przeszedł zresztą, od nazwiska autora, jako De Wit Atlas. Przepiękna sprawa do postawienia na półkę w domu zamożnych mieszczuchów – tom ważył (bagatela) siedem kilogramów. W zbiorach Holenderskiej Biblioteki Narodowej zachował się ręcznie kolorowany egzemplarz, który można podziwiać tutaj. Tego typu kolorowanie wykonywano na zamówienie, gdyż normalnie atlasy wydawano jako czarno-białe.



[1] Zajmujący się jednocześnie i publikacją własnych dzieł. 

wtorek, 4 lipca 2017

Pijackie spotkania (z działem) trzeciego stopnia


Dziś historia o tym, jak nie warto wojować po pijaku… Pan którego widzimy powyżej to Barthout (Barthold) Entens van Mentheda, urodzony w 1539 roku. Zagorzały protestant z okolic Groningen, przyłączył się do gezów i z dużą gorliwością atakował posiadłości katolików – zwłaszcza opactwa. Walczył pod Den Briel, Vissingen, Goes, drugim starciu pod Manpad (Haarlemem). W czerwcu 1571 roku, dowodząc flotyllą złożoną z 30 okrętów, zdobył Dordecht. W 1580 roku towarzyszył Wilhelmowi Ludwiko Nassauskiemu w oblężeniu Groningen. Tu właśnie dochodzimy do sedna dzisiejszej powiastki i owego pijackiego epizodu. Pan Entens 15 maja 1580 roku popił sobie bowiem i postanowił poprowadzić szturm na miasto. Pech chciał, że w tym samym momencie gdy stanął przed ambrazurą i wsunął przez nią głowę, obrońcy postanowili wystrzelić z działa. Przynajmniej nie miał kaca…

piątek, 23 czerwca 2017

Malarze znani i nieznani - cz. LXXIX


Cornelis de Wael (1592-1667) to flamandzki malarz, który w wieku 27 lat wyemigrował do Italii, z którą miał się związać do końca życia. Wśród jego licznych prac,  możemy znaleźć sceny bitewne, kilka z nich zebrał w albumie na mojej stronie Facebookowej. Ostatnio wpadły w ręce zdjęcia bardzo ciekawego obrazu, chciałbym mu się przyjrzeć w dzisiejszej odsłonie.

Obraz ma przedstawiać scenę plądrowania, prawdopodobnie z niderlandzkiej wioski w połowie XVII wieku. Trudno jednak z samego malowidła wywnioskować, kim są owi żołnierze-bandyci, dokonujący rozboju. Mogą to być tak Hiszpanie jak i Holendrzy, może nawet maruderzy-dezerterzy z jednej z armii. To mieszanka piechurów (muszkieterów) i konnych, możemy zauważyć sporo ciekawych detali strojów i wyposażenia. Rabują co się da: od bydła i drobiu, przez stroje aż po garnki. Przed budynek wyprowadzani są mieszkańcy, można się domyśleć że czeka ich straszny los. Scena jakich wiele w czasie wojen 80-letniej i 30-letniej,  uchwycona tuż przed największą tragedią. Jedno z wielu okrucieństw owych konfliktów, które tak zmieniły mapę Europy Zachodniej w tym okresie. 


wtorek, 25 kwietnia 2017

Malarze znani i nieznani - cz. LXXII


Wracamy do klimatów hiszpańskich, acz z nutką niderlandzką. Dzisiaj obraz, nad którym pracowało aż trzech malarzy. Pracę zaczął w 1634 roku Eugenio Cajes (1574-1634(, który jednak zmarł przed ukończeniem dzieła. Obraz przypadł więc w udziale spółce Antonio de Puga (1602-1648) i Luis Fernandez (1594-1654), którzy dokończyli go w 1635 roku.

A cóż to mamy na płótnie? To „Odzyskanie [miasta] San Juan w Puerto Rico”, przedstawiające niderlandzko-hiszpańskie starcia z jesieni 1625 roku. Panowie na pierwszym planie to hiszpański gubernator Juan de Garo i kapitan Juan de Amezqueta, dzielny dowódca fortu El Morro. Forteczkę tę widzimy zresztą na drugim planie, hiszpańscy obrońcy ostrzeliwują z niej niderlandzkie okręty. Po prawej stronie widzimy zacięte starcie: z jednej strony walczą tam hiszpańskie oddziały regularne i lokalna milicja, z drugiej niderlandzcy piechurzy. W tle płonie miasto San Juan, zrabowane a potem  podpalone na rozkaz dowodzącego atakiem Boudewijna Hendricksza. Pokonani wojacy Zjednoczonych Prowincji uciekają na plażę, skąd łodzie zabierają ich na pokłady okrętów. Cała kolonialna kampania na jednym obrazie, z pięknym studium strojów z epoki – od niderlandzkich piechurów po hiszpańskich oficerów. Płótno znajduje się obecnie w kolekcji  Museo Nacional Del Prado w Madrycie. 

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

I jeszcze sztuka robienia tarczą


Obiecany - acz chyba ostatni na jakiś czas - album z kolekcji Rijksmuseum. Tym razem Adam van Breen (1585-1642) i De exercitie met de targe en rapier, wydane w 1618 roku. To dość znamienne, że w roku w którym wybuchła wojna trzydziestoletnia, w Zjednoczonych Prowincjach wydano podręcznik dotyczący zanikającej już formacji piechoty. Chodzi bowiem o rondasseurs, czyli piechurów walczących z tarczą. Van Breen ukazał nam tu wszystkie testowane w tym czasie przez Holendrów pomysły. Mamy więc standardowych tarczowników, którzy jeszcze w latach 80-tych XVI wieku występowali w kompaniach piechoty, potem pikinierów z tarczami, a nawet ciężkozbrojną piechotę z dużymi, wzorowanymi na rzymskich, tarczami którą przetestowano w 1595 roku na ćwiczeniach w obozie armii księcia Maurycego. Ekwipunek taki jednak nie był już raczej w 1618 roku używany na polach bitew, co najwyżej można go było spotkać w czasie licznych niderlandzkich oblężeń. Tak czy inaczej, pooglądać warto, album można znaleźć tutaj. Jak w przypadku albumów z de Gheynem, wersje kolorowane są późniejsze.

piątek, 14 kwietnia 2017

Malarze znani i nieznani - cz. LXX


W 1629 roku Fryderyk Henryk Orański zdołał – po trzymiesięcznym oblężeniu – zdobyć twierdzę ‘s-Hertogenbosch. Był to niesamowity wyczyn niderlandzkiej inżynierii wojskowej, zablokowano bowiem dwie rzeki (Aa i Dommel), wybudowano 40-kilometrową groblę, dzięki której stworzono polder i wypompowano z niego wodę. Dzięki temu można było na osuszonych bagnach, otaczających Bagnistego Smoka (jak nazywano twierdzę), poprowadzić linie fortyfikacji i doprowadzić oblężenie do finału. Nic dziwnego, że powstało sporo rycin i obrazów dokumentujących ten tryumf. Jedną z takich rycin, wykonaną przez naszego dobrego znanego Salomona Savery’ego (1594-1683) przedstawiam powyżej.

Na pierwszym planie widzimy tu grupę inżynierów i kopaczy – dzięki którym księciu udało się zrealizować tak trudną operację. Na drugim planie jazda, piechota i artyleria Zjednoczonych Prowincji, pośrodku zapewne sam książę ze sztabem. Dalej szczegóły samego oblężenia, a na miniaturach po prawej detale fortyfikacji oraz wybuch miny. Szczególnie urocza jest postać brodatego kopacza na pierwszym planie – wiadomo kto odwalił najgorszą robotę…

Edit (16/05/2017): udało się znaleźć jeszcze drugą (lewą) część ryciny, świetnie widać tam detale piechurów i jazdy niderlandzkiej.

czwartek, 13 kwietnia 2017

Malarze znani i nieznani - cz. LXIX


Wieki temu zamieściłem w dwóch częściach obraz Paulusa von Hillegaerta, przedstawiający demobilizację oddziałów waargelders w Utrechcie w 1618 roku. Okazuje się, że wydarzenie to ukazał jeszcze jeden malarz. Joost Cornelisz Droochsloot (1586-1666) całe życie mieszkał w Utrechcie, więc zapewne miał okazję być świadkiem owego wydarzenia. W 1625 roku namalował więc demobilizację, w nieco innym stylu niż mistrz Paulus. Na pierwszym planie widzimy oficerów księcia Maurycego: dobrze widoczne są kolety noszone pod napierśnikami i naplecznikami. Grupa pieszych stojących przed konnym uchylającym kapelusza to zapewne przedstawiciele rady miejskiej, którzy mieli nadzorować zwijanie oddziałów. Samych waargelders widzimy z tyłu: cztery szeregi pikinierów i cztery szeregi muszkieterów, odpowiadające przepisowemu stosunkowi tych formacji w niderlandzkich regimentach. Mamy tu także sporo przykładów doboszy, oficerów (z partyzanami i halabardami). Po lewej widać ekwipunek zwiniętej kompanii: sztandar, bębny, pancerze i piki. Tego typu obrazy to bardzo ciekawe studium strojów i ekwipunku żołnierzy z tego okresu, tym bardziej że wyposażenie waargelders nie odbiegało raczej od tego u żołnierzy armii polowej. 

niedziela, 26 marca 2017

Kadrinazi radzi i odradza - cz. XII


Dawno nie było na blogu żadnych recenzji, zdarzyła się jednak dobra okazja by napisać kilka słów. Wydawnictwo Osprey opublikowało właśnie tom numer 510 z serii ‘Men-at-Arms’, zatytułowany Dutch Armies of the 80 Years’ War 1568-1648 (1). Infantry. Autorem tekstu jest Bouko de Groot, kolorowe plansze namalował tandem ojciec-syn Gerry i Sam Embleton. Jak sama nazwa wskazuje, w tomiku tym przyjrzymy się piechocie armii Zjednoczonych Prowincji, czeka nas jeszcze drugi tom gdzie do jednego wora zostały wrzucone jazda, artyleria i saperzy[1].
Najpierw zajmę się omówieniem struktury pracy, potem poświęcę kilka słów na omówienie kolorowych plansz, żeby na koniec zająć się uwagami ogólnymi.
Pierwszych kilka stron to wprowadzenie, omawiające przyczyny i początek rewolty w Niderlandach. Wszystko to zwieńczone dwustronicowym kalendarium i koszmarną mapą – o czym nieco więcej napiszę poniżej.
Trzy główne rozdziały mają z grubsza podobną strukturę. Autor podzielił wojnę na trzy okresy:
- wojnę domową 1568-87
- wojnę o niepodległość 1588-1620
- wojnę koalicyjną 1621-1648
Podrozdziały zajmują się kwestią organizacji, wyposażenia i taktyki piechoty Zjednoczonych Prowincji. Kolejny rozdział poświęca kilka stron na omówienie straży miejskiej, milicji, oddziałów wysłanych na pomoc sojusznikom (np. Szwecji), a wreszcie działaniom w Brazylii i Angoli.
Bardzo ciekawe jest zestawienie ze stron 41-42: możemy tam znaleźć wszystkie regimenty piechoty (krajowe jak i najemne), które służyły w armii ZP dłużej niż pięć lat. W przypadku każdej z tych jednostek mamy podanego dowódcę[2], okres w którym dowodził wraz z ewentualną informacją o śmierci na placu boju.
Kolorowe plansze to typowe dla Ospreya 8 kart:
- 6 z nich przedstawia żołnierzy, po 3 na każdej (3 wojaków z okresu wojny domowej, 6 z wojny o niepodległość, 6 z wojny koalicyjnej, 3 z kolonii)
- na pozostałych dwóch planszach znajdziemy łącznie 18 sztandarów, wszystkie zidentyfikowane i opisane jako należące do danej kompanii.
Opisy plansz z żołnierzami to dobre uzupełnienie tekstu z głównych rozdziałów, ukazujące podstawowe elementy składowe niderlandzkich kompanii piechoty. Bez wątpienia najciekawsze to verrejager czyli lekki piechur wyposażony w tyczkę (widzimy go na okładce książki). Ten element wyposażenia pozwalał o wiele łatwiej poruszać się po niderlandzkich polderach, rowach i innych jakże przyjemnych elementach terenu. Zaopatrzony dodatkowo w grot, w czasie rajdów i zasadzek „małej wojny” stanowił tak skuteczną broń, że miały go zaadoptować nawet niektóre jednostki hiszpańskie.
Rysunki duetu Embleton są miłe dla oka, według mnie o niebo lepsze niż szkarady z Ospreyów o armii cesarskiej.
W rozdziałach „głównych” p. de Groot opisuje jak zmieniała się organizacja i taktyka piechoty niderlandzkiej, prowadząc nas przez ewolucję która doprowadziła do powstania niderlandzkiej szkoły wojennej. Przy lekturze pomagają diagramy, ukazujące szyki piechoty; do tego typowe dla Ospreya fragmenty rycin z epoki i zdjęcia broni i ekwipunku. Wszystko to oczywiście ograniczone przez format pracy, stąd też niektóre opisy podane są dość skrótowo, jednak w spójny sposób. Udało mu się też przemycić kilka bardzo ciekawych i mniej znanych faktów, jak np. wzmiankę o kompanii szwajcarskiej kapitana Walsdorffera, która w 1622 roku miała odeprzeć jeden ze szturmów na Bergen op Zoom – wszyscy jej żołnierze mieli być w tym starciu wyposażeni w dwuręczne miecze. Tego typu wstawki zdecydowanie umilają lekturę.
W tej beczce całkiem smacznego miodu jest jednak i trochę dziegciu. Tak autor jak i redaktor przysnęli już na stronie 4, z której dowiadujemy się, że Karol V podzielił swoje państwo między swoich synów: Ferdynanda i Filipa. Problem jest oczywiście taki, że Ferdynand był jego bratem, a nie synem…
Wspomniałem wcześniej o koszmarnej mapie. Jak dla mnie jest to totalnie nieporozumienie. Każda bitwa wspomniana w kalendarium oznaczona jest numerem (od 01 do 125), a dodatkowo kwadratem na siatce która naniesiona jest na mapę (między A1-A5 a E1-E5). Do tego kilkadziesiąt miast opisanych jest na mapie za pomocą dwuliterowego skrótu. Sprawia to wszystko cholernie chaotyczne wrażenie i przyprawia o ból głowy. Co gorsza, autor ma irytującą manierę, że kiedy w tekście wspomina jakąś bitwę (najczęściej w nawiasie) to nie podaje jej daty rocznej – i szukaj tu teraz w tym z czapy wziętym kalendarium. 
Nie tyle może zarzut, co uwaga: w tekście nie ma w ogóle cytatów ze źródeł z epoki. A przecież aż się prosiło o kilka wzmianek z licznych zapisów które pozostawili po sobie uczestnicy walk. Nie wiem czy to po prostu kwestia ograniczonej objętości tomiku? Wydaje mi się, że gdyby niniejszą pozycję rozbić na dwa 48-stronnicowe tomy, autor mógłby ‘rozłożyć skrzydła’ i  rozwinąć nieco pewne wątki.
Końcowa ocena [według rankingu: trzeba mieć – można mieć – lepiej odpuścić  - zdecydowanie unikać]  to mimo wszystko trzeba mieć dla fanów armii ZP, ewentualnie można mieć jeżeli ktoś generalnie interesuje się XVII-wieczną wojskowością. Mimo pewnych błędów i niedociągnięć[3] jest to –oczywiście według mojej oceny – ciekawa pozycja, z którą warto się zapoznać.





[1] Jak ja nie lubię tego podziału…
[2] Niestety tylko z nazwiska, bez imienia czy chociażby inicjału.
[3] Oraz tej cholernej mapy!

wtorek, 27 grudnia 2016

Pokornie prosimy Wasze Łaskawości...


Dziś wypisek w klimatach szkockich, czy raczej szkocko-holenderskich. Znalazłem oto bardzo ciekawą petycję burmistrzów i radnych Bredy z 1608 roku, w której zwracali się oni do Rady Stanu o zaaprobowanie nowego kandydata na puszkarza miejskiego. Ochotnikiem był Szkot Jacques[1] Lawson. W 1608 roku już osiadły mieszczanin, wcześniej jednak dobrze i wiernie służył przez długi czas Krajowi [jako żołnierz], a po porzuceniu wojaczki osiadłszy w mieście, prowadzi się jako człek [dobrej] reputacji i obdarzony jest szacunkiem [a] nie słyszeliśmy nigdy żadnych zażaleń [na jego osobę]. Kandydaturę Szkota wspierał także dowódca puszkarzy miejskich, Thomas Wymerbeeck, zaświadczając na piśmie, że ów Jacques Lawson wysoce jest kwalifikowany na [proponowane] stanowisko. Nie wiem niestety, czy panu Lawsonowi się udało, niemniej jednak sama petycja jest bardzo ciekawa. Szkot należał do niewielkiego procentu byłych żołnierzy, którym po okresie służby udawało się znaleźć w nowym, ‘cywilnym’, życiu. Szkocja ‘eksportowała’ w XVII wieku dziesiątki tysięcy wojaków: do Zjednoczonych Prowincji, Danii, Szwecji, Rzplitej czy nawet Moskwy. Ocenia się, że większość z nich nigdy nie wróciła do kraju, mało jednak który miał tyle szczęścia co ów Lawson w Bredzie…



[1] Zapewne Jack. 

środa, 28 października 2015

Malarze znani i nieznani - cz. LXVI




Pauwels van Hillegaert to jeden z moich ulubieńców, pora więc na kolejne dzieło spod jego pędzla. Obraz namalowany w okresie 1633-1635, przedstawia Maurycego Orańskiego, księcia Nassau. Dziwić może niecodziennie wyglądający koń, z nader długą grzywą. Ważna jest jednak jego historia i jej propagandowy wydźwięk. Był to ogier należący do arcyksięcia Alberta Habsburga, ten dosiadał go w czasie słynnego wjazdu do Brukseli 28 sierpnia 1599 roku. Siwek ten wpadł w ręce wojsk niderlandzkich po bitwie pod Nieuwpoort w 1600 roku i został ofiarowany zwycięskiemu Nassauczykowi. Szybko stał się ulubieńcem Maurycego i ozdobą jego prywatnej stadniny. Ładna bestia, na pewno przykuwa uwagę oglądających obraz.
Przepiękna jest też zbroja którą na ma sobie książę, przepasana oczywiście pomarańczową szarfą. Widać że to rzecz z wyższej półki, mało kogo było stać na taki ekwipunek. Brakuje co prawda hełmu do kompletu, ale mistrz Pauwels chciał się upewnić, że będzie widoczna twarz księcia. W tle widzimy manewry armii niderlandzkiej: na pierwszym planie manewrującą jazdę, na dalszym bloki pikinierów otoczone strzelcami. I jak tu nie lubić mistrzów holenderskich za takie smaczki?